Gruchnęła wieść, że Declan Ganley będzie zakładał w Polsce oddział swojej paneuropejskiej partii „Libertas”. Ganley, przypomnę niezorientowanym, to Irlandczyk, który w brawurowy sposób rozprawił się w swoim kraju z traktatem lizbońskim, kierując go tam, gdzie ludzie zazwyczaj wyrzucają odpadki. Wywołał tym nieskrywaną wściekłość unijnego establishmentu i zrozumiałą radość eurosceptyków.
Okazało się, że dobry pomysł, zgrabna socjotechnika i przemyślane społecznie argumenty, mogą być kluczem do politycznego sukcesu, a takim właśnie było dla przeciwników brukselskiej biurokracji odrzucenie w referendum przez Irlandię traktatu lizbońskiego. Dokonało się to w widowiskowym stylu, przy skupieniu uwagi wszystkich mediów, z dozowanym odpowiednio napięciem i socjotechnicznym obstalunkiem. Modelowa akcja, w której pycha została ukarana, a nagrodzona świeżość i entuzjazm.
Wprawdzie unijnemu dyrektoriatowi po ustąpieniu irlandzkiego szoku, udało się przeforsować koncepcję przeprowadzenia kolejnego referendum w Irlandii (jak nie kijem go, to pałką), ale nie zmienia to faktu, że Ganley został uznany za "zarazę" na zdrowym euro entuzjastycznym ciele, której żadną propagandową siłą zwalczyć się nie udaje. Ba, okazało się, że„zaraza” ma się całkiem dobrze i jak na zarazę przystało, infekuje nowe obszary. Nie jest to wprawdzie jeszcze pandemia, ale kto wie, w jakim kierunku się rozwinie, bo zażegnać się jej na razie – O, radości, iskro bogów, Kwiecie Elizejskich pól – nie udaje.
"Zaraza", czyli Ganley, należy jednak do "zaraz" nietypowych. Nie walczy z Unią jako taką, ale z jej biurokratyczną hydrą. "Zaraza" jest – o zgrozo! – za Unią jak najbardziej, domaga się nawet powołania unijnego prezydenta oraz rozszerzenia demokracji, z którą – jak mówi – w unijnej przestrzeni jest nienajlepiej. "Zaraza" jest na dodatek katolicka i konserwatywna (dzieci wychowane w tradycyjnym sznycie), a także ożeniona z Polką, co jest faktem mile widzianym, dobrze świadczącym o guście. "Zaraza" nie przepada za Anglikami, ale to zrozumiałe, bo jest Irlandczykiem. Ponadto "zaraza" jest materialnie niezależna, by nie rzec bogata, a zatem trudna do upolowania.
„Zaraza” właśnie dotarła nad Wisłę, o czym poinformowały media, zwłaszcza te o proweniencji prawicowej. Podczas swojego pobytu w Polsce Ganley mówił rzeczy, które warto przytoczyć:
Jestem zawiedziony, kiedy widzę, że wąska elita w Brukseli chwyta władzę bardzo zachłannie, zabierając ją obywatelom Europy i w tym samym czasie nie chce dać nam głosu w sprawie tworzenia prawa i przewodzenia Europą. Ponad 80% nowych praw w każdym kraju członkowskim pochodzi z Brukseli. To mi nie przeszkadza. Natomiast przeszkadza mi, że ludzie, którzy tworzą te prawa, nie są wybierani, nie odpowiadają przed nikim.
I dalej:
Niech będę przeklęty, jeśli pozwolę wąskiej elicie z Brukseli zabrać to prawo moim dzieciom, Waszym dzieciom, czy czyimkolwiek innym. To jest decyzja, którą podejmujemy przy urnie wyborczej. To powód, dla którego robimy to, co robimy. Dlatego Traktat Lizboński jest zły. Problem jest taki, że w Polsce nie było referendum. Francuzi zagłosowali „nie”, Holendrzy zagłosowali „nie” i Irlandczycy zagłosowali „nie”. Wszystkie nasze głosy zostały potraktowane z lekceważeniem. Oni mówią: “Kontynuujemy mimo to. Zrealizujemy to.” Jeśli Francuzi, Holendrzy i Irlandczycy zostali potraktowani z lekceważeniem, czy sądzicie, że z Polakami będzie inaczej?
W Polsce do pomysłu budowania przez Ganleya partii ogólnoeuropejskiej zapaliły się środowiska i partie, których nie ma w polskim parlamencie: UPR, Naprzód Polsko, PSL-Piast, Prawica RP, by wymienić pierwsze z brzegu. Nic dziwnego, bo za pół roku w kwestii eurowyborów będzie już pozamiatane, a tymczasem wszyscy siedzą jeszcze w blokach startowych. Ganley mógłby odegrać tutaj rolę katalizatora, gdyż inaczej trudno sobie wyobrazić, by pozaparlamentarna drobnica była w stanie wygenerować z siebie jedną listę, zebrać pod nią podpisy i przeprowadzić kampanię. Tutaj potrzeba czynnika sprawczego, który wyrwałby drobnicę z koncepcyjnej inercji, w której ta z lubością tkwi, choć o tym nie wie. Ganley ze swoją nieświadomością polskiego piekiełka, prawicowych dąsów i ansów, doskonale się do tego nadaje.
Powstanie takiej listy byłoby przede wszystkim zagrożeniem dla PiS-u, które mogłoby zostać pozbawione części bardzo mobilnego i zdeterminowanego elektoratu, który przecież Unii nie kocha i chętnie daje carte blanche tym, którzy na Unię psioczą i jej złorzeczą. Przy niskiej frekwencji efekt dla PiS-u mógłby okazać się zgubny, zwłaszcza że nie wiadomo, jak się zachowa elektorat utożsamiany z Radiem Maryja, dla którego czytelność zachowań PiS w kwestii chociażby traktatu lizbońskiego, została mocno nadwątlona. Stąd widać dyskretną, ale wyraźną akcję defamacyjną działaczy PiS-u w stosunku do pomysłu Ganleya, którzy – co tu dużo mówić – walczą o byt dla swojej partii, której rola opozycji coraz mniej służy.
Obecność Ganleya w polskiej przestrzeni politycznej znacznie ją ożywiła. Wróciła dyskusja i refleksja nad kondycją prawej – nie pisowskiej – strony politycznej, która zaczynała popadać w intelektualną rutynę i jałowość, tocząc pianę nad rzeczami oczywistymi i drugorzędnymi. “Antyunijny zwolennik Unii” jest wyzwaniem dla dotychczasowych eurosceptyków czy też eurorealistów, jak wolą sami siebie określać. I nic dziwnego, bo zmusza i daje szansę na merytoryczny, a nie ideologiczny spór i sięgnięcie do arsenału skutecznych i sprawdzonych środków politycznych w rozpychaniu się w unijnej rzeczywistości, w której z woli Polaków tkwimy.
Ganley jest wartością dodaną w dyskusji nad kształtem Europy i Unii Europejskiej. Być może okaże się efemerydą, która po eurowyborach zgaśnie, a być może da zaczątek czegoś, co przeora znaczną część świadomości Europejczyków. Szermując hasłami suwerenności, demokracji, odpowiedzialności za decyzje i wolności, szarpie tę strunę ludzkiej natury, której lekceważenie zawsze kończy się klęską. Czy Ganleyowi uda się zmontować sensowną ekipę w Polsce? Trudne pytanie. Za dużo u nas po prawej stronie wariatów, konfabulantów i oszołomów, którzy już na początku potrafią skompromitować każdą sensowną inicjatywę. Poczekajmy, kogo zobaczymy w Libertas made in Poland. Tego jeszcze u nas w każdym razie nie grali, dlatego z nieskrywaną życzliwością popatrzę.
Maciej Eckardt www.eckardt.pl
19 stycznia 2009
Wywiad z Ganleyem
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz