Był czas, kiedy obsługa zapewniana przez naszego narodowego przewodnika była tak niskiej jakości, że jego skrót LOT dość powszechnie złośliwie rozwijano jako Lot of Troubles czyli „mnóstwo kłopotów”. Dotyczyło to punktualności (jej braku), komfortu przelotu i serwisu. Ostatnio wszystko to bardzo się poprawiło. Ale czy na pewno? W Wiedniu w czasie konferencji znajoma funkcjonariusza publiczna wysokiego szczebla bardzo zdenerwowana opowiadała mi o zdenerwowaniu pasażerów, którzy z jakichś niejasnych powodów (opóźnień w załadowaniu bagażu?!) czekali ponad 2 godziny na wejście na pokład. Dwie godziny! Lot trwał godzinę. Wyrazom oburzenia pasażerów polskich i zagranicznych ni było końca. Próbowałem bagatelizować sprawę. Dwa dni później ja odlatywałem LOTem z Wiednia. Na pokład wpuszczono nas godzinę później – bo samolot przyleciał z Warszawy z opóźnieniem. Na pokładzie dowiedzieliśmy się, że opóźnienie wyniknęło z powodu „braku personelu naziemnego w Warszawie”. Ten sam komunikat usłyszeliśmy od pierwszego pilota po wylądowaniu dość długo oczekiwaliśmy na przyjazd schodów i autokaru. Wolałbym usłyszeć, że pracownicy naziemni podjęli strajk. Wtedy miałbym nadzieję, a może i pewność, że problem zniknie za niedługi czas. A tak? „A lot of troubles”?
Jerzy: https://jerzykropiwnicki.wordpress.com
12 wrzesnia 2018
- Blog
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz