Skip to main content

Polityczny teatrzyk w socjalistycznym bagnie

Zmora socjalizmu to ciągłe próby naprawiania tego, co wcześniej samemu się zepsuło. III RP jest najlepszym tego przykładem. Wyjałowieni z głębszych idei politycy dwoją się i troją, jakby tu rozwiązać „palące problemy” społeczeństwa.

Jeden z najważniejszych problemów to oczywiście bezrobocie. Można by pomyśleć, że walka z nim to największe zadanie polityków, wymagające olbrzymiego heroizmu i poświęcenia. Niemalże jak walka rycerza z krwiożerczym smokiem. Z jednej strony ziejące ogniem bezrobocie, z wielkimi pazurami, ryczące, że aż uszy puchną, a z drugiej dzielny polityk, z mieczem, tzn. z pakietem ustaw, wymachujący nimi na lewo i prawo i chcący bezrobocie pokonać… I zapewne nie byłoby to takie trudne, gdyby tego bezrobocia wcześniej nie dokarmiano, tak jak dokarmiano smoka podrzucając mu niewinne dziewice…
Dziś jednak mało który politruk gotów jest przyznać, że wie, skąd się bierze bezrobocie. Klapki na oczach, często zapewne połączone ze zwykłym cynizmem to wystarczające alibi do ciągłego dokarmiania smoka, a tym samym do mnożenia kolejnych działań pozornych. Właśnie wicepremier Janusz Piechociński ogłosił, że planuje reformę urzędów pracy. Według jego pomysłu, urząd pracy służyć ma nie temu, aby zgłaszał się do niego bezrobotny i rejestrował się po to, by uzyskać ubezpieczenie, lecz po to, by odwiedzał go pracodawca z pracownikiem pytając, ile dofinansowania od państwa może uzyskać na owego pracownika. Rewelacyjne rozwiązanie, nieprawdaż? Niby coś nowego, ale tak naprawdę nie zmieniające istoty rzeczy – czyli systemu dalszej redystrybucji pieniędzy podatników.

Politycy demokratyczni cierpią na nieuleczalną zmorę: czują się zobligowania do działania. Muszą coś robić, ciągle coś wymyślać, tworzyć, nowelizować. Najpierw wszystko partaczą, by za chwilę wymyślać „idealne” recepty, które skutki tego partactwa miałyby zniwelować. Zazwyczaj jednak jest odwrotnie – partactwo podnosi się do potęgi…

Swoje rewelacje na temat walki z bezrobociem ogłosił także Jarosław Kaczyński. Podczas niedawnych spotkań z wyborcami w różnych częściach kraju stwierdził, że z bezrobociem można łatwo wygrać. Wystarczy tylko nakłonić młodych ludzi, by „zakładali firmy”. Też rewelacyjne, nieprawdaż? Założyć radośnie firmę, po czym … dzielić się swoją radością z ZUS-em, Urzędem Skarbowym oraz innymi urzędami, w których trzeba uiszczać przeróżne opłaty, np. za koncesje. Kaczyński uważa ponadto, że pieniądze, które mają być przeznaczone na działalność spółki Inwestycje Polskie można by przeznaczyć na aktywną walkę z bezrobociem w większych miastach. Jego zdaniem stworzyłoby to około 800 tysięcy nowych miejsc pracy.

Zawsze zastanawiało mnie jak politycy wyliczają sobie (albo – kto im wylicza?) przeróżne kwoty z taką precyzją. Kaczyński wyliczył, że byłby w stanie stworzyć 800 tys. nowych miejsc pracy. Ale mniejsza z tym, bo ważne jest to, że właściwie żaden z polityków, zarówno z partii rządzących jak i z opozycji parlamentarnej, nie prezentuje pomysłów, które rzeczywiście mogłyby przyczynić się do rozwiązania choć trochę problemu bezrobocia. Każdy natomiast, w mniej lub bardziej jawnej formie, obiecuje rozwiązania, które oznaczały będą olbrzymie koszty dla podatników. Bo nawet jeśli Jarosław Kaczyński apeluje o zakładanie firm to jednocześnie obiecuje ulgi, które oczywiście pokrywane będą przez tych, co żadnych ulg mieć nie będą.

Żaden z polityków nie zająknie się na temat wysokich kosztów pracy, nie zaproponuje obniżenia podatków, likwidacji ZUS-u czy zniesienia wszelkich koncesji oraz wycofania się państwa z gospodarki. Gdyby choć jeden z nich coś takiego zaproponował, można by taką propozycję potraktować serio. Bo w innej sytuacji mamy do czynienia jedynie z teatrzykiem. Aktorzy wypowiedzą swoje kwestie po czym wracają do domu, a życie w tym socjalistycznym bagnie toczy się dalej…

Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl

11 maja 2013

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak