Skip to main content

Turbina - albo kandydat na donosiciela

portret użytkownika Piotr Korzeniowski

Grudzień 1995 rok
Uważam, że obowiązkiem każdego Polaka jest zrobić wszystko, aby informacje z teczek SB zostały odtajnione. Niemcom ze wschodnich landów oraz Czechom dano możliwość poznania, co kryją ponure archiwa tamtejszych urzędów bezpieczeństwa. Polacy, pod tym względem są dyskryminowani.

Nigdy w życiu nie widziałem „swojej teczki”, jednak domyślam się, co się w niej znajduje. Odczuwam potrzebę podzielenia się tym z czytelnikami. Może w ten sposób pobudzę tajnych współpracowników SB, różnych „Ogrodników”, „Kazików”, czy „Powściągliwości”, do publicznych spowiedzi, a może do rezygnacji z zajmowanych – niejednokrotnie wysokich – stanowisk państwowych.

Był rok 1985. Rok wyborów do Sejmu PRL. „Solidarność” wezwała wówczas do bojkotu wyborów. Zachodnie rozgłośnie radiowe intensywnie sprawę bojkotu nagłaśniały. Lech Wałęsa zakwestionował wyniki wyborów, w związku z czym gdańska prokuratura wszczęła przeciwko niemu dochodzenie. Napisałem wówczas list polecony do ks. Henryka Jankowskiego, proboszcza Kościoła św Brygidy w Gdańsku, w którym zaproponowałem swoją skromną osobę, jako świadka obrony w ewentualnym procesie Lecha Wałęsy. Miałem dowód na popełnienie fałszerstwa, polegającego na zawyżeniu frekwencji wyborczej na terenie woj. piotrkowskiego. Ciekaw jestem, czy mój list dotarł do adresata. W każdym razie – do procesu szefa „Solidarności” nie doszło. Przypuszczam, że właśnie wtedy, tj. po nadaniu listu w okienku na poczcie w Piotrkowie, SB mogła założyć mi teczkę.

W 1985 roku pracowałem jako laborant w Elektrowni „Bełchatów”. Działy się tam wówczas dziwne rzeczy. 13-go dnia miesiąca – kilka razy w roku – nieznana mi do dnia dzisiejszego osoba unieruchamiała jeden lub kilka bloków energetycznych. Najprościej można to wyjaśnić tak: następowało nieplanowane zatrzymanie taśmociągu podającego węgiel brunatny na kocioł, nie wytwarzała się para, w konsekwencji zatrzymywała się turbina.. Blok energetyczny nie zasilał w tym czasie w energię elektryczną międzynarodowej sieci elektroenergetycznej „MIR”, co mogło zdenerwować towarzyszy na Kremlu w Moskwie.

Terrorystę lub terrorystów należało jak najszybciej ująć, aby nie drażnić niedźwiedzia. SB nie próżnowała. Dzisiaj wiem, że udało im się nakłonić wówczas do współpracy siedmiu pracowników elektrowni. Stali się oni TW czyli tajnymi współpracownikami. Podejrzenie o dokonanie sabotażu mogło paść na każdego, kto nie krył się ze swoimi nieprawomyślnymi poglądami. Na rozmowę do SB na ul. Szkolną w Piotrkowie zaproszono również mnie. Funkcjonariusz SB, który przyszedł z zaproszeniem, był bardzo uprzejmy. Gdy dowiedziałem się, kto i gdzie na mnie oczekuje, nogi ugięły mi się ze strachu.

Następnego dnia udałem się do WUSW (Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych) w Piotrkowie. Pytania zadawał kapitan SB. Czy wiem dlaczego zostałem wezwany? Dobrze wiedziałem. Odpowiedziałem , że nie wiem, ale chodzi zapewne o sprawę unieruchamiania bloków energetycznych w Elektrowni „Bełchatów”. On: co wiem w tej sprawie? Odpowiedziałem, że nic nie wiem. On: jak bym się zachował, gdybym wiedział, kto jest terrorystą. Odpowiedziałem, że poinformowałbym swoich przełożonych oraz służby porządkowe w elektrowni. Kapitan nie miał więcej pytań, kazał czekać na rozmowę z jego szefem – pułkownikiem.

Szefem okazał się być pan Alojzy Perliceusz, ojciec mojej koleżanki i kolegi ze szkoły podstawowej. Oprócz niego w pokoju był ktoś jeszcze, być może jego zastępca. Na wstępie dowiedziałem się, że szef jest polskim patriotą, a ja zgnilizną moralną. Ani jedno pytanie nie dotyczyło mojego listu do ks. Jankowskiego, tym niemniej szef wyraził zdziwienie, że ja ja człowiek wykształcony, daję się wodzić za nos prostakowi i aferzyście – Lechowi Wałęsie. Pytano mnie, czy słucham programów zachodnich stacji polskojęzycznych. Odpowiedziałem, że nie, ponieważ nie wolno. W odpowiedzi usłyszałem, że słuchanie radia jest dozwolone. Uznano za stosowne poinformować mnie również o tym, że Papież Jan Paweł II jest bardzo krytycznie oceniany na Zachodzie, a ksiądz Jan Uminiński, w czasie kazania w Kościele OO Jezuitów., mijał się z prawdą głosząc, jakoby źle go traktowano w czasie jego wizyty w siedzibie SB przy ul. Szkolnej. Ja natomiast – według szefa – jestem działaczem podziemnych struktur „Solidarności” i najlepiej gdybym się do tego przyznał. Zapytano mnie, czy słyszałem o tajemniczych zniknięciach różnych osób i czy nie obawiam się, że coś podobnego może mnie spotkać, albo moje dzieci. Od razu przyszła mi na myśl nie wyjaśniona nigdy sprawa zabójstwa, przez nieznanych sprawców, pana Sławomira Jarosa- działacza lokalnej „Solidarności”. Czyżby szef wiedział coś o tamtym zabójstwie i o nieznanych sprawcach? Odpowiedziałem, że że żadnym działaczem nie jestem, że to jakaś pomyłka. Wyraziłem przypuszczenie, że ktoś podłożył mi tzw. świnię i dlatego znalazłem się u szefa na dywaniku.

Tu popełniłem błąd, ponieważ sam sprowokowałem następne pytanie: kto? Wypowiedziałem wówczas słowa, których się bardzo wstydzę: o donos na mnie podejrzewam moją przełożoną z pracy. Później zaprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, w którym podyktowano mi moje oświadczenie, że żadnego przesłuchania nie było. Oświadczenie to podpisałem. Nigdy później nie miałem z nimi kontaktu, chociaż wiem, że inwigilowali mnie i łazili za mną jeszcze przez pewien czas.

Piotr Korzeniowski
Za: „CZAS PIOTRKOWSKI”, Nr12(14),ROK 2, Grudzień 1995, str.10 ISSN 1425-3550

Powiązane

4.42857
Ocena: 4.4 (7 głosów)
Twoja ocena: Brak