Procesy integracyjne drogo kosztują
Procesy integracyjne w energetyce rozpoczęły się w Polsce w długim okresie przygotowawczym, który zaczął się 16 grudnia 1991 r., gdy podpisaliśmy Układ Europejski. Dlatego cały ten okres należy rozpatrywać łącznie, a nie jedynie ostatnie dziesięciolecie formalnego uczestnictwa w Unii.
Integracja z Unią Europejską oznaczała dla Polski przejście na drugą stronę energetycznej barykady. Z obozu państw socjalistycznych, w którym źródeł energii było pod dostatkiem, rozwijano krajowe zasoby, importowano tanie surowce (ropę naftową i gaz – ze Związku Radzieckiego), przeszliśmy do obszaru o bardzo wysokim zużyciu energii i jednocześnie ubogiego w surowce. Do regionu, który strategicznie ograniczał zużycie, rozwijając dzięki temu swoje technologie i przemysł, wytwarzający wysoko sprawne urządzenia czy źródła nowej – technologicznej – energii odnawialnej.
Bilans energetyczny – ujemny
Polska odczuła potężny spadek zużycia energii od końca lat 80-tych, gdyż ograniczenie produkcji przemysłowej zmniejszyło zapotrzebowanie. Od roku 1987 zużycie energii spadło ze 134 mln ton odpowiednika ropy (toe) w 1987 r do 95 mln w 1992 – aż o 30%. Spadek ten nie zatrzymał się jednak na początku transformacji ustrojowej, najniższy poziom osiągnęliśmy dopiero w 2002 roku, gdy zużyliśmy 88 mln toe. Łącznie więc zmniejszyliśmy o 40% zużycie energii wobec czasów PRL. Samo włączenie do Unii Europejskiej przyniosło wzrost zapotrzebowania na energię, choć dzisiaj jego dynamika wygasa. Jednak w dalszym ciągu zużycie energii na mieszkańca plasuje nas w końcówce Europy – zużywamy 73% średniej europejskiej (co ciekawe - w 1988 r. Polak zużywał 78% przeciętnej europejskiej). I choć bijemy rekordy „zeroenergetycznego wzrostu” w Unii, nie możemy się jakoś doczekać słów uznania z Brukseli.
Pomimo ogromnego zmniejszenia potrzeb nie potrafiliśmy sobie poradzić z utrzymaniem zrównoważonego bilansu energetycznego, jaki mieliśmy na początku lat 90-tych. Import energii gwałtownie rósł i w ciągu 20 lat prawie się podwoił (+ 96%, głównie ropy naftowej), a eksport (węgla) zmalał o jedną trzecią. Spowodowane to było dramatycznym spadkiem produkcji energii. Ze 104 milionów toe w 1990 - zeszliśmy do 71 mln w 2012 r. - spadek aż o 32%.
Oczywiście podstawowym czynnikiem tego bilansu był węgiel kamienny. Wydobycie naszego „czarnego złota” spadło z 193 mln ton w 1987 r. do 80 mln ton w 2012 r. Wydobywając zaledwie 40% wcześniejszych produkcji nie jesteśmy nawet w stanie zaspokoić własnych potrzeb. W 2008 r. Polska stała się importerem węgla kamiennego, co jest trudnym do uwierzenia w sytuacji, gdy posiadamy aż 85% zasobów tego surowca w Europie. To obrazuje fundamentalny konflikt między zasobami naturalnymi Polski (węgiel kamienny i brunatny) a celami europejskiej polityki energetycznej. Polska, mając własną bogatą bazę surowcową, nie znalazła recepty na tę sytuację.
Otwieranie rynku
Nasze wejście do Unii przypadło na okres, gdy zaczęła ona odchodzić od tradycyjnych modeli branży energetycznej, opartych na potężnych państwowych przedsiębiorstwach, bardzo podobnych do naszego dawnego modelu branży energetycznej. Nowa energetyka to kreowanie konkurencji poprzez regulację, dzielenie monopolistów, łączenie rynków, wprowadzanie instytucji takich jak niezależni regulatorzy, giełdy energetyczne, a także aktywny udział rynków finansowych w sektorze energii. To atrakcyjne wzorce, oparte na hasłach wolności, prawach klienta do wyboru, obietnicach niskich cen. Jednak ich biznesowym sednem jest opanowanie części nowych rynków rynków europejskich, takich jak polski – przez największych graczy najbogatszych gospodarek Unii, którzy wcześniej urośli do rozmiarów europejskich.
Pomimo atrakcyjnych haseł, oddawanie rynku, kurczenie lub sprzedaż własnych firm energetycznych, jest procesem bardzo bolesnym społecznie i politycznie. Energia, gaz są kluczowymi narzędziami polityki gospodarczej, więc żadne państwo nie chce ich oddać, tym bardziej, jeśli prowadzi wbrew obietnicom do bardzo wysokich cen. A że przez te europejskie lata ceny wzrosły ogromnie, dlatego tak opornie idzie uwalnianie rynków w Polsce 10 lat po oficjalnym dołączeniu do bogatej Europy.
Nasi politycy bardzo szybko, bez zastanowienia, zgadzają się, otwierają rynki, wybiegają przed orkiestrę, by dopiero później łapać się za głowę, widząc, jak te procesy osłabiają gospodarkę narodową, jakie ponosimy straty społeczne i biznesowe. Niektóre decyzje aż biją w oczy: podpisanie pakietu klimatyczno-energetycznego, a dzisiaj przypomnienie sobie o węglu, w gazownictwie wydzielenie przesyłu znacznie dalej idące niż unijne wymogi... To wszystko drogo kosztuje, gdy zyski z tak potężnego sektora zaczynają nam uciekać za granicę, a z drugiej strony uniemożliwia prowadzenie własnej polityki energetycznej.
Oczywiście – rynki to nowoczesne, efektywne instytucje gospodarcze. Ale bez dobrych źródeł i dostaw energii, konkurencyjnych cenowo kontraktów, wprowadzanie takich reguł gry, otwieranie rynku oznacza jego oddawanie. I tu powstaje pytanie, jak na nasz bilans korzyści i kosztów wpłynęły stosunki poza unijne.
Pomost na wschód?
Silne związki energetyczne z Rosją dawały Polsce szansę w nowym układzie geopolitycznym odegrać znaczącą rolę jako pomost na wschód. Europa wytrwale dąży w tym kierunku mimo kryzysów politycznych, a energia jest fundamentem współpracy i partnerstwa Unii z Rosją. Polska na początku podjęła się roli państwa tranzytowego, budując rurociąg jamalski. Jednak był to ostatni krok w tym kierunku.
Przyjęta przez nas strategia dywersyfikacji to wyzwanie rzucone Rosji i odwrócenie się od zasobów i potencjału energetycznego na wschodzie. Skupiliśmy się na zróżnicowaniu źródeł dostaw, jednak w polityce tej zamiast sukcesów ponieśliśmy kilka spektakularnych porażek. Rola Polski jako państwa tranzytowego zmalała, również korzyści gospodarcze z nią związane. Naftoport, wybudowany jeszcze w PRL-u, przestał eksportować rosyjską ropę, rafinerie nie odnoszą już korzyści z taniego surowca, sektor gazowy jest w ciągłym stanie wrzenia i konfliktu z największym dostawcą błękitnego paliwo.
Nasza polityka energetyczna wobec Rosji jest fundamentalnie sprzeczna z naszym położeniem geograficznym, a przy tym z potencjałem produkcyjnym na wschodzie i konsumpcyjnym na zachodzie. Co najważniejsze, stoi w sprzeczności z polityką największych krajów Unii, rozwijających swoją obecność i współpracę z tym trudnym politycznie partnerem. Nie wykorzystaliśmy naszej szansy, staliśmy się raczej „gorącym energetycznym pograniczem” niż pomostem na wschód.
Podsumowanie
Pomimo wielu pozytywnych zjawisk związanych z dostosowaniem do zachodnich standardów i wejściem do Unii Europejskiej, w sferze energetycznej wciąż nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na wyzwania z tym związane. Nasi europejscy partnerzy głoszą pięknie brzmiące hasła i promują efektywne rozwiązania gospodarcze, jednak wciąż istotą rzeczy jest gra interesów, konkurencja o zasoby i zyski. Gdy to sobie uświadomimy i nauczymy wprowadzać w życie strategie, może zaczniemy odnosić sukcesy w europejskich konkurencji.
Oby jak najszybciej.
Andrzej: www.prawica.net
10 kwietnia 2014 r.
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz