Bronisław Komorowski jest kandydatem tych elit, które za wolność uważają przytakiwanie ich monologom i przyklaskiwanie nawet najbardziej miałkim ideom. Jarosław Kaczyński ma szansę stanąć na czele milionów wolnych ludzi. Głosuję na wolną Polskę.
Należę do milionów ludzi, którzy w wolnej Polsce czuli się nieswojo. Nie brakowało mi tu chleba czy szans na rozwój. O chleb od wczesnej młodości potrafiłem jakoś zadbać, a rozwijałem się tak, jak chciałem, choć oczywiście musiałem za to płacić większą cenę niż moi rówieśnicy.
Czułem się nieswojo, bo z moimi poglądami, które np. w USA klasyfikowałyby mnie gdzieś w okolicach centrum Partii Republikańskiej, przedstawiany byłem jako indywiduum, obiekt zoologiczny, wręcz niebezpieczny dla otoczenia. Niejednokrotnie stawałem się przedmiotem zainteresowania prokuratury, służb specjalnych, a nieustannie sądów.
Polskę, którą nam urządzono, charakteryzowała totalna niechęć do wszystkiego, co przez dziesiątki lat było na Zachodzie normalne. Nie tylko rodzimi politycy, biznesmeni czy nawet dziennikarze nie mogli zrozumieć nieustannej potrzeby nazywania rzeczy po imieniu.
Znalazłem w „Gazecie Polskiej” ludzi mi bliskich. Nie chodzi o to, że podzielają moje poglądy (są wśród naszych autorów tacy, którzy ostentacyjnie głosują
inaczej niż większość redakcji). W tym jesteśmy podobni, że kochamy wolność, szczególnie wolność słowa.
Za tę naszą przypadłość, za tę niesłychaną w tej szerokości geograficznej słabostkę trzeba płacić naprawdę wiele. Nie ma w Polsce elit politycznych gotowych przyjąć takie środowisko jak nasze. Dano mi to wielokrotnie odczuć nie tylko wśród osób o odmiennych poglądach, ale chyba jeszcze mocniej wśród przyjaciół.
Ostatnio przekonałem się, jak wielu ludzi myśli podobnie. Program w TVP (nieoczekiwanie zdjęto go 9 kwietnia wieczorem) przyciągał 1,2 mln osób. W krótkim czasie aż czterokrotnie przybyło widzów (to chyba w telewizji rekord długo nienotowany). „Nowe Państwo”, którego redaktorem naczelnym została moja zastępczyni Kasia Hejke, w ciągu jednego roku zwiększyło sprzedaż dziesięciokrotnie. Właśnie mija pięć lat od chwili, w której objąłem funkcję redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”. W czerwcu 2005 r. sprzedawało się 10 tys. egzemplarzy „GP”, obecnie 50 tys. Stworzony przez nas portal Niezależna.pl czyta regularnie pół miliona osób. Nasze programy telewizji internetowej ogląda już kilkadziesiąt tysięcy widzów. Czytelników nieustannie przybywa. Choć na co dzień brakuje nam pieniędzy na to, co inni mają nawet wtedy, kiedy czytelnicy od nich uciekają, czujemy, że udało nam się znaleźć klucz do dusz i umysłów wielu Polaków. Wśród tysięcy stojących godzinami w kolejce do Pałacu Prezydenckiego było wielu, naprawdę wielu naszych czytelników. Wiemy to z przesyłanych listów, maili i SMS-ów. Polska obudziła się w strasznej chwili, ale zabiło jej serce dobrze znajomym nam rytmem. Poczuliśmy wspólnotę łez, żalu i dumy z pięknego narodu, który znalazł swoją drogę do budowy czegoś o wiele bardziej doskonałego.
Jeżeli ktokolwiek sądzi, że ta wspólnota jest budowana na złości czy niechęci, to po prostu nie rozumie Polaków. Chcemy znać prawdę o tym, co stało się 10 kwietnia. Widzimy ludzi za to odpowiedzialnych i im o tej odpowiedzialności będziemy przypominać.
Nie zmienia to jednak faktu, że odrodzenie, jakie następuje w Polsce, ma zupełnie inne podstawy. Wielu z nas zmieniło się – czasem odrobinę, czasem zupełnie – właśnie pod wpływem muśnięcia owego niesamowitego poczucia wspólnoty. To uczucie przez pięć lat starali się obudzić w Polakach prezydent Lech Kaczyński, Janusz Kurtyka i wielu innych, którzy zginęli pod Smoleńskiem.
Bycie
w tej wspólnocie nie oznacza wykluczenia kogokolwiek. Chciałbym, żeby Polacy mogli spokojnie żyć w kraju, w którym bez przeszkód swoje brednie głosi Adam Michnik, a nawraca ludzi, jak zechce, ojciec Tadeusz Rydzyk. Władze w Polsce nie powinny zajmować się ani tępieniem „Gazety Wyborczej”, ani odbieraniem częstotliwości i pieniędzy Radiu
Maryja. Jestem przekonany, że wśród setek tysięcy ludzi, którzy po 10 kwietnia postanowili się spotkać na ulicach miast, większość tak myśli. Inaczej sądzą elity. One dążą w Polsce do zamknięcia dyskusji w kręgu wybranych poglądów. Kto wyjdzie poza ten krąg, pozostanie w cieniu zapomnienia.
Bronisław Komorowski jest kandydatem tych elit, które za wolność uważają przytakiwanie ich monologom i przyklaskiwanie nawet najbardziej miałkim ideom.
Jarosław Kaczyński ma szansę stanąć na czele milionów wolnych ludzi. Głosuję na wolną Polskę.
Przyśniła mi się Ojczyzna, w której wolni ludzie mogą zmienić wszystko.
Tomasz Sakiewicz
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz