Nasi „politycy” i „dziennikarze” bezkrytycznie przyjęli tezę, że jeżeli Ukraina przegra wojnę, wojska rosyjskie pojawią się nad Wisłą, a potem pójdą na Europę.
Głupota takiego stanowiska aż bije po oczach. Nikt ma odwagi wyraźnie powiedzieć: Łżecie, aby tylko podtrzymać ogień wojny na Wschodzie!
Tego „argumentu” wobec nas wyjątkowo bezczelnie używa zwłaszcza Wołodymyr Żełenski, który podczas ostatniej wizyty w Polsce dopuścił się wręcz ingerencji w nasze wybory prezydenckie „radząc” Karolowi Nawrockiemu, by wziął broń do ręki, bo jeśli Ukraina przegra, to rosyjski najazd na Polskę jest pewny.
Wyjątkowo przebiegle propaganda wojenna wykorzystuje też „słynną” przepowiednię Lecha Kaczyńskiego: „Najpierw Gruzja, potem Ukraina, potem kraje bałtyckie, a w końcu może i mój kraj Polska”.
Co interesujące, dla uzasadnienia swojej polityki bezkrytycznego, szaleńczego i bezrozumnego popierania Ukrainy „do końca” (czyli do jej zwycięstwa nad Rosją) na „autorytet” Lecha Kaczyńskiego powołuje się również Platforma Obywatelska.
Kilka dni temu Donald Tusk, pragnący odgrywać rolę przywódcy militarnej krucjaty europejskiej przeciwko Rosji – powiedział nawet: „Chcę to bardzo mocno podkreślić, Ukraina niepodległa, suwerenna, decydująca o swoich losach, to nie tylko oczywista sprawiedliwość dziejowa, ale też bezdyskusyjnie jest to warunek bezpieczeństwa Polski i całej Europy”. I dodał: „Współpraca UE z Ukrainą z tym dobrym finałem, jakim będzie członkostwo Ukrainy w UE, to część planu bezpieczeństwa wobec agresji rosyjskiej. Nikt nie ma prawa osłabiać Polski, Europy, Ukrainy w żadnym wymiarze, także w wymiarze akcesji Ukrainy do UE. My tu mówimy naprawdę o polskim bezpieczeństwie. Kto tego nie rozumie jest albo głupcem, albo zdrajcą”.
Taki potok sloganów i kłamstw, nieprawdziwych analogii – płynie nie tyko z ust Tuska, ale i większej części polityków i dziennikarzy w Polsce. Np. jeden z byłych redaktorów „Gazety Wyborczej,” Jacek Żakowski, obecnie redaktor Radia TOK FM, stronnik najbardziej lewackich teorii i ugrupowań, miłośnik Partii Razem przekonuje, że przecież – jak „uczył nas Jerzy Giedroyć” – nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy.
Bezkrytyczne i bezwarunkowe, szaleńcze popieranie Ukrainy stanowi dogmat. Żakowski powołuje się, na to że „tak nas uczył Jerzy Giedroyć”, czym udowadnia, że niewiele zrozumiał z jego twórczości i nie zna jego ostatnich ostrzeżeń wypowiedzianych krótko przed śmiercią.
Trzeba zwłaszcza jasno stwierdzić, że główna teza polskiego przekazu na temat tej wojny – opiera się na fałszywej ocenie jej genezy. Wskazują na to choćby amerykańscy realiści, np. John Mearsheimer.
Wojny na Ukrainie nie spowodowała „polityka rosyjskiego imperializmu”, ale nieodpowiedzialna i prowokacyjna polityka Zachodu, polegająca na stopniowym, krok po kroku, przesuwaniu granic NATO na wschód, czego kulminacją był prozachodni zamach stanu w Kijowie z 2014 roku.
Pomimo ostrzeżeń wielu rozsądnych Amerykanów – polityka amerykańska realizująca „testament” Zbigniewa Brzezińskiego – była jedną wielką prowokacją wojenną. Przekształcenie Ukrainy z państwa neutralnego w Anty-Rosję było jej uwieńczeniem i zakończyło się wojną.
W Polsce tymczasem powszechnie uważa się, że ta wojna jest naturalną konsekwencją odwiecznego „rosyjskiego imperializmu”, bezrozumnego i barbarzyńskiego. „Dowodem” prawdziwości tej tezy ma być historia, chociaż z jej analizy można wyciągać, jak to robiła choćby szkoła krakowska (stańczycy), Roman Dmowski, Aleksander Bocheński czy ostatnio Andrzej Walicki i Bronisław Łagowski – zupełnie inne wnioski.
Dochodzi do tego jeszcze jeden mit – rosyjskiego (sowieckiego) marszu na podbój Europy i świata, po trupie Polski, choć i tu można z historii wyciągnąć zupełnie inne wnioski. To przez terytorium Polski szły na Rosję wszystkie próby jej podbicia – od Karola XII, poprzez Napoleona, po Hitlera.
Tymczasem brak nawet jednego przypadku „marszu Rosji na podbój Europy”, bo nawet wojna 1920 roku takim marszem, wbrew naszej wykładni historii, nie była. Fałszem jest także twierdzenie, że bez Ukrainy nie będzie wolnej Polski. Wręcz przeciwnie, można przyjąć, że to właśnie istnienie silnej i agresywnej Ukrainy skonfliktowanej z z Rosja, wciągającej nas do wojny z nią – stanowi zagrożenie dla naszej niepodległości.
Co 0zdumiewające, ale nasi miłośnicy wojny do ostatniego Ukraińca nie znają nawet twórczości swojego „guru”, czyli Jerzego Giedroycia. Przy każdej okazji – kiedy Polska bezkrytycznie popiera skorumpowane i budujące na fundamencie banderyzmu państwo ukraińskie –zupełnie bezzasadnie powołują się na niego.
On sam nie może już się niestety do tego ustosunkować, ale jest pewne, że gdyby żył przekląłby swoich „wyznawców”. „Polityka Jerzego Giedroycia”, „testament Giedroycia”, „szkoła polityczna Giedroycia” – słyszeliśmy przez ostatnie lata takie zaklęcia prawie codziennie.
Jerzy Giedroyć (1906-2000), redaktor paryskiej „Kultury”, stał się alibi dla polskiej polityki wschodniej, dla kaukaskich i antyrosyjskich szaleństw. Dyskusja była prosta – „taką wytyczną pozostawiał nam Jerzy Giedroyć”. Pomińmy w tym miejscu ten prosty fakt, że Giedroyć nie był jakimś wielkim myślicielem politycznym na miarę Romana Dmowskiego, ale publicystą i dziennikarzem. Rzecz w tym, że tak naprawdę jego przemyślenia i poglądy w Polsce po 1989 roku w sposób rażąco zniekształcono i zmanipulowano. Wystarczy przeczytać książkę pt. „Teczki Giedroycia”, która jest zapisem notatek redaktora po 1989 roku.
Oto tylko trzy wybrane problemy. Zacytujmy:
„Przede wszystkim naturalnie życzę samej Rosji, żeby otrząsnęła się z przeszłości i stała demokratycznym krajem. Ale dla mnie osobiście najważniejsza jest kwestia normalizacji stosunków polsko-rosyjskich, i to nie tylko w aspekcie politycznym – tu zawsze mogą pozostać te lub inne rozbieżności, ale w aspekcie współpracy kulturalnej. To była dla mnie zawsze bardzo bliska sprawa. Z komunizmem zacząłem walczyć jeszcze przed wojną i kontynuowałem walkę na emigracji, ale równocześnie bardzo bliska mi była literatura rosyjska, kto wie, czy w pewnym sensie nie bliższa niż polska. Czego się najbardziej boję, to wszelkich rozbuchanych nacjonalizmów. Boję się, aby walka z sowietyzmem, z sowietyzacją, z komunizmem nie przekształciła się w walkę antyrosyjską. Masowe nastroje tego rodzaju są szalenie groźne i powinniśmy im przeciwdziałać”.
„Najważniejsze było nie tylko posiadanie pewnej wizji przyszłości, ale i zdobycie zaufania narodów Związku Sowieckiego. U nas się ciągle operuje frazesami o federacji, o koncepcji jagiellońskiej etc. Zapomina się, że nasi wschodni sąsiedzi odbierają takie koncepcje jako przejaw polskiego imperializmu. Strach przed polskim imperializmem ciągle istnieje nawet w samej Rosji”.
„Dzisiaj wszystkie koncepcje jagiellońskie itd. są bez sensu. Znaczenie Polski polega na tym, że w przeciągu historii jest ona pomostem między Wschodem a Zachodem i to się odczuwa na każdym kroku”.
„Tylko najgorsze jest to, że jeśli idzie o politykę wschodnią, specjalnie jeśli idzie o Rosję, Ukrainę czy kraje bałtyckie, to tutaj dla nas decydującą wytyczną jest polityka Stanów Zjednoczonych. Czasami to robi wrażenie, że nie ma polityki niezależnej Polski, że jesteśmy wasalami Stanów Zjednoczonych”.
„Jeśli idzie o nasze stosunki z Rosją to dużo się na ten temat mówi, a praktycznie nie robi nic. Wprost przeciwnie, mnożą się różne posunięcia nie bardzo potrzebne, ale zadrażniające te stosunki, jak np. sprawa Czeczenii. Jest zrozumiałe, że nasze społeczeństwo patrzy z sympatią na bohaterską walkę tego małego narodu o swoją niepodległość, ale jest to sprawa humanitarna. Nie jest natomiast właściwe aby angażować się w te sprawy, jak np. utrzymywanie przedstawicielstw czeczeńskich w Polsce, wysyłanie obserwatorów itp. Naturalnie, można mówić, że tego nie robi rząd, ale powiedzmy, prezydent Krakowa czy inny wojewoda, ale to nigdy nie jest wyraźnie potępione przez rząd. Politykę zagraniczną winny prowadzić czynniki do tego powołane, jak np. prezydent RP, rząd czy parlament, ale na pewno nie wojewodowie. Jest także niedopuszczalne, by np. wojewoda suwalski prowadził rozmowy na temat autostrady z Kaliningradu do Białorusi i Rosji czy wojewoda w Przemyślu prowadzący swoją własną politykę w sprawach ukraińskich”.
Niewątpliwie Giedroyć był przywiązany do swoich idei naczelnych, takich jak popieranie Ukrainy i Litwy, jednak – jak widzimy – polską politykę na tych odcinkach widział nieco inaczej, niż ci, którzy się na niego ciągle powołują.
Po pierwsze, nie chciał, by była ona z definicji antyrosyjska, po drugie, miała być pozbawiona akcentów „jagiellońskich” i megalomańskich, po trzecie, niemal za równie ważne uważał normalizację stosunków polsko-rosyjskich, wreszcie przestrzegał przed całkowitym uzależnieniem polskiej polityki od dyrektyw Zachodu, przede wszystkim USA.
Giedroyć na pewno nie akceptowałby przekształcenia Ukrainy w państwo oparte na fundamentach skrajnego banderyzmu, pewnie uznałby takie państwoza z definicji antyukraińskie. Dzisiaj Giedroyć najprawdopodobniej uznałby politykę polską wobec Ukrainy i wojny za szaleństwo a tych, którzy na niego się powołują za głupców.
Bibliografia
https://myslpolska.info/2025/01/18/jesli-padnie-ukraina/
Teczki Giedroycia, bmw, 2010.
Jacek
20 stycznia 2025
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz