Bardzo ciekawą analizę, do czego prowadzi socjalizm znajdujemy na portalu Independent Trader. Zespół tego serwisu, na przykładzie kilku krajów opisuje, jak kończą się socjalne eksperymenty.
Wenezuela – wydawać by się mogło – wspaniały kraj, z wielkimi bogactwami naturalnymi. Wystarczy tylko mądrze nim kierować. Tymczasem kraj ten to modelowy przykład, jak można zaprzepaścić to, co stanowi mocne aktywa. Następca Chaveza – Maduro to nieszczęście tego kraju. Jego polityka to prosta droga do ruiny. „Na skutek znacjonalizowania złóż ropy naftowej i obciążenia obcego kapitału drakońskimi podatkami, wycofały się z kraju zagraniczne przedsiębiorstwa. Jednocześnie kontrole kapitałowe i wysokie daniny publiczne skutecznie zapobiegają rozwojowi własnego sektora prywatnego. Na domiar złego, skorumpowanemu do cna rządowi pomaga lokalna mafia, która dysponuje lepszym sprzętem niż wojsko” - czytamy na Independent Trader. Za jeden z największych problemów Wenezueli portal uznaje rządowe rozdawnictwo. „Władze wprowadziły niskie ceny paliw i świadczenia socjalne dla obywateli, czym obciążyły ponad miarę możliwości budżet państwa. Jednocześnie w politycznych kręgach rozwinęła się korupcja, która zawsze łączy się z wyzyskiem i okradaniem własnego społeczeństwa przez uprzywilejowane elity z rządowymi koneksjami. Ostatnim gwoździem do trumny okazał się dodruk waluty, który pogłębił dewastację gospodarczą kraju” - czytamy na portalu. Autorzy dostrzegają oczywiście pewne uwarunkowania obiektywne, które skazały Wenezuelę na gospodarczą izolację – mianowicie fakt, że Chavez zdecydował się sprowadzić do kraju rodzime złoto z magazynów w bazie Fort Knox, czym naraził się władzom USA międzynarodowym lichwiarzom. Nie zmienia to jednak faktu, że w polityce wewnętrznej okazał się totalnym ekonomicznym ignorantem.
Kolejny kraj, jak Independent Trader poddaje ocenie to Puerto Rico – wyspa stanowiąca część Stanów Zjednoczonych, lecz posiadająca znaczny obszar autonomii (nie płacą chociażby podatków federalnych). Okazuje się, że i tam rząd hojną ręką rozdaje pieniądze podatników. „Programy socjalne i rozrośnięty sektor publiczny powodują, że podatki – pochodzące od prywatnych przedsiębiorstw czy biznesów turystycznych – nie wystarczają, aby w pełni pokryć wydatki rządowe. W konsekwencji budżet Puerto Rico ustalano każdego roku z coraz wyższym deficytem” - czytamy na portalu. Dług publiczny urósł w ostatnim roku do 70 mld dolarów. Odbija się to na lokalnej przedsiębiorczości, którą dławią wysokie podatki. Również silny dolar, stanowiący walutę Puerto Rico przyczynia się do gospodarczej stagnacji. Skutkiem tej sytuacji jest nasilająca się emigracja z wyspy oraz rosnące bezrobocie. Mimo że Puerto Rico należy do kategorii tzw. rajów podatkowych - na niewiele się to zdaje. „Mimo iż Puerto Rico jest terytorium zależnym od USA, kongres nie zamierza udzielić pomocy bankrutującej autonomii. W konsekwencji wyspa skazana jest na podobny los, jaki spotkał Detroit. Rząd, aby opłacić służby mundurowe i pracowników opieki zdrowotnej, został zmuszony do wyprzedawania narodowego majątku. Pozyskane w ten sposób źródło finansowania nie zahamowało jednak ciągle rosnącego długu. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest zerwanie więzi ze Stanami Zjednoczonymi, emisja własnej waluty i drastyczne zmniejszenie wydatków publicznych. Do tego rozwiązania otwarcie nawołuje i próbuje przekonać własnych obywateli obecny gubernator wyspy, Alejandro García Padilla” - zauważa IT.
I jeszcze Wietnam... Najważniejszy problem jaki dławi tamtejszą gospodarkę to deflacja. „Wietnamski bank centralny starał się utrzymać parytet donga do dolara, niestety zamiast oczekiwanych efektów, poniesiono ogromne straty. Głównym powodem tego problemu była duża ilość długów denominowanych w USD, z których korzystali tamtejsi przedsiębiorcy. Mechanizm był analogiczny do tego, który dotyczy polskich kredytów hipotecznych, zaciągniętych przez nabywców we franku szwajcarskim. Przedsiębiorcy mieli wybór: wziąć kredyt w dongu na 8% lub w dolarze na 3%” - czytamy na IT. Jak zauważa portal – problemy rozpoczęły się wraz ze wzrostem kursu dolara: „Dla silnie zalewarowanych wietnamskich przedsiębiorców oznaczało to bankructwo. Koszty długu co prawda mocno nie urosły, ale wzrósł kurs wymiany waluty. Od początku 2015 roku bank centralny walczył o utrzymanie parytetu do USD, jednak w sierpniu dał za wygraną i pozwolił na skokową dewaluację donga. Obecnie starania banku zmierzają w kierunku utrzymania wąskich widełek kursu USD/VND, ale ostateczny wynik zmagań jest oczywisty”. IT konkluduje: „Wietnamscy przedsiębiorcy stanęli więc przed tym samym problemem, z którym borykają się polscy frankowicze. Sytuację dodatkowo skomplikował kurczący się – na skutek kryzysu finansowego i spadku światowego popytu – wolumen sprzedaży wietnamskich produktów. Rosnące zobowiązania w dolarze i słabnący dong spowodowały brak płynności finansowej, a następnie bankructwa kolejnych przedsiębiorstw. Konieczność spłaty coraz większych długów wysysa z gospodarki walutę, a to ostatecznie powoduje jej deficyt. Sytuacji Wietnamczyków nie poprawia ani spadająca siła nabywcza ludności, ani działania rządu banku centralnego, który stara się wyprzeć wpływ USD w całym kraju”.
Czy przykłady opisanych państw mają coś wspólnego z Polską? IT uważa, że tak. „Polską gospodarkę dławią te same problemy, które możemy zauważyć we wszystkich wyżej opisanych przykładach. Skala zagrożeń, jak i rozwój wydarzeń, są na razie mniejsze , ale wszystko jeszcze przed nami. Mamy zatem możliwość spojrzeć niejako w przyszłość i obserwować konsekwencje podobnych politycznych i gospodarczych decyzji, podejmowanych w innych krajach” - celnie zauważa portal.
Paweł: http://prokapitalizm.pl/
26 maja 2016
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz