Skip to main content

Rotmistrz Witold Pilecki - jego miało nie być…

Pilecki.jpg

z naszego archiwum
Skazany na nieistnienie” – tytuł filmu Tadeusza Pawlickiego, poświęconego rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu, trafnie oddaje to, co spotkało pamięć o tym jednym z najwybitniejszych polskich bohaterów XX w. po wojnie. Socjalistyczna Polska Rzeczpospolita Ludowa „podziękowała” mu za jego zasługi pokazowym procesem, strzałem w tył głowy i wymazaniem z kart historii i ludzkiej świadomości na kilkadziesiąt lat. Dopiero w roku 1990 został zrehabilitowany i powoli przywracana zostaje pamięć o tym wielkim Polaku.

Właśnie przypomnieniu postaci rotmistrza Pileckiego poświęcona była konferencja, która odbyła się 22 IV 2010 r. w Zamku Królewskim w Piotrkowie Trybunalskim. W jej ramach p. Sebastian Wojtaś wygłosił wykład pt. „Gloria Victis”, została też otwarta wystawa ukazująca losy Witolda Pileckiego. Konferencję uświetnił swoją obecnością syn bohatera, p. Andrzej Pilecki, obecni byli także prezydent Piotrkowa Trybunalskiego Krzysztof Chojniak oraz prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Piotrkowie Trybunalskim gen. Stanisław „Burza” Karliński.

Po krótkim wstępie organizatora, głos zabrał pan Andrzej Pilecki. „Długo czekaliśmy z całą rodziną na ten czas, kiedy można mówić o ojcu głośno. Mama dożyła, zdążyła jeszcze usłyszeć, że został doceniony”- mówił. Podzielił się także ze słuchaczami osobistymi wspomnieniami na temat ojca, dotyczącymi faktów mniej znanych, głównie z okresu międzywojennego, kiedy to gospodarował w majątku Sukurcze.

Przytaczamy obszerny fragment wspomnień p. Andrzeja Pileckiego o swoim ojcu:

Quote:

...
„Ojciec był bardzo uzdolniony, malował i nawet próbował studiować. Niestety musiał zrezygnować ze względu na to, że musiał się zająć gospodarstwem, które było bardzo zniszczone. (…) Doprowadził je do „perełki”, potrafił wypieścić te Sukurcze. Nie dlatego, że był synem rolnika i miał taką wiedzę. On tę wiedzę zdobywał. (…) Uczył się rolnictwa nie tylko dla siebie, ale także dla społeczności z okolic Lidy. Wybudował tam spółdzielnię mleczarską, (…) której wyroby były znane zarówno w Lidzie jak i nawet w Wilnie. (…) Uczył ludność nowoczesnego gospodarowania. Mówiło się, że to jest Polska B, nie docierały tam nowinki techniczne, powodem był między innymi powolny wówczas przepływ informacji. Dopiero w 1938 roku zainstalowaliśmy tam radio.

W całej naszej okolicy nazywali go „Czort”. Przemieszczał się bardzo szybko na swojej ukochanej „Bajce”, wszędzie był obecny, włączał się we wszystkie trudne sprawy, pomagał ludziom. (…) Jaki był jego charakter? Mama pracowała w szkole. Było ciężko bo dopiero zaczynał się rozwój tego naszego gospodarstwa, dlatego mama musiała pracować. Rano wyjeżdżała i jechała do pracy trzy kilometry. Myśmy musieli się rano meldować ojcu: „Kochany tatusiu wszystko jest w porządku” tzn. że było już po modlitwie, po posłaniu łóżek, po umyciu zębów itd. I wtedy się rozpoczynał dzień. Ojciec ten dzień zawsze nam trochę zaprogramował z myślą także o mamie. Zawsze szykował jakąś niespodziankę np. przebierał nas za samuraja i gejszę, czy za ułana i pannę, czy za inne ciekawe postaci z literatury lub z bajek. (…) Mama przyjeżdżała z pracy i była zaskakiwana takim występem, był to dla niej jakiś relaks. Tata zawsze o tym pamiętał.

Przystosowywał nas do różnych zajęć. My przecież nie musieliśmy słać łóżek, bo była osoba, która by to zrobiła. Ale nie, myśmy musieli to sami zrobić. Mnie np. brał rano na konia i jechaliśmy w pole. Uczył mnie rozcierać kłosy, dmuchnąć żeby sprawdzić, czy zboże nadaje się do koszenia. Gospodarkę wypielęgnował do tego stopnia, że kiedy były np. problemy w hodowli czerwonej kończyny, szczególnie na nasiona, to rolnicy z Mazowsza przyjeżdżali po nasiona aż do ojca. Później ojciec kontraktował kończynę i siano dla wojska. Miał głowę do wszystkich spraw. (…) Założył ochotniczą straż pożarną, czego nikt wcześniej tam nie zrobił, zbudował remizę.(…)

W 1939 roku po pogrzebie naszej babci przeszła letnia burza, która zniszczyła mieszkanie naszych bocianów. Bocianie gniazdo znajdowało się na wielkiej jodle, do którego bociany przylatywały co roku. Wielka wichura i deszcz sprawiły, że to wszystko upadło. Myśmy z siostrą biegali boso po mokrych trawnikach i wyciągaliśmy przestraszone bociany spomiędzy gałęzi. Były już opierzone i prawie zdolne do latania, ale chyba jeszcze nie latały. W tym momencie ojciec wjechał na dziedziniec taką bryczką i zbierał bociany strącone przez burzę. Otworzył klinikę bocianią w Sukurczach i opiekował się nimi. Oczywiście nie wszystkie wytrwały, nie wszystkie dało się uratować. Mówiono wtedy, że źle to wróży, że to wieloletnie gniazdo zostało unicestwione. I tak się też stało. Cała nasza rodzina musiała opuścić dom, zły los spotkał również sam dom.

Nasz dom miał ok.450 lat, jego podmurówka była na wielkich kamieniach, został zniszczony nie w czasie wojny tylko po wojnie w 1956 roku. Kiedy przyjechałem tam w 1992 roku byłem rozgoryczony. Piękne aleje, piękne sady, krynica zostały zniszczone. Woda w krynicy była lecznicza, kiedy ktoś miał chorobę skóry wystarczyło, żeby się w niej wykąpał i był wyleczony. Wracając z pól do domu dojeżdżaliśmy nad tą krynicę, czapką nabieraliśmy wody i piliśmy. Widząc głupie zniszczenie czegoś, co mogło służyć ludziom, obojętnie jakim, napisałem wiersz, w którym użyłem nawet nieparlamentarnych słów, które polecono mi trochę wygładzić. Dzięki ludziom zachował się jednak kościół i wiszące w nim obrazy ojca. Ludzie wspominając ojca wyrażali się bardzo pozytywnie, pamiętali np. o tym, że mogli wypasać zwierzęta na naszych łąkach. Ojciec przez całe życie służył innym. Na pomniku w Grudziądzu napisano „Wszystkich kochaj, wszystkim służ”…

Iwona Sztąberek: źródło oraz plik mp3

Przypomnijmy o Rotmistrzu

5
Ocena: 5 (1 głos)
Twoja ocena: Brak