Skip to main content

Jedyny ratunek: kadencyjność!

portret użytkownika Admin
przystawa_j1_01.jpg

2010 rok przyniósł nam nieoczekiwane ożywienie polityczne, wielkie emocje i niezwykle wysoką temperaturę politycznych sporów. Po wyborach prezydenckich politycy zapowiedzieli, że głównym polem walki będą teraz wybory samorządowe, jako batalia wstępna przed wyborami parlamentarnymi przyszłego roku. Liderzy partyjni i ich drużyny rozjechały się po kraju, agitując, przekonując, namawiając, a wybitni reprezentanci klasy politycznej zadeklarowali nawet kandydowanie na najbardziej odpowiedzialne stanowiska samorządowe.

Od niedzieli 21 listopada wszystkie media raczą nas oświadczeniami partyjnych polityków o ich wielkich dokonaniach i, naturalnie, wszyscy wygrali. Gazety publikują statystyki, z których wynika ogromne i wszystko ogarniające zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, ale pozostałe partie parlamentarnej koalicji-opozycji nie pozostają w tyle. Jarosław Kaczyński ogłosił zwycięstwo PiS-u, które mogło być jeszcze większe, gdyby nie szkodnicy i zdrajcy, którzy usiłowali mu w tym przeszkodzić. Waldemar Pawlak wręcz stracił mowę z radości na widok sukcesu PSL, który przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, a o Napieralskim czy Olejniczaku nawet nie wspomnę, bo oni zawsze idą równo od wiktorii do wiktorii.

Dzisiaj, kiedy PKW ogłosiła wreszcie wyniki I tury wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (WBiPM) możemy już przyłożyć bardziej precyzyjną linijkę do oceny tych niebywałych zwycięstw. Ta linijka będzie lepszą miarą od tabelek i diagramów, jakie drukują gazety i pokazują ekrany telewizorów, a to dlatego, że od czasu wprowadzenia tzw. bezpośrednich wyborów WBiPM, to te wybory stały się głównym elementem wyborów samorządowych, gdyż to właśnie wyłonieni bezpośrednio (w jednomandatowych okręgach wyborczych) WBiPM, z jednej strony, uzyskali autentyczny, niekwestionowany mandat społeczny do sprawowania swoich urzędów, a z drugiej to w ich rękach spoczywa główny ciężar działań samorządowych i odpowiedzialność.

Poprzednie dwie odsłony batalii samorządowej, w 2002 i 2006 roku, zakończyły się, na tym poziomie, totalną klęską wszystkich partii politycznych. W 2002 roku aż 75% stanowisk WBiPM objęli kandydaci lokalnych, bezpartyjnych komitetów wyborczych, co pozwoliło mi na zwięzłe podsumowanie tej sytuacji w artykule Polska kontra Partie Polityczne – 3:1. W 2006 roku wynik tych zmagań okazał się jeszcze bardziej nieprzyjemny: 82% stanowisk WBiPM wymknęło się z partyjnych łap! Wszyscy więc byliśmy ciekawi, jak na tych wyborach odbije się gorąca partyjna agitacja 2010 roku? Teraz już wiemy, pomimo że II tura jeszcze przed nami.

Porównajmy sytuację dzisiejszą z tą sprzed 4 lat.

W 2006 roku:

W I turze wyborów wybrano 1633 WBiPM. Do II tury przeszły 843 gminy, w których żaden z kandydatów nie uzyskał więcej niż połowy ważnie oddanych głosów. Struktura tych wyników przedstawiała się następująco:

Zaledwie 282 na 1633 WBiPM, a więc 17,3% wygrało wybory pod szyldem komitetów partii politycznych, a 1351 wybranych gospodarzy gmin wystąpiło jako kandydaci bezpartyjni.

Na 843 gminy w 515 (61,1%) do II tury przeszli wyłącznie kandydaci bezpartyjni. A zatem już po I turze było wiadomo, że co najmniej 1866 gmin (75,4%) będzie miało bezpartyjnych gospodarzy. Tylko w 47 gminach do II tury przeszło po dwu kandydatów reprezentujących partie polityczne.

W II turze w 154 gminach zwyciężyli kandydaci bezpartyjni, co ustaliło liczbę bezpartyjnych WBiPM na 2020, czyli 81,6% ogólnej liczby.

21 listopada 2010

W I turze mandat uzyskało 1741 WBiPM, a w 738 gminach czekamy na rozstrzygnięcie do 5 grudnia. W 1429 gminach, rządy objęli kandydaci bezpartyjni, a w ręce kandydatów partii politycznych dostało się 312 mandatów, a więc 17,9% (220 dla PSL, 39 dla PO, 37 dla PiS i 16 dla SLD).

Na 738 gmin, w których odbędzie się II tura w 428 gminach pojedynkować się będą wyłącznie kandydaci komitetów lokalnych, zatem już teraz wiadomo, że w co najmniej 1857 gminach (74,9%) na wójtowsko-burmistrzowsko-prezydenckim stołku nie zobaczymy przedstawiciela żadnej z rządzących partii politycznych! W 40 gminach natomiast walczyć będą ze sobą kandydaci PO, PiS, PSL i SLD. Kandydaci partyjni zewrą się w dogrywce z bezpartyjnymi w 270 gminach.

Możemy spokojnie założyć, że w tej dogrywce, w której partie polityczne wykorzystają wszystkie swoje możliwości, wynik będzie bliski remisu, czyli że ok. połowa z tych 270 mandatów przejdzie w ręce kandydatów lokalnych, co da nam znowu wynik bardzo bliski rezultatowi z 2006 roku, a więc ponad 80%. Takie założenie o tyle jest uprawnione, że na 270 gmin, w których do II tury przeszli po jednym kandydacie partii i po jednym bezpartyjnym, aż w 157 przypadkach kandydaci lokalni uzyskali przewagę i to często bardzo znaczącą, nawet dwukrotną i większą. Przykładowo: w Poznaniu Ryszard Grobelny zdobył 49,52% głosów, podczas gdy Grzegorz Ganowicz z PO tylko 21,53%; w Gliwicach Zygmunt Frankiewicz uzyskał 47,62%, a Zbigniew Wygoda z PO 16,87%; w Bełchatowie Marek Chrzanowski 48,03%, a Tadeusz Rozpara z SLD 17,25%.

Ciekawa demokracja

Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami sytuacji niespotykanej w normalnych krajach demokratycznych: trzykrotnie, w regularnych odstępach czasu, partie polityczne, wymieniające się między sobą władzą, poddały się , volens-nolens, osądowi społeczeństwa, każąc się wybierać na stanowiska lokalnych gospodarzy kraju. We wszystkich trzech przypadkach poniosły druzgocącą, kompromitującą w systemie demokratycznym, klęskę. Już jeden taki przypadek powinien wystarczyć, żeby parlament się rozwiązał i zarządzone zostały nowe wybory. A tu – trzy razy ta sama sztuka z takim samym wynikiem!

To, co słyszymy w mediach po wyborach 21 listopada, to kontynuowanie tej samej partyjnej hucpy, trąbienie o swoim sukcesie i wielkich przewagach nad partyjnymi rywalami. Ani IM w głowie wyciągnąć takie wnioski, jakie przystoją demokracji.

Już wiemy, co szykują w partyjnej kuchni: kadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów miast! Albowiem tak się składa, że zwycięzcami tych wyborów zostali, w bardzo dużym procencie, ci sami WBiPM, którzy dokonali tego wyczynu już kolejny raz i nie zamierzają ustępować z placu boju. Trzeba tę hydrę bezpartyjności ściąć dobrze naostrzonym mieczem odpowiedniej ustawy! Wtedy sprawy od razu staną na swoim, tj., partyjnym miejscu. Można, oczywiście, skasować w ogóle te bezpośrednie wybory i wrócić do starego, sprawdzonego sposobu powoływania WBiPM przez rady. Przecież tak dalej być nie może!

Jerzy Przystawa

25 listopada 2010

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak