Skip to main content

Jakie będą losy Rzeczypospolitej (cd II)

portret użytkownika Piotr Korzeniowski
michalkiewicz.jpg

No nie, tego już za wiele! Można dyskutować, ba, nawet trzeba dyskutować o wszystkim, to znaczy - niezupełnie o „wszystkim”. Ładnie byśmy wyglądali, gdyby tak każdy dyskutował o „wszystkim” - jakby nie było prawd raz na zawsze ustalonych i podanych do wierzenia. Więc jeśli nawet nie od razu o „wszystkim”, to przecież o tym i owym podyskutować nie zaszkodzi. Jak sobie człowiek tak podyskutuje, niechby nawet nie o „wszystkim”, tylko na tematy dozwolone i w zatwierdzony sposób, to od razu czuje się częścią wolnego świata. Ale przecież są granice między dyskusją, zwłaszcza dyskusją konstruktywną, a prowokacyjnym sypaniem piasku w szprychy rozpędzonego koła Historii? I właśnie teraz, kiedy za sprawą wiekopomnego „Przesłania” do narodów polskiego i rosyjskiego, żeby się „pojednały”, odwieczna przyjaźń polsko-radzie... to znaczy pardon - nie polsko-radziecka, tylko oczywiście - polsko-rosyjska zyskuje pozór sankcji nadprzyrodzonej - że to niby, kto jest przeciwko przyjaźni polsko-radzie...ach, oczywiście polsko-rosyjskiej, ten jest przeciwko Chrystusowi i w ogóle - redaktor Piotr Zychowicz wyskakuje z prowokacyjną książką o pakcie Ribbentrop-Beck, rozwijając jakieś fantasmagorie, że gdyby tak, zamiast wojować z „nazistami”, Polska przyjęła ich warunki i 40 polskich dywizji wzięło udział w operacji „Barbarossa”, to być może losy wojny potoczyłyby się odmiennie.

No i po co pisać takie książki, po co rozwijać takie perwersyjne myśli akurat teraz, kiedy przecież jest rozkaz że odwrotnie - że pod przewodnictwem Rosji będziemy bronić już nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju przed zgnilizną, jaka z Zachodu płynęła i płynie, ale całego wolnego świata? Wiadomo nie od dziś, że wolnemu światu nic tak dobrze nie robi, jak Kozacy lub Czerkiesi na Polach Elizejskich. Wiem co mówię, bo kiedy dawno temu pracowałem jako pikolak w paryskiej restauracji „Chez Raspoutine” przy rue Bassano, tuż koło Łuku Triumfalnego w stronę Placu Concorde, to jednym z gwoździ programu - obok oczywiście występów Heleny Majdaniec - był taniec w wykonaniu dżigita, to znaczy - właśnie Czerkiesa, który rzucał nożami. Zgniłej francuskiej publiczności Czerkies szalenie się podobał i chociaż żaden z restauracyjnych gości mi się nie zwierzał, to przecież nietrudno było się domyślić, że widok tych czerkieskich noży przyprawia zgniłków, a zwłaszcza - zgniłkowe i zgniłkówne - o perwersyjne dreszczyki. Od razu widać, że w sojuszu polsko-radziec..., to znaczy oczywiście polsko-rosyjskim również naszą biedną ojczyznę czeka świetlana przyszłość. Jeśli nawet tu i ówdzie będą nam doskwierały jakieś niedociągnięcia życia codziennego, na przykład - kartki żywnościowe - to przecież możemy sobie to wszystko rekompensować świadomością, że oto cały świat się nas boi. To znaczy - nie nas, jakich tam znowu „nas” - cały świat, to może bać się Kozaków - ale przecież skoro my, tzn. nasi askarisi pomagaliby Kozakom nieść ex oriente lux, to jakaś część tego splendoru, jakaś część tej chwały spłynęłaby przecież i na nas, budząc, a następnie ugruntowując w nas świadomość sukcesu.

Ale nie tylko z tych powodów dywagacje red. Zychowicza zasługują na wieczne potępienie. One zasługują na potępienie przede wszystkim dlatego, że są bałamutne. A są bałamutne dlatego, że przecież wiadomo, iż Związek Radziec... to znaczy oczywiście Rosja - jest niezwyciężona. Tak właśnie śpiewał w „Rasputinie” pewien Polak przebrany za Rosjanina: „Kipuczaja, maguczaja, nikiem nie pabiedimaja, Maskwa maja, strana maja, ty samaja liubimaja”. A dlaczego „nikiem nie pabiedimaja”? A dlatego, że tak wynika z geopolityki. Ileż to ja sam nasłuchałem się opowieści choćby o „leju kontynentalnym”, którego istnienie determinuje nas, to znaczy - nasz nieszczęśliwy kraj, do odwiecznej przyjaźni ze Związkiem Radziec... - to znaczy oczywiście z Rosją?

Inna sprawa, że było to w czasach, kiedy ówczesnemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju Lechowi Wałęsie, gonitwa myśli nasunęła „koncepcję NATO-bis i EWG-bis” - co zapewne wiązało się jakoś z pomysłem nie tylko utrzymania wojskowych baz sowieckich w Polsce już jako rosyjskich, ale w dodatku - obdarzenia ich przywilejem eksterytorialności. Ileż to nasłuchałem się wtedy gorzkich wyrzutów ze strony kolegów-geopolityków, że w swojej zatwardziałości nie uwzględniam nieubłaganych geopolitycznych konieczności, a zwłaszcza - owego leja kontynentalnego! Może na skutek tego geopolitycznego molestowania dałbym się przekonać, zwłaszcza, że ów „lej kontynentalny” miał wszelkie pozory głębi - kiedy okazało się, że żadnego „NATO-bis” nie będzie, a nasz nieszczęśliwy kraj przystępuje do NATO. I co Państwo powiecie? Lej kontynentalny nadal istniał, jak gdyby nigdy nic - ale z tajemniczych dla mnie powodów utracił swój ciężar gatunkowy, bo od tej chwili wszystkie geopolityczne uwarunkowania zaczęły wskazywać na nieubłaganą konieczność podpisania Volkslisty niemieckiej. Te wypadki trochę zachwiały moją wiarą w naukowy charakter geopolityki. Leje kontynentalne i inne takie oczywiście na pewno istnieją, jakże by inaczej - ale skoro przy ich pomocy raz można uzasadnić podpisanie Volkslisty niemieckiej, a znowu innym razem - Volkslisty rosyjskiej, to być może pełnią one rolę obrotowych argumentów pomocniczych. Podobnie musiał myśleć ks. prof. Stefan Pawlicki, kiedy opuszczając posiedzenie Senatu UJ oświadczył, że bez względu na to, jaką uchwałę prześwietny Senat podejmie, to „uzasadnienie znajdą już panowie koledzy z Wydziału Prawnego”. Ta uwaga wskazuje, że już wtedy naukę zaczęto prostytuować, więc cóż dopiero - teraz?

Ale geopolityka - swoją drogą - a immanentna niezwyciężoność Rosji - swoją. Więc gdyby nawet ta cała geopolityka okazała się mistyfikacją, to przecież pozostaje jeszcze niezachwiana wiara w immanentną niezwyciężoność, która każe potępić bałamuctwa red. Zychowicza i „bronić” ministra Becka. Wprawdzie sprośne sanacyjne przesądy nie pozwoliły mu podjąć jedynie słusznej decyzji podpisania Volkslisty rosyjskiej, ale niemieckiej Volkslisty też nie podpisał. Skoro jednak tak, to przede wszystkim trzeba przywrócić do chwały marszałka Śmigłego-Rydza. Wprawdzie w godzinie próby opuścił on nasz nieszczęśliwy kraj, ale przecież właśnie wtedy zostawił potomności polityczny testament, który ani wtedy, ani za komuny, ani teraz - nigdy nie utracił swojej aktualności: „Z Sowietami nie walczyć!” Zresztą nie tylko z Sowietami. Po co walczyć z kimkolwiek, skoro wszystko sprowadza się do tego, jaką w razie czego podpisać Volkslistę?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2609

5
Ocena: 5 (1 głos)
Twoja ocena: Brak