Skip to main content

„Marsz głodowy” na nowo pisany? Cz.3

portret użytkownika Z sieci

Gdy się wydawało, że z władzami już wszystko zostało ustalone i „dopięte”, pojawił się problem „przekraczający kompetencje Działu Interwencji”. Mianowicie Komenda Milicji wróciła do problemu odpowiedzialności za „akty chuligaństwa”, jakie na marginesie masowej manifestacji mogą się zdarzyć. Przytaczali przykład jakiejś grupy chuligańskiej (dziś zostałaby nazwana „kibolską”), która rozbiła wystawę sklepową i zaczęła rabować, aż oddział milicji przy użyciu „ciężkiego pałowania” opanował sytuację. Andrzej Słowik sprawę postawił ostro: „żadnych mundurowych na trasie manifestacji. Macie dość sił i możliwości, by dopilnować tego, co będzie się działo na obrzeżach marszu. My odpowiadamy za to co na jezdni w czasie przemarszu – wy za resztę. Chyba, że chcecie, żebyśmy utworzyli milicję robotniczą…” Gdy padła sugestia powołania przez „Solidarność”
milicji robotniczej, komendant natychmiast wycofał się ze swoich zastrzeżeń i zgodził się na warunki Przewodniczącego. Zaczęły do nas docierać o podobnych marszach organizowanych w kilku mniejszych miejscowościach regionu. Mieliśmy nadzieję, że nie dojdzie tam do incydentów, które postawią pod znakiem zapytania poparcie społeczne dla naszej manifestacji.

W końcu – zaczęło się w Łodzi. W kolejnych dniach przejechały samochody przedsiębiorstw transportowych: MPK, PKS i „budowlanki”. Znacznie więcej niż wstępnie deklarowano – ponad 130 w sumie. Udekorowane barwami narodowymi i znakami „Solidarności” oraz hasłami dotyczącymi głodu i braków rynkowych przejechały przez całą długość ul. Piotrkowskiej (niemal 5 km). Na trasie przejazdu zawsze był dokonywany krótki postój przed budynkiem Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przy ul. Piotrkowskiej 104 i tam kierowcy włączali sygnały dźwiękowe. Hałas był niesamowity. Ostatni z przejazdów – czyli przejazd betoniarek i innych maszyn budowlanych powodował ponadto huk i drganie jezdni oraz brzęczenie szyb w oknach, jak gdyby przejeżdżała przez miasto brygada czołgów. Na trasie stało (wg MO) ok. 10.000 „sympatyków”. Media dosłownie oszalały. Pełno o naszych manifestacjach było w eterze i na papierze. Do Łodzi zjeżdżały ekipy telewizyjne stacji amerykańskich, zachodnioniemieckich, francuskich, włoskich… Na szczęście mieli polskojęzycznych dziennikarzy albo przynajmniej tłumaczy. Ja na szczęście kilka języków trochę znam (z trzech zdałem egzaminy państwowe), z niektórych wprawdzie tylko tyle, że rozumiem, co było przekazywane na kamerę albo mikrofon…

Nadszedł dzień „Marszu głodowego”. Od południa przed budynkiem Zarządu Regionalnego zaczęli gromadzić się ludzie. Każdy kawałek zadrukowanej kartki był porywany natychmiast, niemal wprost z maszyny drukarskiej. Kolejne prośby Komisji Zakładowych sprawiły, że początek marszu przesunęliśmy na 16.00. Już godzinę wcześniej zaczęły przed budynek ZR przy ul. Piotrkowskiej 162 przybywać grupy pracowników płci obojga z pobliskich zakładów pracy. Trzeba pamiętać, że Łódź powstawała i rozrastała się wokół fabryk. W „pieszej odległości” 15 min. od budynku ZR były co najmniej 4 duże zakłady, zatrudniające powyżej 1.000 osób, w tym ZPOW Obrońców Pokoju, największy zakład włókienniczy w Europie. Nasze służby ustawiały uczestników pochodu – kobiety na jezdni, mężczyzn na chodnikach po obu stronach. Andrzej apelował, by wszelkie transparenty przekazywać na jezdnię – kobietom. Po bokach jezdni ustawiali się mężczyźni trzymający linę. W założeniu miała okalać pochód. Bardzo szybko okazało się, że uczestników protestu jest znacznie więcej niż zakładaliśmy. W gmachu ZR trwały ostatnie ustalenia. Zdecydowaliśmy, że pochód zatrzyma się przed gmachem Prezydium Rady Narodowej i tam postulaty przeczyta jedna z kobiet. Andrzej zdecydował, że będzie to Janina Kończak. Pracownica, członkini Zarządu, matka trójki dzieci, sympatyczna, o ładnym brzmieniu głosu. O 15.40 z Pałacu Biskupiego wyszedł ks.bp Józef Rozwadowski i pobłogosławił zebranych. Do zebranych przemówił A. Słowik. Odczytał postulaty – wśród nich główne, dotyczące zwiększenia zaopatrzenia oraz numerowania i kontroli ilości wydawanych kartek żywnościowych. Zaapelował o spokój i godne zachowanie, nie uleganie prowokacjom. O 16.00 pochód ruszył. Zatrzymał się przed Prezydium RN i tam Janina odczytała postulaty protestujących. Oczywiście nie z balkonu gmachu Miejskiej Rady Narodowej. Tam pewnie by ją wpuszczono, gdyby była agentką SB. A nie była. Nie wiem, po co opowiada dyrdymały i dlaczego takie bzdury drukują. Nikt do protestujących z Urzędu nie wyszedł. Pochód ruszył do Placu Wolności. Na transparentach niesiono „okolicznościowe” hasła. Niektóre wzbudzały gniewne okrzyki aprobaty (np. „Chleba i wolności”) inne śmiech i oklaski (np. „Zjemy Kanię na śniadanie” – tow. Kania był wówczas I Sekretarzem KC PZPR). Po dojściu do pl. Wolności weszliśmy na balkon narożnego domu. Patrzyliśmy w głąb Piotrkowskiej. Końca pochodu nie było widać. Policja oceniła na „ponad 50.000”, dziennikarze mówili o „niemal 100.000”. Przemówił ponownie Andrzej Słowik. Powtórzył postulaty, podziękował za udział i za godny przebieg manifestacji. Rozległy się słowa Roty: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród…” Jedni w kolejnej zwrotce śpiewali „aż się rozpadnie w proch i pył krzyżacka zawierucha”, inni, że „sowiecka”. Była to niewątpliwie największa manifestacja w dotychczasowych dziejach Łodzi. P. Jadwigę i p. Lucynę widziałem w tłumie maszerujących. P. Jadwiga niosła wspólnie z kilkoma kobietami transparent. Tak wyglądała historia tego „Marszu głodowego” w mojej pamięci i w zachowanych dokumentach. Reszta ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co postaci czarnoskórych szeryfów w XVIII wiecznych westernach realizowanych obecnie przez „polit-poprawnych” reżyserów. Ale być może i my za parę lat dowiemy się np., że jednak Kopernik był kobietą…

Jerzy: https://jerzykropiwnicki.wordpress.com/

29 lipca 2018

5
Ocena: 5 (1 głos)
Twoja ocena: Brak