Czy trzeba czytać „Gazetę Wyborczą” żeby wiedzieć jaka ona jest i jakie środowisko ją tworzy? Niekoniecznie, ja akurat nie czytam a wiem mniej więcej, co w trawie piszczy. Ale są tacy co czytają...
Z obowiązku chociażby. Taki przykry obowiązek narzucił sobie Artur Dmochowski. Nie na darmo jednak, ponieważ z tej męki wynikło coś dobrego, mianowicie książka „Kościół <>. Największa operacja resortowych dzieci”. Autor prześledził organ Adama Michnika od jego pierwszych numerów aż do czasów obecnych, poddając analizie stosunek gazety do Kościoła katolickiego. Dziś już wiemy oczywiście jaki on jest, ale – jak podkreśla Dmochowski – początki dziennika wcale na to nie wskazywały, dopuszczano różne głosy i sposoby patrzenia na Kościół.
Przełom nastąpił jednak jeszcze w tym samym roku, w którym gazeta zaczęła się ukazywać tj. w 1989, gdy wybuchnęła sprawa klasztoru sióstr karmelitanek z Oświęcimia, których usunięcia z okolic dawnego obozu domagali się Żydzi, potem przyszła akcja obrony krzyża przy obozie, no … a potem to już poszło jak z płatka... Można by powiedzieć, że „operacja karmelitanki” stanowiła tylko pretekst do tego, by środowisko „Wyborczej” odkryło swoje prawdziwe oblicze. I choć Dmochowski nie cytuje tu wprost Stanisława Michalkiewicza, który określa dziennik jako „żydowską gazetę dla Polaków”, to jednak autor wspomina, że w sporze o karmel czy krzyż, „Gazeta Wyborcza” bardziej opowiadała się po stronie żydowskiej niż polskiej.
Potem przyszły kolejne batalie - o nauczanie religii w szkołach, o aborcję, o in vitro, o legalizację związków homoseksualnych, czy – dochodząc do czasów nam bliższych – o pedofilię w Kościele, gender czy ks. Lemańskiego. Stosunek środowiska skupionego wokół Adama Michnika i jego gazety do tych sporów trafnie wyraziła w jednym z cytowanych przez Dmochowskiego artykułów, dziennikarka „Wyborczej”, Teresa Bogucka: „Przed oświęcimskim krzyżem ścierają się ze sobą dwie Polskie głęboko różne, podzielone o wiele bardziej, niż pokazują kolejne wybory – Polska śmiała, otwarta na świat – i Polska strwożona, odrzucająca wszystko, co ten świat proponuje”. Wszystko więc jasne – oni są otwarci, my zamknięci; oni są odważni, my jesteśmy tchórzami.
Artur Dmochowski analizuje w swojej książce publicystykę dyżurnych katolików „Wyborczej”, a przede wszystkim, Jana Turnaua, piszącego często jako „Jonasz”. Turnau udziela się w GW od samego początku, zajmuje stanowisko w każdej niemal sprawie, która w jakimś sensie dotyka Kościoła. Nie trzeba dodawać, że jest to stanowisko tzw. kościoła otwartego, którego najdobitniejszymi przykładami okazali się duchowni, którzy swego czasu pisywali do „Wyborczej”, a ostatecznie porzucili sutannę.
Na ile współczesny Kościół katolicki odstaje od tego ideału jaki wypreparowano sobie w redakcji GW na Czerskiej, to już temat na inną książkę. Skłamałbym jednak, gdybym ze stuprocentową pewnością stwierdził, że „Wyborcza” całkowicie poległa na froncie walki o „kościół otwarty”. Niestety nie... I tu, na koniec, prztyczek pod adresem autora „Kościoła <>”. Otóż na stronie 52 żali się on, że na łamach dziennika „Nie znajdziemy opisów największych, potężnych ruchów w Kościele, jak neokatechumenat czy charyzmatycy, ale możemy poczytać obszerne artykuły o marginalnych dziwactwach”. Kogo Dmochowski ma na myśli? Tak, tak, Bractwo św. Piusa X, gdyż zaraz potem cytuje jeden z tytułów „Wyborczej”: „Lefebryści są w Polsce od 15 lat”.
Czy to znaczy, że Dmochowski sam wpadł w pułapkę zastawioną przez redaktorów z Czerskiej? Pisanie o tradycjonalistach jako o dziwakach to trochę tak, jakby cały Kościół sprzed Soboru Watykańskiego II określać mianem dziwactwa. Czy taką autor miał intencję, niech każdy oceni sam sięgając po tę, na pewno ważną dla lepszego zrozumienia historii III RP, książkę.
Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl
31 sierpnia 2014
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz