Czy żyją jeszcze kaci rotmistrza Witolda Pileckiego, dobrowolnego więźnia w Auschwitz i twórcy tamtejszego ruchu oporu?
Z TADEUSZEM M. PŁUŻAŃSKIM, autorem książki „Bestie. Reporterskie śledztwo o ludziach, którzy w czasach PRL-u mordowali polskich patriotów, za co nigdy nie zostali ukarani”, rozmawia Rafał Pazio. „Bestie” są gigantycznym kompendium wiedzy o terrorze komunistycznym w latach powojennych, o próbach oddania sądowej sprawiedliwości oprawcom po 1989 roku oraz o trudnej drodze prawdy o tamtych czasach do szerszej świadomości Polaków w III RP. Książka zdobyła wyróżnienie w tegorocznym Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza dla Tadeusza M. Płużańskiego
NCZAS: Czy żyją jeszcze kaci rotmistrza Witolda Pileckiego, dobrowolnego więźnia w Auschwitz i twórcy tamtejszego ruchu oporu?
PŁUŻAŃSKI: Kilka osób jeszcze żyje. Miesiąc temu, w październiku zmarł Eugeniusz Chimczak, jeden z głównych śledczych w tej sprawie. Ten drań katował również mojego ojca. W bezpiece pracował do 1984 roku, dochrapał się stopnia pułkownika. Gdy dowiedziałem się o terminie pogrzebu, pojechałem na Cmentarz Północny w Warszawie, żeby zobaczyć, w jaki sposób ten komunistyczny zbrodniarz będzie chowany. Czy podobnie jak zbrodniarze niemieccy, którzy na ogół nie odchodzili w chwale, bo tamten system – brunatny totalitaryzm – został jednak w jakiejś mierze potępiony i rozliczony. Czy na pogrzeb przyjdą koledzy Chimczaka z bezpieczeństwa. Prócz mnie nie było nikogo z osób postronnych. Rodzina, najwyraźniej ze strachu, że ktoś „zakłóci uroczystość”, w ostatniej chwili przełożyła pochówek o pół godziny. Z moich informacji wynika, że zrezygnowała też z oprawy muzycznej i laudacji. Przemknęli boczną bramą od razu do grobu, bez zamówionej wcześniej uroczystości w domu pogrzebowym. W spokoju pochowali kochanego męża, ojca i dziadka. Tak odeszła jedna z najbrutalniejszych bestii więzienia mokotowskiego w Warszawie. Nawet inni „oficerowie” śledczy wymieniali go jako wyjątkowego drania. A co na to III RP? Choć w 1996 roku Chimczak został skazany w słynnym procesie Humera na kilka lat więzienia, za kratkami nie spędził ani jednego dnia. Za szereg innych zbrodni nie odpowiedział nigdy. Chory – oczywiście na sprawiedliwość – pozostawał, jak łatwo policzyć, 16 lat.
Jak reagują rodziny „bestii”, których zbrodnie opisujesz?
Dobrze ilustruje to sprawa Chimczaka. Podczas pogrzebu podszedłem do rodziny. Okazało się, że była tam jego żona, córka i jeszcze kilka osób. Spytałem, czy wiedzą, co pan Eugeniusz robił po wojnie. Jak się z tym czują? Reakcja była bardzo nerwowa. Starsza pani odparła, że nie zdaję sobie sprawy, jakie to były trudne czasy i co ci bandyci, których trzeba było wyłapywać, wyrabiali. Jakiś mężczyzna dodał, że chcę z pogrzebu robić sprawę polityczną, a wszystkie informacje mogę znaleźć w… internecie. Z kolei dwudziestokilkulatek (wnuk?) już szykował się do bójki. Czyli rodzina świetnie wie, kim był Chimczak, ale nie robi to na nich żadnego wrażenia. Nie mają żadnego dyskomfortu, nie mówiąc o poczuciu winy czy skruchy. To jest nagminne u tego rodzaju ludzi. Nigdy w rozmowach ze mną żaden stalinowiec, czy jego rodzina, nie przeprosili za zbrodnie. Nie przeprosili rodzin ofiar. Panuje całkowita bezkarność i wręcz przekonanie, że ci oprawcy działali w lepszej sprawie.
Jakie będą skutki bezkarności tych zbrodniarzy?
Konsekwencje są kolosalne. Z braku jasnego podziału na dobro i zło, na tych, którzy walczyli o Polskę, i tych, którzy z Polską walczyli, wynika sytuacja, że ta historia jest rozmywana, relatywizowana. Większość Polaków nie wie, jakie cele przyświecały żołnierzom wyklętym. Nie wie, że PRL to nie była żadna Polska, ale sowiecka okupacja. I jak na takiej niewiedzy, wynikającej z celowego przemilczania tych tematów w mainstreamowych mediach, kształcić nowe pokolenia, które będą miały Polskę w sercu? A w razie potrzeby będą potrafiły jej bronić. Nasza powojenna historia była po 1989 roku zakłamywana, prymityzowana, ośmieszana. Prym wiodła w tym „Gazeta Wyborcza”, która zamiast promować heroiczne postawy np. żołnierzy wyklętych, wyciągała sprawy rzekomej polskiej kolaboracji, hańby. Mordowanie Żydów w Powstaniu Warszawskim, Jedwabne. Myślę, że „Bestie” pomagają określić czytelne kryteria polskości, podstawy naszej tożsamości, które będą wzorcem dla młodych. To – w dużym skrócie – powrót do etosu dwudziestolecia międzywojennego, etosu pokolenia Kolumbów, pokolenia Armii Krajowej.
Czy tytuł („Bestie”) pomógł spopularyzować książkę?
Jest bardzo trafiony. Oczywiście niektórym środowiskom się nie podoba. Bo przecież – mówią – stalinowców nie można tak nazywać. Przecież oni często też byli Polakami, tylko tę polskość inaczej rozumieli. Że trwała wojna domowa, że po zdradzie aliantów w Teheranie i Jałcie jedynym gwarantem trwałości Polski był Związek Sowiecki, który nas wyzwolił – itd. Takie bajki opowiada od lat towarzysz generał Jaruzelski, a za nim powtarza cały salon. Ale ja się im nie dziwię. Bo czy jakiś biznesmen, dyplomata, polityk, pisarz czy dziennikarz postępowych mediów chciałby być nazywany bestią albo żeby nazywać tak jego ojca czy dziadka? A w książce jest wiele takich rodzinnych historii. Ja nazywam rzeczy po imieniu i ten tytuł nie tylko przyciąga, ale trafi a w sedno. Tak samo jak obecne na okładce postaci Fejgina, Wolińskiej i Michnika.
Czy dostawałeś pogróżki związane z publikacją?
Takie sytuacje się zdarzają. Otrzymuję różne sygnały, telefony i listy, żeby tych spraw nie ruszać. Że są ciekawsze, bezpieczniejsze tematy. Pojawiają się obelgi, np. – co zabawne – wyzywają mnie od komunistów.
TADUESZ PŁUŻAŃSKI: Bestii żyją tysiące. Trzeba pamiętać, że to był wielki zbrodniczy aparat. Nie tylko okrutni funkcjonariusze bezpośredniego aparatu represji, Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, UB, Informacji Wojskowej, ale także cała rzesza prawników, sędziów, prokuratorów i adwokatów, którzy służyli systemowi, często zresztą będąc na pasku bezpieki czy Głównego Zarządu Informacji WP. Wielu z tych oprawców dalej funkcjonuje. Pobierają bardzo wysokie resortowe emerytury – w przeciwieństwie do ich ofiar, które często żyją w ubóstwie. Wielu komunistycznych morderców mieszka w samej Warszawie, często pod bokiem wymiaru sprawiedliwości III RP, np. kilka przecznic od placu Krasińskich, gdzie mieści się Instytut Pamięci Narodowej. Znam ich adresy, niektórych odwiedziłem.
Książka „Bestie” jest dostępna w wersji papierowej
http://sklep-niezalezna.pl/pl/p/Bestie.-O-ludziach-ktorzy-w-czasach-PRL-...
oraz jako e-book (pdf + epub)
Za: http://nczas.com/wiadomosci/polska/pluzanski-zmarla-kolejna-bestia-z-cza...
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz
Polemika z tekstem książki "Bestie".
Przytaczam autorowi fakty poparte źródłami, które bezpośrednio wiążą się z grupą W.Pileckiego.
1. Grupę Pileckiego zdekonspirowali agenci:
- Stanisław Kuchciński „Leszek”;
- Kazimierz Czarnocki.
Zdrajcę Kuchcińskiego do siatki Witolda wprowadził Tadeusz Płużański. Do dekonspiracji siatki przyczyniły się również inne działania MBP, które spowodowały zaciskanie się co najmniej kilku pętli wokół rotmistrza Pileckiego. W „Polityce” z 27 maja 2013 roku, nr 22 ukazał się artykuł dr. Tomasza Łabuszewskiego pt. „Kulą w płot. Kto podważa legendę rotmistrza Pileckiego?”. http://www.polityka.pl/historia/1543689,1,polemika-z-tekstem-andrzeja-ro...
Fragment artykułu o rozpracowywaniu siatki Pileckiego:
(...)„Z dokumentacji MBP wynika jasno, iż bezpieka pierwsze informacje o działalności siatki Pileckiego miała znacznie wcześniej (być może już we wrześniu 1946 r.). Od tego momentu datuje się bowiem kontakt Tadeusza Płużańskiego ze Stanisławem Kuchcińskim vel Stanisławem Żakowskim „Biglem”, „Podkową” – będącym według wszelkich danych współpracownikiem lub wręcz oficerem operacyjnym MBP (ps. „Oset”, „Leszek”). Co najmniej od marca 1947 r. pod stałą obserwacją MBP byli członkowie jego siatki – Tadeusz Płużanski i Makary Sieradzki. Dodatkowo 30 kwietnia 1947 r. szczegółową informację na temat siatki Pileckiego przygotował główny agent działający w III Zarządzie Głównym Zrzeszenia WiN – Kazimierz Czarnocki (TW „Zieliński”). „Na czele Warszawy stoi Witold, który jest b. dowódcą Baonu Mokotów w T[ajnej] A[rmii] P[olskiej] [19]40-41. Od dwóch miesięcy nie mają kontaktu z zagranicą. […] tenże agent »Zieliński« podał kontakty pośrednie do »Witolda«, mianowicie przez niejakiego »Bigla«, który swego czasu był kierownikiem Wydziału B w Obszarze Centralnym WiN-u. »Bigiel« – nazwisko Żukowski (sic!) stracił po aresztowaniach Kwiecińskiego, Sosnowskiej i innych kontakty do WiN-u i natknął się na sieć Witolda, z którą rozpoczął współpracę”.
2. Płużański Tadeusz Ludwik został aresztowany dnia 6 maja 1947 roku. W trakcie przesłuchań w dniach 6, 7 i 8 maja 1947 jeszcze przed aresztowaniem „Witolda” złożył obszerne zeznania na jego temat, co spowodowało znalezienie się rotmistrza w sytuacji bez wyjścia, ponieważ funkcjonariusze UB wiedzieli już od tego momentu o nim bardzo wiele. Wtedy jeszcze nie podał prawdziwego nazwiska rotmistrza mówił, że przebywał w KL Auschwitz jako Tomasz Serafiński. Napisał o tym w artykule pt. "Co kryją akta rotmistrza?" znany historyk doktor Adam Cyra.
Źródło; http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/co-kryja-akrta-rotmistrza
Cytat: "Rotmistrz znalazł się w sytuacji bez wyjścia, ponieważ funkcjonariusze UB wiedzieli o nim bardzo wiele, w czym mogły im pomóc również obszerne zeznania Tadeusz Płużańskiego na temat „Witolda” przed jego zatrzymaniem, których protokóły są opatrzone datami 6, 7 i 8 maja 1947 r. W zeznaniach tych Płużański podał: „W początkach lipca 1946 r. w mieszkaniu u Sieradzkich, ul Pańska nr 85 m. 9, skontaktowałem się z „Witoldem” (Akta procesowe Pileckiego, t. 1, k. 182). Podczas przesłuchań Tadeusz Płużański nie podał jednak prawdziwego nazwiska „Witolda”, lecz wspomniał tylko, że przebywał on w KL Auschwitz pod nazwiskiem: Tomasz Serafiński (Akta procesowe Pileckiego, t. 1, k. 189). Nadto Płużański zeznał już podczas przesłuchania w dniu swojego zatrzymania przez funkcjonariuszy UB: „Z „Witoldem” ostatnio miałem spotkanie w dniu 6 maja 1947 r. w Warszawie na ul. Pańskiej 85 m. 9 u Sieradzkich. (…) Dojście do „Witolda” mam jedynie przez Sieradzkich, którzy znają go kilka lat i wyrażają się o nim jako o człowieku porządnym i uczciwym” (Akta procesowe Pileckiego, t. 1., k. 172 i 173)."
3. Kapitan Wacław Alchimowicz w trakcie przesłuchań nie udzielił żadnych informacji o rotmistrzu Pileckim ani nie wymienił jego nazwiska. Nie znał rotmistrza ani się z nim nie kontaktował (potwierdził to Pilecki w śledztwie – według akt), bo taki był schemat konspiracyjnej siatki. Śledczych interesował jego życiorys, spotkania z Kuchcińskim, Płużańskim oraz jakie dokumenty i informacje dostarczył w trakcie spotkań.
4. Pileckiego w czasie śledztwa zdradził Płużański. Dnia 3 czerwca powiedział kapusiowi w celi, że wie jak Pilecki się naprawdę nazywa, co było jednoznaczne z powiadomieniem funkcjonariuszy MBP o tym fakcie.
Cytat:
"Śledztwo przenoszono do celi, posługując się konfidentami, którzy - jeśli udało im się zdobyć zaufanie więźnia – znakomicie ułatwiali przesłuchującym funkcjonariuszom ich pracę. W materiałach operacyjnych zachowały się tzw. wyciągi ze streszczenia, czyli anonimowe donosy kapusiów z cel Płużańskiego i Szelągowskiej. „Wyciąg” z 3 czerwca informuje, że Płużański zna nazwisko Pileckiego, ale ponieważ temu zaprzeczył, nie chce dalej tego ujawniać. „Serafiński" ma być jednym z najzdolniejszych oficerów wywiadu Andersa i Płużański przypuszcza, że też został aresztowany. Konfident donosił, iż obserwowany współwięzień jest bardzo zaniepokojony faktem, iż długo nie był wzywany na przesłuchanie i obawia się aresztowania „Jadwigi”, która mogłaby go obciążyć."" . W: Wiesław Jan Wysocki: Rotmistrz Pilecki. Warszawa: GRYF, 1994, s. 150. ISBN ISBN 83-85209-42-5 83-85521-23-2."
5. Pilecki chciał przeprowadzić zamachy na pracowników MBP. Są na to dokumenty, które powstały przed aresztowaniem Pileckiego, więc są pewniejsze niż te ze śledztwa. Pilecki w czasie rozprawy zaprzeczył, by przygotowywał likwidację mózgów MBP, ponieważ była za to przestępstwo kara śmierci z kolejnego artykułu Dekretu PKWN z 13 czerwca 1946 roku (Dz. U.R.P nr 30 poz. 192 13 czerwca 1946).
Jeszcze jedna sprawa. Współpracownicy Pileckiego nie byli sądzeni tylko na głównej publicznej rozprawie. Odbyło się szereg procesów odpryskowych, na których skazano na śmierć sześć osób, a wykonano pięć wyroków śmierci. Wyroki śmierci wykonano na :
- Tadeuszu Czesławie Bejt (Beyt);
- Stanisławie Kuczyńskim;
- Leonie Knyrewiczu (Knyrowiczu);
- Władysławie Kielimie;
- Wacławie Alchimowiczu.
Zaznaczam, że zgodnie z poglądem autora na wiedzę historyczną moja wiedza poparta źródłami zobowiązuje mnie do zaprotestowania przeciw nieścisłościom zawartym w tekście. Są to nie tylko nieścisłości, ale pomówienia szargające imię osób zmarłych (Wacław Alchimowicz). Uważam, że odwaga jest w cenie, tak jak w cenie powinna być wiedza historyka. To jego wiedza lub niewiedza ukierunkowuje społeczeństwo oraz kształtuje światopogląd.