Zamiłowanie do totalitaryzmu przejawiane przez czołowych kacyków z Platformy Obywatelskiej nie słabnie. Reglamentowanie dostępu do różnych zawodów (np. masażyści i rehabilitanci, a ostatnio dziennikarze), centralna ewidencja kobiet będących przy nadziei, kastracja pedofilów - to tylko kilka z przykładów. No i oczywiście jeszcze jeden - przymusowy pobór dzieci do szkoły już od 6 roku ich życia.
Ten ostatni pomysł rodzi szczególne niebezpieczeństwo. Nie tylko wyrywa dziecko z domu i wprzęga go w beznamiętny mechanizm państwowej indoktrynacji, ale przede wszystkim każe zadać podstawowe pytanie: do kogo właściwie należą dzieci, do rodziców czy do państwa?
Państwo ma, w dzisiejszym ustroju, czyli w demokratycznym socjalizmie, mocne argumenty na rzecz twierdzenia, że dzieci należą do państwa. Otóż - mogłoby powiedzieć państwo - zapewniamy darmową edukację, z której rodzicie masowo korzystają. A skoro MY ją zapewniamy, to również możemy uczyć czego chcemy, kogo chcemy i od takiego momentu, w którym nam się spodoba. Dajemy wam zasiłki, np. becikowe, więc nie narzekajcie - powie znów państwo. Bo skoro dajemy to możemy również chcieć coś w zamian. Akurat chcemy wasze dzieci, bo skoro na nie łożymy to są one nie tylko wasze, ale także nasze, a może nawet przede wszystkim nasze. Dajemy wam darmową służbę zdrowia, z której również korzystają wasze dzieci. Nie miejcie więc pretensji, że chcemy się do nich dobrać już od ich najmłodszych lat... Itd. itp... Państwo oczywiście nie mówi tego w takiej formie, ale po cichu tak pewnie sobie myśli, poniekąd zresztą słusznie, bo skoro daje, to może i czegoś oczekiwać w zamian.
Na szczęście nie wszyscy rodzice dali się ogłupić i nie wszyscy zaakceptowali tę chorą logikę. Wiadomo bowiem, że państwo, żeby cokolwiek mogło dać "za darmo", najpierw musi zabrać, i to tym, którym rzekomo potem daje (oczywiście jest w każdym społeczeństwie grupa ludzi, która niczego państwu nie oddaje, a jedynie od niego bierze, np. różne lumpy żyjące z państwowej jałmużny).
Dziś w Warszawie odbył się protest rodziców przeciwko przymusowemu nacjonalizowaniu dzieci od 6 roku ich życia. Ludzie, którzy protestowali wiedzą, że państwo żyje tylko z tego, co odbierze im w formie podatków. Nie dość, że ludzie ci muszą płacić na owych zasiłkowych lumpów, to jeszcze opłacać muszą konfiskatę własnych dzieci, wbrew ich własnej woli. To, że odbył się taki protest znaczy, że nie wszystkim obojętne jest pytanie: do kogo należą dzieci - do rodziców czy do państwa?
A tak na marginesie... no właśnie, do kogo?
Paweł Sztąberek http://www.kapitalizm.republika.pl/
29 września 2008
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz
Warto to naprawdę przemyśleć.
Dziękuję za rozpoczęcie tym artykułem naprawdę ciekawej dyskusji. Zrozumienie dobra dziecka jest tutaj nadrzędne. Dotychczasowy system oświatowy dopuszczał zdecydowanie się na wcześniejsze rozpoczęcie nauki w szkole. Jeżeli jest to takie dobre - to dlaczego ci "wielcy pedagodzy" nie mogą ukazać rzeczywistych korzyści z tak przyśpieszanego dzieciom obowiązku? Czyżby nie było osiągnięć i trzeba rozpętać jałową dyskusję bez wystarczających argumentów? Na pewno stracą tutaj dzieci, objęte pośpiesznym działaniem pseudo edukacyjnym. Ten bezduszny system funduje skrócone dzieciństwo, brak wzrastania w atmosferze miłości rodzinnej, to coś czego już się nie naprawi.
Czy jest tutaj jakiś inny wystarczający argument? Ale nikt go nie szuka i nie zajmuje się takimi pytaniami. Przyglądając się na przyjmowany kierunek obecnego rządu, polegający na zastąpieniu polityki prorodzinnej - polityką destrukcji i ograniczania władzy rodzicielskiej to rzeczywiście jest szczyt tej dydaktyki i wychowania. Coś mi to przypomina. Do dzisiaj nie usłyszałem argumentów - czyli jest to działanie bez wystarczających uzasadnień.
A te wypowiadane w niczym nie przekonują, odnoszą się do innych krajów nie realizując rzetelnej analizy tamtego systemu.
A może odpowiedzmy sobie : czego Polacy mają się wstydzić?
Dziękuję za to pytanie: Czyje są dzieci? i ten akcent: właściwie do kogo?
Bo naprawdę warto uświadomić sobie to co w procesie edukacyjnym jest tą wartością, której rodzic nie powinien się wyzbywać. Niedbałość w doborze szkoły może wiele kosztować. No i ten trudny wybór - która szkoła właściwie wykorzysta ten czas nauki i wychowania. Warto tutaj zainteresować się, aby właściwie zrozumieć, że ten wybór szkoły - należy do rodziców, a oferta edukacyjna wokół nas coraz bardziej dojrzewa. I rzeczywiście nie będzie konieczności zabierać dzieciom tej niezastąpionej wartości dzieciństwa.
Ostatnio często spotykam zatroskanych rodziców, rzeczywiście zainteresowanych dobrym wyborem miejsca nauki dla swoich dzieci.
I gratuluję tym wszystkim, którzy zdali egzamin z demokracji i potrafią właściwie ocenić wartość tą najwyższą.
Ryszard Łopaciński