Czytając książkę E. Michaela Jonesa „Jałowy pieniądz” ma się nie lada problem. Trzy potężne tomy zawierają olbrzymią dawkę wiedzy – mnóstwo faktów z historii gospodarczej świata. Szereg zdarzeń, procesów, historia ludzkich decyzji, zachowań, wyborów – jednym słowem lektura interesująca i wciągająca.
Zarazem jednak ów problem... Bowiem na – w sumie – ponad tysiącu stron autor nie zostawia suchej nitki na kapitalizmie. Kapitalizm to dla niego ustrój, pasożytującej na ludzkiej pracy, lichwy wspieranej przez państwo. Częściowo trudno się z tym nie zgodzić bowiem to, co dzisiaj określa się mianem kapitalizmu, spotyka się z odrzuceniem również przez środowiska wolnorynkowców popierających kapitalizm. Czy wobec tego jest to skutek znów błędnych definicji? Czy może jednak zupełnie odmiennego postrzegania rzeczywistości?
Tego sporu raczej się tu nie rozstrzygnie. Niemniej u Jonesa tli się jakaś tęsknota za czymś co trudno określić – może to słynna „trzecia droga”. Jones stwierdza dość stanowczo, że pomiędzy kapitalizmem a katolicyzmem, na który cały czas się powołuje, istnieje nierozerwalna sprzeczność. Poniekąd kwestionuje on tu – chcąc nie chcąc – dorobek papieża Jana Pawła II, który – co prawda – wskazywał w encyklice „Centesimus annus” na zagrożenia płynące z ustroju gospodarczego, w którym pieniądz staje się bożkiem, z drugiej jednak starał się dostrzec plusy gospodarki kapitalistycznej czy – mówiąc inaczej – wolnorynkowej, jeśli tylko funkcjonujące na niej jednostki odwołują się do systemu etycznego opartego na chrześcijańskiej moralności.
Jones twierdzi, że kluczem do rozwiązania ludzkich problemów jest kwestia wynagrodzenia, które jego zdaniem powinno być „sprawiedliwe”. Pytanie tylko, kto ma oceniać co to jest „sprawiedliwe wynagrodzenie”? Kto ma wyrównywać „niesprawiedliwość”? Podważa tu Jones prawo popytu i podaży twierdząc, że to nie ono powinno decydować o wysokości zarobków. Zatem kto? Dostaje się również przedsiębiorcom, którzy zamiast dzielić się swoimi zyskami z robotnikami, zawłaszczają dla siebie wartość dodaną. Czy zna Jones przedsiębiorców, którzy sami gonią w piętkę i z ledwością wiążą koniec z końcem? Bo czytając jego wywody można odnieść wrażenie, że nie zna. Przedsiębiorcy dla niego to chyba jedynie wielcy bankierzy żyjący z lichwy. Kim więc są pozostali. Jakoś niewiele jest natomiast w książce o państwie i jego grabieżczej polityce, mocno przyczyniającej się do tego, że ludzie nie są w stanie zarabiać tyle, ile by mogli, gdyby nie rozbuchane „potrzeby budżetowe”.
Jones zarzuca obrońcom kapitalizmu, że tak naprawdę „bronią socjalizmu”, sam kapitalizm zaś nazywa systemem kradzieży. Tę przewrotność autora książki trudno pojąć, zważywszy, że z jej kart wypływa cichy podziw dla socjalnych rozwiązań Bismarcka i innych. Nie oszczędza Jones ks. Roberta Sirico, założyciela Acton Institute, określając go mianem „intelektualnej prostytutki”. Według Jonesa takie fundacje jak właśnie Acton „tuczą się przy korycie kapitalistycznych fundacji i think tanków, wymyślając ekonomiczne bajki dla gojów, aby utrzymać ich w stanie niewiedzy o tym, co naprawdę się dzieje”.
Co zainspirowało Jonesa do napisania swojej monumentalnej pracy? Tej inspiracji dostarczył ruch „Okupuj Wall Street”, który zasłynął marszami przeciwko władzy bankierów, przeciwko wielkim korporacjom, a którego inicjatorem była anty-kapitalistyczna, antyglobalistyczna organizacja AdBusters. William Engdahl – dziennikarz śledczy, o którym Jones w swojej książce wspomina twierdzi, że za marszami antybankierskimi stoi George Soros, że jest to kontrolowana opozycja, która ma tak naprawdę skanalizować ewentualny prawdziwy ruch protestów. Jones raczej w to nie wierzy. Pytanie czy jest aż tak naiwny, że nie zauważa, że obecnie ruch antyglobalistyczny, anty-kapitalistyczny czy jak tam zwał, zapadł się jakby pod ziemię, jakby nagle zabrakło finansowej kroplówki?
Szkoda, że praca Jonesa wpisuje się niestety w nurt anty-kapitalistycznej literatury (warto tu przypomnieć, że Jones jest autorem innych, świetnych pozycji wydanych przez WEKTORY: „Libido dominandi” i „Zdeprawowani moderniści”. Trudno powiedzieć dlaczego - czy to przez błędne definicje podstawowych pojęć, czy też jednak przez skrywane w głębi serca pro-urawniłowkowe ciągoty autora. No bo z jednej strony krytyka kapitalizmu (już mniejsza z tym jak go autor rozumie), z drugiej zaś slogany o „sprawiedliwym wynagrodzeniu”, o „równości”, o „gospodarce narodowej”, której wszystko inne ma być podporządkowane, łącznie z prywatną własnością i wolnością właściciela do dysponowania nią. Czyli jak to wszystko nazwać? Szkoda, że wiele słusznych postulatów podnoszonych przez Jonesa na łamach jego książki ginie w gąszczu wytworzonym przez jego marzenia o jakimś idealnym ustroju powszechnej szczęśliwości.
Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm
11 lipca 2016
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz