„Wyklęci” „niezłomni” – czym są z punktu widzenia nacjonalistycznej myśli politycznej, skąd się wzięli i jaką geopolityczną rolę ich kult pełni obecnie
wyklęci - o co realnie walczyli?
Tematyką partyzantki antykomunistycznej („sprzedawanej” narodowi pod markami „wyklętych” i „niezłomnych”) zająłem się już na marginesie tekstu „O rusofobii w Polsce i krajach Europy Środkowej po „demokratyzacji” i „transformacji ustrojowej”” (podrozdział 2. Polska – korzenie rusofobii), ale tam omówienie zjawiska jest dość skromne, a miałem kilka nieopublikowanych tekstów analizujących różne aspekty zjawiska. Poniżej scalam je w jeden spójny tekst. Na wstępie chciałbym jeszcze zwrócić uwagę, że kult „wyklętych niezłomnych”, jako składnik planowego rusofobicznego formatowania świadomości zbiorowej narodu polskiego przez USA, służy ZAGWARANTOWANIU jego podległości „globalnemu” imperium zła, bo odcina Polaków od polityki balansu między dwoma środkami geopolitycznymi. Banderyzacja Ukrainy (będąca tamtejszym analogiem polskiej „rusofobizacji” metodą „na „wyklętych niezłomnych”) skończyła się „przemiałem” ukraińskich mężczyzn w imperialnej wojnie władców USA przeciw narodowi rosyjskiemu (i temu w FR i temu na Ukrainie). W ukraińskiej maszynce do mielenia Słowian już teraz giną i tracą zdrowie również Polacy, posłani tam potajemnie przez polskojęzyczny rząd III RP. Pora więc rozumieć, skąd geopolitycznie wyrasta ten modny wśród „patriotów” i „narodowców” Polin kult – i dokąd ma w intencjach globalistów zaprowadzić Polaków.
Wkrótce po raz kolejny zostaniemy zalani falą ogłupiającej propagandy „powstańczej” i rusofobicznej. Po raz kolejny, bo dopiero co obchodziliśmy 160 rocznicę Powstania Styczniowego. Jak zawsze media głównego nurtu zapełniły się przekazem hurrapatriotycznym i rusofobicznym. „Patriotyczni” politycy i publicyści, z okazji wojny na Ukrainie, zaczęli nas w ramach rocznicy Powstania Styczniowego raczyć bajkami o odwiecznym sojuszu „czterech narodów Rzeczypospolitej” przeciw Rosji … (tak, „na Ukrainie” – nie dajmy się tresować politpoprawnej medialnej swołoczy – jakoś nadal mówimy „na Węgrzech”, „na Białorusi” czy „na Słowacji” – ci sami, co wcześniej tresowali nas, byśmy nosili „okrycia twarzy” i dawali sobie wstrzykiwać „eliksiry” chroniące ponoć przed „modną chorobą”, dziś są w pierwszym szeregu „reformatorów języka polskiego” i … piewców kultu „wyklętych” / „niezłomnych” …). Za chwilę ci sami ludzie będą nas nauczać o braterstwie broni różnych „narodowych” sił zbrojnych i UPA – w walce z „komunizmem” i „rosyjskim sowieckim imperializmem”.
Będziemy raczeni „świętem” partyzantki, która była równie bezsensowna politycznie jak Powstanie Styczniowe, ale w odróżnieniu od niego – koncentrowała się na mordowaniu na prowincji przypadkowych Polaków, Białorusinów, Żydów i Ukraińców, nie próbując nawet porywać się na jakichkolwiek żydokomunistycznych dygnitarzy (w Powstaniu Styczniowym powołano przynajmniej komórkę terrorystyczną, która, obok mordowania niewygodnych politycznie – a często nawet całkowicie niewinnych – Polaków, zajmowała się także niekiedy atakami na wysoko postawionych funkcjonariuszy carskich).
Propagowany obecnie przez elity polityczne i pseudoelity intelektualne III RP kult partyzantów antykomunistycznych jest dla człowieka rozumnego patologią. Agresywnie forsowane są oceny moralne, odwołujące się wyłącznie do emocji. Nikt po stronie „patriotycznej” ani wśród pseudonarodowców nawet nie próbuje analizować ówczesnego geopolitycznego układu sił ani zastanawiać się, co z niego wynikało dla oceny samej koncepcji działań zbrojnych prowadzonych przez podziemie. W proces ogłupiania narodu włączono – obok IPN – licznych, wykreowanych sztucznie „liderów opinii publicznej”, którzy są po prostu politrukami nowego reżimu – mimo, że przedstawiają się publice jako „niezależni” publicyści czy też „badacze historii”. Działa tu olbrzymia machina prania mózgów.
Sama debata publiczna stoczyła się już dawno na poziom wynoszenia na piedestał partyzantów o bardzo wątpliwych kwalifikacjach moralnych przez ośrodki „narodowe” (w stylu Ruchu „Narodowego” Winnickiego i spółki) i „patriotyczne” (w stylu PiS-u, IPN-u i konglomeratu „prawicowych” mediów). Oczywiście „kanonizacja” kolejnego wątpliwego bohatera kończy się kontratakiem „lewactwa” (czasem także niezwiązanych z „lewicą” III RP trzeźwo myślących osób, czasem – ludzi chcących się dorobić na kontrowersyjnych publikacjach – jak np. P. Zychowicz), które wyciąga „kanonizowanemu” różne – najczęściej realne – przewiny. W kolejnej iteracji „prawica” i „narodowcy” stają na głowie, by – dowolnymi krętactwami – „obalić” zarzuty. Nad tym, czy sama walka danego „bohatera” była zgodna z szeroko pojętymi, strategicznymi interesami narodu polskiego czy nie – nikt w tym towarzystwie nigdy nie próbuje się zastanawiać. Nie bez przyczyny, nowym „elitom” III/IV RP bardzo zależy na tym, by naród nie analizował niczego w szerszym kontekście historycznym, a już w żadnym razie – biorąc pod uwagę etnicznie pojmowany „interes narodowy” (stąd żarliwe próby przekonania Polaków przez różnych utytułowanych prawicowych i lewicowych „mędrców” [w tej liczbie Jarosława Kaczyńskiego], że „etniczny nacjonalizm” jest „ekskluzywistyczny” i „zły”, a „dobry” to ten inkluzywistyczny „nacjonalizm katolicki”; pojawiają się i „potworki” w stylu „nacjonalizmu obywatelskiego” itp., płodzone w nieformalnych związkach prof. Bartyzela z innymi „badaczami nacjonalizmu”, m. in. prof. Wielomskim – i publikowane w dziełach pod znaczącymi tytułami w stylu „Nacjonalizm w pięciu smakach w sosie słodko-kwaśnym”; drogie robaczki – nacjonalizm jest i może być tylko i wyłącznie etniczny, ekskluzywistyczny i zupełnie nie powiązany z religią, świecki – chiński nie jest „buddyjski”, japoński nie jest „szintoistyzny”, niemiecki nie był katolicki ani protestancki; zamieszanie czynione wokół definicji nacjonalizmu jest po prostu elementem wojny informacyjnej – próbą zniszczenia idei poprzez przypisanie jej nazwie możliwie największej liczby innych treści – podobnie jak to się stało z „marksizmem”, który ze szkoły ekonomicznej przekształcono w … libertyńską ideologię „ekologizmu”, „obrony etno-mniejszości”, feminizmu, LGBTQ+, nie zajmującą się ani nudnymi stosunkami produkcji i własnościowymi ani podziałem wartości dodanej, a jedynie stosunkami – sami wiecie jakimi).
Jeśli przeanalizujemy problem partyzantki antykomunistycznej „na zimno”, nieuchronnie dojdziemy do wniosku, że jedna strona jest demonizowania, mimo że realizowała jedyny dostępny wówczas narodowi polskiemu kurs polityczny, druga – jest wybielana i idealizowana, mimo że faktycznie działała na szkodę narodu polskiego, marnotrawiąc jego zasoby w niemożliwej do wygrania walce i dopuszczając się przy tym rozmaitych – zważywszy kontekst geopolityczny zupełnie nonsensownych – zbrodni. Takie antynarodowe i anty-racjonalne wykolejenie narodowej debaty publicznej i zwichnięcie świadomości zbiorowej narodu jest możliwe tylko dlatego, że polityczni i naukowi oszuści pozbawili Polaków racjonalnej, nacjonalistycznej metody analizy zjawisk politycznych. Pozwolę sobie przyszłą polską elitę nacjonalistyczną, czytającą ten blog, wyposażyć w te brakujące narzędzia, a potem zastanowimy się, co i dlaczego natychmiast po ich poznaniu wyniknie dla oceny tzw. „wyklętych” czy też „niezłomnych”. Zatem do dzieła.
Niniejszy tekst szczególnie polecam panu Wojciechowi Olszańskiemu („Aleksandrowi Jabłonowskiemu”). Jeśli jakiś „Kamrat” przeczyta ten tekst, proszę o przekazanie mu odsyłacza.
Tych, których przeczytanie całego tekstu przerasta, proszę o zapoznanie się minimum z rozdziałami pierwszym: Naród i polityka nacjonalistyczna a walka zbrojna i ostatnim: Narodowa filozofia prowadzenia działań zbrojnych a „niezłomni” – „wyklęci”.
Ilustracje: lewa strona – Linia Marshalla – „aliancka” propozycja zachodniej granicy Polski forsowana przez naszych amerykańskich przyjaciół. Prawa strona – nieznany oddział „wyklętych niezłomnych” uzbrojony w całości w rzadko spotykane, najnowocześniejsze niemieckie karabiny szturmowe Sturmgewehr 44, na trudno dostępny tzw. nabój pośredni … Ta broń pojawia się dość licznie na zaskakująco wielu zdjęciach innych oddziałów „wyklętych niezłomnych” …
Spis treści
Naród i polityka nacjonalistyczna a walka zbrojna
Polityka rządów sanacyjnych i emigracyjnych w świetle nacjonalistycznych wytycznych odnośnie walki zbrojnej
Podziemie antykomunistyczne jako tragiczny skutek nieracjonalnych działań politycznych rządu londyńskiego i władz podziemnych
Rola mentalności pokolenia międzywojennego oraz „podziemnej” i „londyńskiej” propagandy
Jak głupota rządu londyńskiego i jego delegatury zagnała ludzi do lasu – i czym się to skończyło
Narodowa filozofia prowadzenia działań zbrojnych a „niezłomni” – „wyklęci”
Przypisy
Naród i polityka nacjonalistyczna a walka zbrojna
Przed dyskusją na temat partyzantki antykomunistycznej w PRL (czyli tzw. „wyklętych” / „niezłomnych”), konieczne jest zapoznanie czytelnika z podstawami teoretycznymi prowadzenia polityki narodu1 poprzez działania militarne.
Działań zbrojnych naród nie prowadzi w celu zaspokojenia narodowych potrzeb emocjonalnych (obrona „honoru”, „demonstracja sprzeciwu”, „demonstracja heroizmu”, „zemsta”, „danie upustu gniewowi” – ile wojen i powstań było uzasadnianych na te sposoby? 1830, 1848, 1863, 1939, 1944 – pomniki romantyzmu i głupoty), lecz po to, by osiągnąć konkretne, wymierne i trwałe korzyści polityczne (w tym terytorialne, ale należy anektować wyłącznie własne terytoria etniczne 7 – doktryna nacjonalistyczna wyklucza podboje prowadzące do zaśmiecania populacji państwa narodowego obcymi grupami etnicznymi i konfliktowanie się w ten sposób z ich państwami lub diasporami), demograficzne i ekonomicznie. Oczywiście dla nacjonalisty jest tym bardziej niedopuszczalne mordowanie innego narodu na jego ziemi, w celu zawłaszczenia terytorium (nacjonalizm to nie szowinizm – jak hitleryzm lub banderyzm – w ramach którego ludobójstwo jest dopuszczalną metodą przejmowania ziem). Niekiedy poprzez „korzyść” należy rozumieć utrzymanie stanu posiadania lub wręcz jedynie ograniczenie strat. Co to oznacza w praktyce? Podejmujemy jako narodowa zbiorowość tylko takie działania militarne, których trwały sukces jest bardzo prawdopodobny (z powodu układu sił międzynarodowych) a osiągnięte cele nie inicjują procesów, które sprawią, że uzyskane korzyści zostaną utracone lub nawet przewyższone przez koszty 2. Jak postępować w przypadku, gdy sytuacja nie daje szans na osiągnięcie celów narodowych (utrzymania stanu posiadania) ani drogą dyplomatyczną ani militarną? Należy prowadzić ogólnonarodową politykę minimalizacji strat, rozumianą jako:
minimalizacja strat demograficznych i uszczerbku na zdrowiu poszczególnych członków narodu,
minimalizacja stopnia utraty zdolności samostanowienia (suwerenności wewnętrznej i zewnętrznej),
minimalizacja strat terytorialnych,
minimalizacja strat materialnych – infrastruktury, majątku produkcyjnego, ruchomego i nieruchomego mienia członków narodu.
Nie wolno ignorować współzależności pomiędzy poszczególnymi punktami powyższej listy.
Realizacja tej polityki oznacza otwartość na negocjacje (także zabieganie o te negocjacje) „z samym diabłem” i bardzo daleko posuniętą elastyczność w zakresie ustępstw (aż po kapitulację i rząd kolaboracyjny – maksymalizujemy to, co da się w danej chwili od „diabła” uzyskać, a nie „stoimy niezłomnie do ostatniego członka naszego narodu na gruncie obrony naszych niepodważalnych „wartości” czy też „praw do …”), ponieważ rozgrywka toczy się o ocalenie maksymalnej liczby rodaków od śmierci, kalectwa i strat majątkowych (czyli o zachowanie jak największej części potencjału narodu na przyszłość). Międzynarodowy układ sił z czasem ulegnie zmianie i będzie można w jego ramach poszerzać swoją suwerenność, tym skuteczniej im więcej sił zdołamy zachować, zamiast roztrwonić je krótkowzrocznie w złym momencie w z góry przegranej walce.
Polityka rządów sanacyjnych i emigracyjnych w świetle nacjonalistycznych wytycznych odnośnie walki zbrojnej
Nietrudno zauważyć, że działania zarówno władz sanacyjnych do momentu upadku II RP (który można datować od internowania rządu sanacyjnego w Rumunii), marionetkowego rządu Sikorskiego (sugeruję zapoznanie się z kulisami jego „wyboru” przez Francuzów w miejsce Wieniawy-Długoszowskiego) i jego londyńskich następców, jak i rozmaitych konspiracyjnych ośrodków krajowych, nie wpisywały się w politykę minimalizacji polskich strat. Władze sanacyjne zamiast zabezpieczać naród polski przed zbrodniami niemieckimi (poprzez stosowny układ kapitulacyjny, który należało w obliczu klęski podpisać – zamiast uciekać; „alianci” i tak stworzyliby „polski rząd na uchodźstwie”, bo potrzebowali formalno-prawnych narzędzi do pozyskania polskiego mięsa armatniego), łudząc się, że Anglia i Francja „zaraz” pokonają Hitlera, wydały Polaków na rzeź. Rząd Sikorskiego, zamiast natychmiast zabiegać o rozmowy ze Stalinem w kwestii traktowania polskich internowanych oficerów i etnicznie polskiej ludności na terenach zajętych przez ZSRR zajmował się buńczucznym wymachiwaniem szabelką – współorganizowaniem „alianckiego” „korpusu ekspedycyjnego”, który miał w wyobrażeniach polskich elit wojskowych dokonać inwazji na ZSRR od strony Finlandii3. Jaką cenę za to zapłaciła polska ludność na terenach zajętych przez ZSRR i internowani polscy oficerowie? Być może los tych Polaków był przesądzony, ale faktem jest, że polskie „władze” i polskie „elity” zamiast robić cokolwiek by chronić rodaków w ZSRR i na obszarze II RP anektowanym przez Stalina zajmowały się drażnieniem go, mimo wiedzy o tym, do czego aparat represji ZSRR potrafi się posunąć – o czym wiedziano choćby z „operacji polskiej” z lat 1937-38.
Stalin tymczasem oficjalnie „przyjaźnił się” z Hitlerem, ale od początku nieoficjalnie szykował się do „wyzwalania” całej Europy spod okupacji hitlerowskiej i kapitalistycznej, można się więc z nim było porozumieć i w momencie zmiany koniunktury (czytaj: inwazji ZSRR na Europę lub niemieckiej na ZSRR) założyć polski etnicznie Związek Patriotów Polskich, w retoryce proradziecki i prostalinowski do szpiku kości. Co zrobił Sikorski, gdy 22.06.1941 doszło do zmiany koniunktury międzynarodowej? Nie postawił na Polaków pokroju Berlinga, zdolnych do dialogu ze stroną sowiecką i przy tym wiernych polskiemu interesowi narodowemu. Zauważmy tu, że Berling, obok wyczucia, gdzie leży polski interes narodowy, potrafił wykazać się inicjatywą, której jakoś polskim elitom politycznym w ZSRR (w części, która dożyła do 22.06.1941), w „kraju” i w Londynie – zabrakło. Sikorski powinien pozwolić nawet na utworzenie niezależnego od siebie prosowieckiego rządu polskiego. Zamiast tego oddelegował do tworzenia polskich sił zbrojnych Andersa (o którego wrogim nastawieniu do ZSRR Stalin wiedział). Anders najpierw otoczył się podobnymi mu twardogłowymi „antysowietami” (co oczywiście uczyniło cały ten polski ośrodek nieakceptowalnym dla Kremla), po czym podpuszczony przez Anglików uciekł z ZSRR wraz ze swoją armią (w tym tysiącami działaczy syjonistycznych8), pozostawiając resztę Polaków w ZSRR na pastwę losu (i polskojęzycznych komunistów narodowości żydowskiej), zaś niezgadzającego się z tą decyzją Berlinga skazał zaocznie na śmierć. W III RP zdrajca polskiej sprawy narodowej Anders jest uznawany za wielkiego bohatera, a prawdziwy polski nacjonalista (właśnie tak: nacjonalista4) Berling jest uznawany za zdrajcę (wraz ze wszystkimi Polakami, których powyciągał z GUŁAGu do Wojska Polskiego), zaś jego pomniki są rujnowane przez pozostające bezkarnymi grupki pseudopatriotycznych (a realnie antypolskich, nie należących do narodu polskiego – bo tylko tacy mają powody do motywowanej rasowo nienawiści do generała; tak oto ostentacyjny „antykomunizm” jest każdorazowo parawanem dla osłaniania antypolskiej działalności) prowokatorów.
Jak widać Polskie elity polityczne – nie tylko „londyńskie” i „podziemne” – popełniły w czasie II Wojny Światowej poważny błąd strategiczny, polegający na tym że nie tylko do końca wojny próbowały realizować politykę „dwóch wrogów” opierając się wyłącznie na „aliantach zachodnich” i de facto zdając się na ich łaskę (i niepewne plany rozprawy z ZSRR w celu odtworzenia II RP i całego ładu wersalskiego w Europie Środkowowschodniej…), ale także całkowicie zaniedbały przygotowanie jakiejś polskiej reprezentacji na wypadek zmiany układu sił i wycofania „aliantów” z projektów wojny z ZSRR (do 22.06.1941 oczekiwanej, ale jednak hipotetycznej, vide przypis 3, czyli plany anglo-francuskiej inwazji na ZSRR z … Finlandii; zob. także Operation Pike). Ta „twarda antysowiecka” linia polityczna polskich elit skończyła się katastrofą w Teheranie, w momencie przejęcia przez ZSRR roli rekonstruktora polskiej państwowości. Nawet gdyby polskie elity uznawały wojnę aliantów z ZSRR za pewnik, miały obowiązek spróbować zabezpieczyć interesy i bezpieczeństwo Polaków z ZSRR (przez utworzenie etnicznie polskiego rządu prosowieckiego). Niestety polskie elity postawiły na totalną konfrontację „aliantów” z ZSRR i … ustawiły Polaków w pierwszym szeregu w tej konfrontacji (co oczywiście jest skrajnie sprzeczne z ww. zaleceniami nacjonalistycznej szkoły polityki). Należy podkreślić, że polityka Sikorskiego, polegająca na wiszeniu u klamki Anglii i USA i jednoczesnym kokietowaniu Stalina musiała zakończyć się klęską, tzn. zerwaniem stosunków dyplomatycznych ZSRR z jego rządem przy pierwszej sposobności 5 i powstaniem sterowanej przez Stalina ekipy mającej przejąć kontrolę nad odtwarzanym państwem polskim – Stalin nie zamierzał oddawać londyńskim protegowanym „zachodu” pod kontrolę tego, co „zachód” już dał mu w Teheranie (być może w przekonaniu, że Armia Czerwona nigdy na te tereny nie zdoła dotrzeć). Śmierć Sikorskiego (być może spowodowana tym, że „radykałowie” z jego otoczenia podejrzewali go o plany politycznego zwrotu i przeniesienia rządu do ZSRR, jak to zrobił Benesz – Sikorski był w ostrym konflikcie z Sanacją, która miała silne wpływy w armii emigracyjnej i przypuszczalnie ona przeprowadziła kilka znanych współcześnie prób zamachu na jego życie, być może za tymi działaniami stał gen. Sosnkowski, faktycznie odpowiedzialny za katastrofę „Burzy” i Powstania Warszawskiego – Okulicki przyleciał do kraju z tajnymi instrukcjami Sosnkowskiego, tajnym szyfrem znanym tylko jemu i Sosnkowskiemu13 – i … wywołał Powstanie Warszawskie) nie poprawiła sytuacji, wręcz przeciwnie, obóz londyński po konferencji w Teheranie i ekscesach związanych najpierw z Akcją „Burza” a potem Powstaniem Warszawskim (były to tak naprawdę próby sprowokowania USA i Anglii – przez londyńską kanapę i „władze podziemne” – do otwartego konfliktu z ZSRR w obronie ujawniających się w zajmowanych przez Armię Czerwoną miastach „władz” II RP) całkowicie utracił znaczenie dla USA i Anglii, stając się jedynie roszczeniowym i uciążliwym petentem, co ostatecznie doprowadziło do wycofania poparcia dla „mocarstwowego” rządu Arciszewskiego (5 lipca 1945). Oczywiście „rząd londyński” wraz z „delegaturą” zbankrutował politycznie, zapędzając się w ślepą uliczkę konfrontacji z ZSRR tak daleko, że nie był się z niej w stanie wycofać – co doprowadziło do narodowej katastrofy, jaką były plan „Burza” i jego narodobójczy finał w postaci Powstania Warszawskiego a potem – partyzantka antykomunistyczna. Tam, gdzie nacjonalistyczne myślenie nakazywało unikania konfrontacji i kapitulację wobec nierównowagi sił – ośrodek londyński i jego ekspozytura krajowa parły do rozlewu krwi i eskalacji terroru wymierzonego w naród polski. To wszystko – mimo ostrzeżeń Churchilla9 11b i elementarnemu politycznemu rozsądkowi.
Podziemie antykomunistyczne jako tragiczny skutek nieracjonalnych działań politycznych rządu londyńskiego i władz podziemnych
Problem z polskim podziemiem nie wyniknął z jakichś tam błędów w realizacji przemyślanej polityki narodowej – tylko właśnie z kompletnego jej surrealizmu, pięknie ilustrowanego przez polską wolę uczestniczenia w ww. najeździe Anglii i Francji na ZSRR przez Finlandię3c. Polityka to wyszukiwanie optymalnych decyzji w świecie ze zmieniającym się dynamicznie układem sił. Polityka nacjonalistyczna optymalizuje decyzje z punktu widzenia interesów narodu – niekoniecznie zaś jego elit. Jedną z ważniejszych cech polityki międzynarodowej jest ostrożne balansowanie zaangażowaniem w sojusze i niezamykanie sobie dróg do odwrócenia sojuszy, gdy takie odwrócenie stanie się dla narodu korzystne lub wręcz konieczne. Jeśli ktoś zada sobie trud lektury stenogramów rozmów Churchilla z Mikołajczykiem9, zrozumie że na początku 1944r. polskim politykom powiedziano otwarcie, że sojusz z Anglią nie dawał już narodowi polskiemu nic, poza wsparciem dla roszczeń terytorialnych Stalina i presją na fuzję rządów marionetek londyńskich z marionetkami moskiewskimi. Można było już wtedy przewidzieć, że rekompensaty terytorialne na zachodzie kosztem III Rzeszy będą przez „aliantów” torpedowane, ponieważ wzmacnianie satelity Stalina (jakim stawała się Polska po konferencji w Teheranie) kosztem Niemiec, których los nie był jeszcze rozstrzygnięty, nie leżało już w interesie „zachodu”10. Paradoksalnie Stalin stawał się jedynym sojusznikiem narodu polskiego w grze o polskie granice zachodnie, zaś polskie granice wschodnie dawno zostały przez „aliantów” zaakceptowane (polecam też rzut okiem na historię najnowszą koncepcji „granicy na Odrze i Nysie”). Jak widać sojusze same z siebie nam się odwróciły, zaś naród polski: polskie elity oraz polskie masy – nie zdały sobie z tego na czas sprawy bądź nie chciały przyjąć tego do wiadomości.
Oczywiście w kontekście powyższego polityczny bezsens aktów terroru post-AK-owskiego podziemia i samozwańczych „narodowców” jest bezdyskusyjny. Co chcieli uzyskać – oni, uzbrojeni w broń strzelecką – w walce przeciw nie – polskojęzycznym marionetkom Stalina, a całej potędze ZSRR? Po Teheranie, potem Jałcie i na koniec – po Poczdamie, o kształcie i władzach państwa polskiego decydował Józef Stalin, zaś „alianci” kanapowego rządu londyńskiego nie zamierzali w sprawie polskiej robić już niczego, poza politycznym uwolnieniem się od niej w oczach własnej opinii publicznej, która chciała końca „drugiej wojny” i o żadnej „trzeciej wojnie” – szczególnie w obronie „jakiejś tam Polski” – słyszeć nie chciała. Stąd, po konferencji w Teheranie, brały się te nieustanne naciski Churchilla na Mikołajczyka, by „jakoś” dogadał się ze Stalinem9 i przestał zawracać głowę rządowi JKM. „Rząd londyński” po 22.06.1941 był dla władców USA i Anglii wyłącznie kłopotliwym politycznym balastem. Tak więc „aliantów” tzw. „podziemie antykomunistyczne” interesowało wówczas wyłącznie jako siatka wywiadowcza w imperium Stalina, a nie – jako „partyzantka czynnie wojująca z ZSRR” (potem, koło roku 1980, jakiś Afganistan w PRL był im już na rękę). Co sprytniejsi „kanapowcy” z Londynu zrozumieli, że na garnuszku „Anglosasów” można dalej funkcjonować tylko jako element siatki agenturalnej. Przystankiem końcowym tej ścieżki „myśli politycznej” była tzw. „Afera Bergu” z jednej strony, a takie epizody jak smutny koniec rtm. W. Pileckiego – z drugiej.
Jeśli trzeźwo spojrzymy na „dorobek” „rządu londyńskiego” i „władz podziemnych”, to sprowadza się on do odebrania Polakom władzy nad PRL i oddania jej przywiezionym przez Armię Czerwoną Żydom, bo polskie elity, nawet te najuczciwiej pragnące włączenia się w pracę dla PRL – były dla Stalina podejrzane. To z winy „rządu” londyńskiego – najpierw Sikorskiego, potem Mikołajczyka nie został zrealizowany „manewr Benesza”, ani inna realistyczna próba utrzymania władzy w Polsce w polskich rękach. To przez tych „niesamowitych” ludzi stalinowski terror miał w „Polsce Ludowej” żydowską głowę i niepotrzebnie bardziej krwawe oblicze. A przecież to nie była jedyna z możliwych „ścieżek decyzyjnych”. Można było nawet przeprowadzić rozłam rządu na frakcję „twardogłowych”, która siedziałaby sobie w Londynie i „proradziecką”, która pojechałaby do Moskwy (pamiętajmy – początkowo Stalin żądał „jedynie” usunięcia z rządu londyńskiego „elementów antyradzieckich”, operacja takiego rozłamu o jakim tu piszę była w tamtym momencie w pełni możliwym zagraniem politycznym, które mocno ograniczyłoby Stalinowi swobodę manewru – ceną była akceptacja Linii Curzona, którą i tak „alianci” „przyklepali” już przy podpisaniu przez ZSRR Karty Atlantyckiej – delegacja ZSRR podpisała ją 24.09.1941 z zastrzeżeniem , że granice ZSRR to te z 22.06.1941, czyli ze wszystkimi nabytkami terytorialnymi – bez żadnego sprzeciwu USA bądź Anglii) a potem – „na sowieckich czołgach” wróciła do kraju. W odpowiednim momencie (czyli gdzieś w okolicy konferencji w Teheranie) „krajowe” władze podziemne powinny były uznać zwierzchnictwo korzystniejszego strategicznie gabinetu – „moskiewskiego” albo „londyńskiego”, zależnie od tego, do czyjej strefy wpływów wejdzie Polska. Można się spierać, na ile to było realne i możliwe, można podnosić argument, że nic by to nie dało, bo i w Czechosłowacji Benesz został odsunięty i zaczął się tam „stalinizm”. Owszem, zaczął się. Ale dużo później – i w ramach tego stalinizmu w Czechach nie objęto terrorem takiej części populacji, jak w Polsce. Nie zginęło tam bez jakiegokolwiek pożytku tylu ludzi – czy to wskutek represji, czy terroryzmu „patriotów” i walk zbrojnych. Nie grasowały tam na taką skalę „narodowe” oddziały, zajmujące się grabieżą (tak, wszystkie oddziały tzw. „wyklętych” z konieczności żyły z rozboju – albo grabiły Polaków pośrednio – rabując mienie państwowe – albo bezpośrednio – „rekwirując” po wsiach żywność, inwentarz hodowlany, odzież, obuwie itp. – rzecz jasna, jak twierdzą ich apologeci – wyłącznie u „komunistów” … zabawne, że zdaniem współczesnych, co do sztuki katolickich, apologetów „niezłomnych” wioskowego „komunistę” obrabować, okaleczyć czy zabić było wolno, a nawet – trzeba było, szczególnie gdy się go samemu „osądziło” i w majestacie swojej własnej, prywatnej, „rzeczypospolitej” „skazało” …). Obok grabieży nasi „bojownicy o niepodległą Polskę” zajmowali się jeszcze terrorystycznymi mordami na przypadkowych cywilach i – w najlepszym dla ich „antykomunistycznej” legendy razie – urzędniczym planktonie na prowincji.
Rola mentalności pokolenia międzywojennego oraz „podziemnej” i „londyńskiej” propagandy
Oczywiście błędy polityczne elit II RP nie wisiały w próżni. W odpowiednio wyedukowanym narodowo społeczeństwie wszyscy Polacy poszliby drogą Bolesława Piaseckiego lub Władysława Gomułki (którzy wychodząc z przeciwnych stron spektrum politycznego jednakowo ocenili, co leży w interesie narodu polskiego, a co nie – zabawne, że znaleźli się w ten sposób w obozie wrogim … prymasowi Wyszyńskiemu, dziś – na wątpliwych podstawach – kreowanemu na wielkiego polskiego patriotę i niemal męża stanu … – mimo, że pochwalał nonsensowne jatki pokroju Powstania Styczniowego i Warszawskiego, czym realnie szkodził zbiorowej świadomości narodu polskiego). Ale, jak pokazała historia – straceńcza i szkodliwa narodowo walka była z jakichś powodów atrakcyjna dla pewnej części społeczeństwa (w latach 1945-1946 maksymalnie do ok. 17 tys. osób w ponad 20-milionowym narodzie, po amnestiach liczba ta skurczyła się do kilkuset osób – to są dane ze strony propagandowej IPN, więc maksymalnie zawyżone 12). Istotnym czynnikiem, który przesądził o moralnym prymacie wśród mas koncepcji samobójczej i bezsensownej walki nad kierowaniem się zdrowym rozsądkiem i prowadzeniem polityki dostosowanej do realiów (istniejącego międzynarodowego układu sił) była mentalność romantyczna, którą szczepiła Polakom Sanacja w ramach m. in. kultu Powstania Styczniowego i generalnego postrzegania obowiązków wobec państwa i narodu w kategoriach emocjonalnych: „winkelriedowskich” czy „kmicicowskich” demonstracji. Taka mentalność z jednej strony prowadziła np. do zaciętego oporu obrońców Westerplatte i Wizny, z drugiej – np. do narodowo szkodliwej bohaterszczyzny majora H. Dobrzańskiego „Hubala” (której efektem były niemieckie odwetowe mordy na ludności okolicznych wsi). Z punktu widzenia ekonomii krwi6 pęd żołnierza czy dowódcy jednostki regularnej do stania się „polskim Leonidasem” jest podczas regularnej wojny obronnej narodowo korzystny (znacząco utrudnia wrogowi przełamanie frontu i zwiększa jego straty). Niestety na drugim biegunie postaw straceńczo-romantycznych mamy wzorzec księdza Brzóski i „Hubala”, który w warunkach wojny partyzanckiej, czyli niemal całkowitego opanowania terytorium przez wroga, będzie jedynie generował zbędne straty, wywołane zarówno działaniami zbrojnymi jak i prowokowanym przez opór terrorem okupanta, natomiast nie da narodowi żadnych korzyści. Ekstremalną realizacją takich postaw stało się (wbrew intencjom sprawców, dążących do konfrontacji zbrojnej z Armią Czerwoną, a nie – Niemcami) Powstanie Warszawskie.
Gdyby władze „londyńskie” i „krajowe” były bardziej odpowiedzialne – tzn. gdyby zajmowały się prowadzeniem polityki zamiast wykonywaniem teatralnych gestów pod „międzynarodową publiczkę”, tonowałyby podległą sobie prasę i (na wszelki wypadek) przygotowywałyby społeczeństwo nie do desperackiego, straceńczego oporu – tylko do możliwie jak najbardziej pokojowego przejścia przez sytuację, w której rząd może być zmuszonym do kompromisów bolesnych dla wielkomocarstwowej dumy „wychowanków II RP”.
Co zrobił „rząd” londyński i jego „podziemny” człon w „kraju”? Zamiast jakoś ułożyć stosunki ze Stalinem, latami szczuł polskie społeczeństwo na ZSRR, budując konfrontacyjne postawy gdy powinien je łagodzić. W istocie zawężał sobie i swoim podwładnym pole politycznego manewru, bo określone decyzje stawały się nie do przyjęcia dla mas wychowanych na romantycznych wzorcach i wielkomocarstwowym micie14. Gdy wojska ZSRR zaczęły wkraczać na terytorium Polski (przyznanej ZSRR w Teheranie jeszcze w grudniu 1943), „rząd londyński” i jego „delegatura” posłały Polaków, by występowali wobec „sowietów” jako gospodarze, by dekonspirowali struktury AK i administracji i rozmawiali z „sowietami” z pozycji siły, której nie mieli151617. W rachubach Sosnkowskiego i Bora-Komorowskiego ci ludzie mieli sprowokować walki z Armią Czerwoną i aresztowania przedstawicieli podziemnej administracji, co z kolei miało zmusić „aliantów” do ostrego wystąpienia przeciw Stalinowi i wymuszenia na nim (przez nacisk polityczny lub nawet … wojnę) respektowania władzy rządu londyńskiego i jego delegatury na przedwojennym terytorium II RP. Jednocześnie nikomu nie przyszło do głowy zapytać „aliantów”, czego Polacy mogą się po nich spodziewać w razie opisanego przejścia „Polski podziemnej” w stan wojny z ZSRR (niemniej – Churchill, nie pytany, odpowiedział jeszcze 25.04.1944 – że Polacy mają prawo popełnić samobójstwo, jeśli tego pragną). Pytań nie stawiano, bo próbowano sprawę załatwić ponad głowami Churchilla i Roosevelta – poprzez bezpośrednie „odwołanie do opinii publicznej” Anglii i USA, która miała wymusić na tych politykach konfrontację ze Stalinem w sprawie polskiej. Zapomniano tylko, że podczas wojny funkcjonuje cenzura – i „opinia publiczna” może dowiedzieć się tylko tego, czego Churchill i Roosevelt pozwolą jej się dowiedzieć (wtedy Internetu nie było – a nawet w dobie Internetu nie tak prosto dziś dotrzeć w różnych „wolnych” i „demokratycznych” państwach do pewnych informacji).
Finalnym epizodem „Burzy” była oczywiście próba sprowokowania walk AK z Armią Czerwoną w Warszawie w 1944r. (patrz też tekst „Zbrodniczy zamysł dowództwa AK”), która – wobec braku woli współpracy Hitlera z „genialnymi” planami polskich „elit” politycznych i militarnych – zakończyła się Postaniem Warszawskim, w którym AK do „sowietów” sobie nie postrzelała.
Zwróćmy uwagę na to, że Stalin – dzięki agenturze w szeregach AK, a także z … podziemnej prasy, znał zarówno nastawienie politycznych elit państwa podziemnego, jak i to, w jakim duchu przez ponad 4 lata te elity wychowywały „aktyw” podziemny i społeczeństwo polskie w ogóle. Podczas rozmów z Mikołajczykiem w sierpniu 1944r. miał mu nawet zaprezentować polską prasę podziemną i skomentować jej zawartość, jako dowód na wrogość jego administracji (londyńskiej i „delegatury”) wobec ZSRR. Co „batiuszka” myślał o możliwości współpracy z tymi ludźmi – nietrudno zgadnąć. To samo, co i my byśmy myśleli siedząc na jego miejscu.
Ale na prasie i agenturze sprawa się nie kończyła. Oczywiście także najrozmaitsze „strategiczne” meldunki przekazywane między Warszawą a Londynem prawdopodobnie nie były Stalinowi obce. Dlaczego tak możemy podejrzewać? Ponieważ transmisje między Warszawą a Londynem szły przez angielskie radiostacje i angielskich szyfrantów (rząd JKM pilnował, o czym londyńskie marionetki depeszują z „krajowym” podziemiem), a dopiero potem trafiały – odpowiednio do kierunku transmisji – w ręce rządu londyńskiego lub krajowej delegatury. Jak widać liczba osób pomiędzy adresatem a nadawcą nie była mała – ani po stronie angielskiej, ani po obu stronach polskich. Dodatkowo – oczywiście to i owo można było ustalić z nasłuchu (wywiadu radioelektronicznego) i zapewne także i to służby „sowieckie” robiły.
Obróbka propagandowa prasy podziemnej nałożona na określony system wartości i wzorców osobowych wpojony w II RP zaowocowała określonymi decyzjami części podziemia zbrojnego po zakończeniu wojny. Decyzjami, które przysporzyły narodowi polskiemu dodatkowych – zbędnych i możliwych do uniknięcia przy mądrzejszym prowadzeniu polityki – strat i cierpień.
Jak głupota rządu londyńskiego i jego delegatury zagnała ludzi do lasu – i czym się to skończyło
Oczywiście za liczbę niepotrzebnie zabitych i uwięzionych Polaków odpowiada nie tylko propaganda II RP, szczepiony w niej kult romantycznych (straceńczo-samobójczych) postaw pseudopatriotycznych znanych z Powstania Styczniowego. I nie tylko propaganda władz podziemnych. Należy tu dodać także konkretne działania bojowe, sprowadzające się do mordowania przez AK i resztę „patriotycznego” i „narodowego” podziemia aktywistów komunistycznych, partyzantów z AL, BCh i radzieckich12, jak również wykorzystywanie w walce politycznej z „komunistami” donosów na Gestapo. Sprawa jawnej kolaboracji niescalonej z AK Brygady Świętokrzyskiej z Niemcami to tylko najbardziej spektakularny przykład. Władze podziemne, do końca idąc na konfrontację z ZSRR „umoczyły” znaczną liczbę osób do tego stopnia, że w razie trafienia ich w ręce „komunistów” wieloletnie wyroki więzienia lub kary śmierci za „kolaborację z faszystami” byłyby w pełni uzasadnione. Ani elity londyńskie ani krajowe nie zastanowiły się, czym się skończy pozostawienie tych – „wyjętych spod prawa” – ludzi w kraju. Zamiast zorganizować masową planową ewakuację – pozostawili tych ludzi samym sobie, co oczywiście napełniło lasy desperatami zdecydowanymi na wszystko i nie mającymi powrotu do normalnego życia w nowej, stalinowskiej, rzeczywistości (a inna nie była możliwa, wobec transakcji handlowej zawartej ze Stalinem przez Churchilla i Roosevelta w Teheranie). Ci desperaci pociągnęli innych swoim przykładem (pamiętamy o romantycznych wzorcach wpajanych w II RP) bądź poprzez swoje zwierzchnictwo w strukturach konspiracyjnych. Oczywiście skala i dotkliwość stalinowskich represji, które objęły dzięki ich „bohaterskiej” „patriotycznej” i „narodowej” postawie innych Polaków raczej się nie skurczyła, a wręcz przeciwnie – co „doktorom” i „profesorom” z IPN może się wydać niemożliwym – wzrosła.
Odniosę się krótko do wykolejonej „debaty publicznej” wokół zbrodniczości różnych postaci podziemia „antykomunistycznego”. Dziś różne „egzotyczne postaci”, zarabiające na życie poprzez odprawianie jasełek wokół różnych „niezłomnych wyklętych” próbują opowiadać, że to podziemie „antykomunistyczne” było skutkiem terroru, a nie – terror – efektem działań tegoż podziemia. O terrorze przesądziły działania władz z Londynu i krajowych, wyprzedzające nawet o kilka lat instalację władz komunistycznych. Te „egzotyczne postaci” opowiadają to w tych samych wystąpieniach, w których opowiadają, jak to „Brygada Świętokrzyska” nie tylko nie kolaborowała z Niemcami (maszerując z nimi ramię w ramię podczas odwrotu, a potem trenując na poligonie Wermachtu w Czechosłowacji …), ale wręcz wypełniała w ten sposób rozkazy naczelnego wodza (gen. Sosnkowskiego, o ewakuacji na zachód), które nigdy do niej nie dotarły (tak, to komentarz do paru jewtube’owych „prelekcji” doktora ekonomii Leszka Żebrowskiego). Zdaniem tych „egzotycznych postaci” partyzanci antykomunistyczni nikogo nie mordowali ani nie rabowali (poza „komunistami”, których jak wiadomo – mordować i rabować wolno, a nawet trzeba), tym zajmowały się wyłącznie bandy pozorantów z UB. Dotychczas IPNowi ani tym „egzotycznym badaczom historii” nie udało się zidentyfikować ściśle tajnych komórek UB, które mordowały w Puchałach Starych, Zaleszanach, Zaniach i Szpakach, Wierzchowinach – że wezmę tylko najbardziej „spektakularne” „wyczyny” „niezłomnych” antykomunistycznych „bohaterów”. A jak kogoś ciekawi, jak „walka o niepodległą Polskę” w ich wykonaniu wyglądała w bardziej „detalicznych” sytuacjach, to odsyłam do tekstów o Józefie Kurasiu i jego „wesołej trzódce” albo Franciszku Olszówce. „Łupaszka”, wsławiony mordowaniem litewskich bab i dzieci w ramach odwetu za zbrodnie litewskich faszystów – też raczej „bohaterem bez skazy” nie jest – i – zahartowany emocjonalnie rozprawą z Litwinkami i ich potomstwem – niejedną krzywdę wyrządził i Polakom po wojnie. Wystarczy, aby wyrobić sobie zdanie o tym, czym ci ludzie – i bardzo wielu mniej „ikonicznych” (różnych „Lalków” i „Sałapatków”)- się „parali”. Zdarzają się wśród partyzantów antykomunistycznych postaci zdecydowanie mniej odrażające niż ludożerczy „bohaterowie” zalinkowanych wyżej tekstów, ale nawet „Zapora”, idol skrajnej judeofilki dr. Ewy Kurek, ma polską, przelaną zupełnie bez jakiegokolwiek sensu i pożytku dla narodu polskiego, krew na rękach. I nie ma absolutnie znaczenia z jakiej części zarzutów da się tego czy innego partyzanta wybronić przy użyciu rozmaitych machlojek historycznych, takich jak żonglowanie zeznaniami świadków, odrzucanie niewygodnych dokumentów jako sfabrykowanych, wymyślanie legend o prowokatorach UB i NKWD, którzy w „zastępstwie” patriotycznych partyzantów mieli dokonać danej zbrodni czy danego rozboju. Rzecz w tym, że całe zjawisko partyzantki antykomunistycznej było, tragicznym z punktu widzenia interesu narodowego, politycznym błędem i efektem całego łańcucha innych politycznych błędów. Stawianie pomników (dosłowne, ale także rozumiane w przenośni) osobom, których działania przynosiły narodowi szkodę, niezależnie od ich intencji i wyobrażeń o tym, co robią – jest błędne z punktu widzenia interesów narodu polskiego, bo wprowadza w umysłach Polaków chaos w obszarze wzorców osobowych, wzorców postępowania i idei. Chaos pożądany przez naszych wrogów – i chaos, z którego żyją różne cyniczne publicystyczne pasożyty.
Narodowa filozofia prowadzenia działań zbrojnych a „niezłomni” – „wyklęci”
Walkę zbrojną należy prowadzić wyłącznie wtedy, kiedy jest szansa na zwycięstwo. O tej szansie przesądza stosunek sił i zdolność odtwarzania sił. Te czynniki od początku przesądzały o bezsensie walki „wyklętych”.
Walka pozbawiona szans na wygraną generuje wyłącznie zbędne koszty (bezpośrednie straty materialne, zabici i trwale okaleczeni, pozbawiający materialnie cały naród tego, co mogliby wytworzyć jako ludzie żywi i zdrowi).
Jeśli chcielibyśmy zadać pytanie – po czyjej stronie w tym konflikcie była racja z punktu widzenia strategicznego myślenia w kategoriach interesu narodowego, to odpowiedź jest jednoznaczna i oczywista. Racja była po stronie tych Polaków, którzy walczyli po żydostalinowskiej stronie rządowej – czy to politycznie, czy też z bronią w ręku. Dlaczego? Podziemie antykomunistyczne w tamtej sytuacji geopolitycznej i militarnej nie miało szans na zwycięstwo, więc było niezdolne do wprowadzenia w życie swoich wizji politycznych. Żyło w świecie mrzonek o III Wojnie Światowej. Wszelkie siły i środki alokowane na jego walkę były po prostu marnotrawnym i głupim unicestwianiem narodowych zasobów. Z tej przyczyny, w interesie narodu polskiego należało wówczas te grupy obezwładnić lub zniszczyć jak najszybciej – po to, by zminimalizować sumaryczny rozlew polskiej krwi, której lałoby się tym więcej, im dłużej konflikt zbrojny by trwał. W tamtej sytuacji nawet bierność Polaków wobec działań zdecentralizowanego, realnie antynarodowego i narastająco zdemoralizowanego podziemia mogła prowadzić tylko do wydłużenia, i tak niemałej listy całkowicie zbędnych i daremnych ofiar. W najlepiej pojętym interesie narodu polskiego należało aktywnie wspomagać UB i KBW w walce ze zbrojnymi bandami – albo pomagać w przerzucaniu wszystkich rwących się do boju – na „zgniły zachód”. To fakt bardzo trudny do zaakceptowania dla wychowanego na dominującej we współczesnym przekazie, wrogiej racjonalizmowi (i nacjonalizmowi), wersji narodobójczego pseudopatriotyzmu. Przenieśmy ten sposób myślenia o „rozchodowaniu” zasobów narodu na rok 1863. Jeśli chcielibyśmy równie racjonalnie podejść do analizy tego, co Polacy powinni byli zrobić po tym, jak grupka sterowanych agenturalnie zdrajców i ogłupionych dzieciaków wywołała Powstanie Styczniowe – odpowiedź jest jasna – nie „wojować do końca” po lasach, jak jakiś ksiądz Brzóska, tylko dołączyć do konfrontacji zbrojnej … po stronie carskiej. Gdyby Polacy własnymi rękoma zakończyli to zbrodniczo głupie i antypolskie powstanie po tygodniu, wybijając u boku sił carskich romantycznych głupców i sterującą nimi agenturę – udałoby się przeforsować reformy Wielopolskiego, a może i uzyskać status podobny do tego, jaki miała Finlandia. W 1918r. startowalibyśmy do odbudowy swojego państwa z zupełnie innego – korzystniejszego dla nas – poziomu. Ze wszystkimi konsekwencjami dla geograficznego kształtu państwa, jakie zdołalibyśmy wówczas wywalczyć.
Co udałoby się uzyskać w zakresie granic – wschodnich, zachodnich i północnych w latach 1943-1945 przy innej polityce i innej – nacjonalistycznej świadomości narodowej Polaków – niestety nigdy się nie dowiemy. Ale wiemy z całą pewnością, że żadna osoba zabita lub poszkodowana w walce „niezłomnych wyklętych” – po obu stronach konfliktu – niczego dla narodu polskiego nie wygrała.
Przypisy
1 Należy podkreślić, że polityka narodu (państwa narodowego kierującego się doktryną nacjonalistyczną) diametralnie różni się tu od polityki imperium (państwa kierującego się interesem rządzącej oligarchii, zwykle wieloetnicznej i nie odpowiadającej strukturą etniczną ludności imperium). Elity imperium traktują całą ludność imperium jako podludzi, których jedynym celem jest oddawanie życia i zdrowia w imię zwiększania stanu posiadania oligarchii władającej imperium, przy czym struktura etniczna tych niewolników jest dla oligarchii bez znaczenia (niezależnie od oficjalnej ideologii imperium). Nacjonalizm jest więc na gruncie utylitarnym „antyimperialistyczny”, zaś „antykolonialny” na gruncie pryncypialnym – w centrum idei nacjonalistycznej znajduje się suwerenność każdego narodu na jego etnicznym terytorium)
2 Przykładem działania narodowo błędnego (niewielka szybka korzyść połączona ze znaczym pogorszeniem układu sił w średnim i długim terminie) była np. aneksja Zaolzia przy okazji destrukcji Czechosłowacji, która była elementem łańcucha zdarzeń zakończonego zniszczeniem państwa polskiego.
3 [↑a][↑b][↑c] Desant aliancki miał liczyć od 13 do 17 tys. żołnierzy, a jego zadaniem miało być odcięcie połączenia z Murmańskiem. Plan ten nie mógł mieć szans powodzenia ze względu na szczupłość wysyłanych sił i w końcu nie doczekał się realizacji. Strona polska deklarowała udział w operacji Brygady Strzelców Podhalańskich. Od pomocy dla Finlandii miała zacząć się wg wyobrażeń polskich elit wojskowych operacja „antysowiecka” „aliantów”, która miała zakończyć się pokonaniem ZSRR i wejściem do okupowanej przez III Rzeszę Polski od wschodu … patrz Pomoc zagraniczna dla Finów i uzupełniająco Operation Pike planning.
4 Np. Jakub Berman w rozmowie z Teresą Torańską posądza Berlinga, o zapędy dyktatorskie, nacjonalizm i antysemityzm (Torańska T., „Oni”, Ringier Axel Springer Polska, Warszawa 2012, s. 37–40).
Berling przegrał walkę o władzę w PRL z ludźmi z ZPP: A. Lampe i W. Wasilewską o których pisał: „Oto teraz renegatka, kryminalista, półgłówek i nieokrzesany nieuk i cham tworzą parawan, za którym elita wybranego narodu: Berman, Zambrowski, Minc i Szyr, ujmuje w swe ręce ster rządów w państwie„ (Berling Z. „Wspomnienia: Wolność na przetarg.”, Polski Dom Wydawniczy, Warszawa 1991, s. 383)
5 16 kwietnia 1943 Władysław Sikorski odmówił uznania oficjalnego stanowiska ZSRR w sprawie zbrodni katyńskiej (przypisania jej Niemcom) i zażądał śledztwa Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, za co został oskarżony przez ZSRR o współpracę z III Rzeszą. 26 kwietnia 1943 ZSRR zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem Sikorskiego. Stalin w poufnej korespondencji z Churchillem uzależniał przywrócenie stosunków dyplomatycznych od usunięcia polityków o nastawieniu antysowieckim z rządu londyńskiego, czyli de facto chciał własnoręcznie dokonać rekonstrukcji rządu II RP na uchodźstwie.
6 Poprzez „ekonomię krwi” należy tu rozumieć takie dysponowanie życiem i zdrowiem zaangażowanych w walkę (oraz ludności nie walczącej narażonej na śmierć bądź uszczerbek na zdrowiu) przedstawicieli danego narodu, by potencjalne (najbardziej prawdopodobne) korzyści z walki uzasadniały (tzn. minimum równoważyły) najbardziej prawdopodobne koszty.
7 Na przykład nie należy mylić terytoriów niegdyś należących do państwa polskiego z polskimi terytoriami etnicznymi (błąd wielu stronnictw pseudopatriotycznych i pseudonacjonalistycznych zaangażowanych w popularyzację idei „odbijania” Kresów od Białorusi, Litwy i Ukrainy). Kryterium etniczne wymaga występowania dominacji etnicznej danej grupy narodowej na danym terytorium. Na terytoriach zamieszkanych przez wiele narodowości optymalne jest wymienienie ludności z państwami macierzystymi tych narodów, tak by uzyskać państwo jednolite etnicznie. Przyłączanie skrawków terytoriów zamieszkałych przez obce narodowości, posiadające własne państwa jest niekorzystne, bo prowadzi do pojawienia się wewnątrz państwa osób o niejednoznacznej lojalności państwowej – potencjalnej piątej kolumny. Jeśli przedstawicieli takiej mniejszości dopuścimy do równoprawnego uczestnictwa w sprawowaniu urzędów i funkcji publicznych – ryzykujemy poważnymi problemami w razie ich agenturalnej nielojalności, zaś jeśli grupę tę będziemy dyskryminować – stworzymy wśród niej poczucie krzywdy i powiększymy jej wrogość. Dwa narody w jednym państwie mogą istnieć wyłącznie w ramach federacji, gdzie każdy z narodów ma własne terytorium etniczne, nad którym sprawuje suwerenną władzę. Mieszanie narodów na siłę skończy się walką o władzę mafii etnicznych przeciw narodowi dominującemu w państwie. Dokładnie tak, jak ma to miejsce w III RP.
8 Działaczy syjonistycznych, którzy po masowej dezercji z tej armii zaczęli organizować siły żydowskie do odbicia części Palestyny z rąk brytyjskich i założenia tam państwa Izrael – wg popularnych teorii spiskowych problemy aprowizacyjne wojska Andersa i oferta brytyjska przerzucenia sanacyjnej armii na Bliski Wschód były planowym działaniem diaspory w Anglii i ZSRR, zorientowanym na budowę Izraela przy użyciu Żydów z II RP, ale przypominam – Stalin miał interes polityczny w pozbyciu się Andersa i jego grupy z kraju – i nie miał interesu w dozbrajaniu i dokarmianiu politycznego wroga na własnej ziemi. Co do samych syjonistów sugeruję lekturę tekstu o ich powiązaniach z Sanacją:
(…) kontakty na linii piłsudczycy – prawicowi syjoniści nie urwały się wraz z wybuchem wojny. Nieoczekiwanie odżyły w 1942 r., gdy do Palestyny przybyła armia Władysława Andersa. To właśnie wówczas – za cichym przyzwoleniem generała – z polskiego wojska „zdezerterowało” około 3 tys. żydowskich żołnierzy, których duża część zasiliła szeregi podziemnych, antybrytyjskich organizacji zbrojnych.
Jednym z nich był słynny Menachem Begin. Jeden z najwybitniejszych działaczy ruchu syjonistyczno-rewizjonistycznego, który w przyszłości miał zostać premierem Izraela i laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. (za Żydowscy komandosi z II RP)
9 Ze stenogramów z rozmów Churchilla z Mikołajczykiem:
16 lutego 1944 roku odbyło się jeszcze jedno polsko-brytyjskie spotkanie na szczycie, w czasie którego Churchill użył całej swej elokwencji, aby skłonić Mikołajczyka do przyjęcia linii Curzona za sine qua non szerszego polsko-rosyjskiego porozumienia. Wysiłki Churchilla były jednak znowu bezowocne, chociaż przedstawił on powody przemawiające za polskimi ustępstwami w sposób jak najbardziej przekonywający, a nawet drastyczny. Wywody Churchilla mogły posłużyć Mikołajczykowi jako lekcja Realpolitik.
Brytyjski premier pytał Mikołajczyka, czy ma oświadczyć Stalinowi, iż porozumienie było niemożliwe; dla Wielkiej Brytanii mogło to być najłatwiejszym wyjściem. Rosjanie szybko parli naprzód i wkrótce mogli utworzyć marionetkowy, niemniej szeroko popierany, rząd w Polsce, a następnie przeprowadzić sfingowany plebiscyt. Polska może nawet zostać przyłączona do Związku Radzieckiego. Tymczasem Rząd Polski będzie nadal w Londynie, a Polacy w kraju będą myśleli, iż było mu tam całkiem wygodnie. Nie będzie on miał jednak żadnego wpływu na toczące się wypadki. „My nie możemy i wcale nie chcemy — mówił Churchill — powstrzymać marszu Rosjan przez Polskę przeciwko Niemcom, którzy będą wszystko niszczyli w czasie swego odwrotu.
My pozostaniemy w jak najściślejszych stosunkach z Rosjanami, a Polska nie będzie niczym innym jak powodem do skargi i okrzykiem bólu rozlegającym się wielkim echem. Niczego się tym nie osiągnie. Polacy nie będą mieli swej ojcowizny, nie otrzymają żadnych odszkodowań od złamanych Niemiec, nie będzie mowy o porozumieniu z Rosją. Przez sto pięćdziesiąt lat Polski nie było, a jej „synowie byli zmuszeni bić się przeciwko sobie” w czasie sporów pomiędzy trzema cesarstwami. Obecnie nadarzała się sposobność zapewnienia im schronienia, po ich udrękach, w zwartym kraju, o co był gotów jak najusilniej zabiegać. Churchill przyznawał, iż jeśli polskie obawy, że Rosjanie byli przewrotni, były uzasadnione, to źle to wróżyło światu, ale najgorzej Polakom. Wielka Brytania zawsze walczyła przeciwko wszelkim tyraniom, ale możliwości jej były ograniczone i nie mogła sama uratować Polski.
Źródło: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s 163-164
Jako komentarz do powyższego dodam, że celem Churchilla było wyłącznie stworzenie rządu „jedności narodowej” z grupy stalinowskiej i londyńskich marionetek. Wiedział, że Polska będzie tylko taka, jaką zechce ją stworzyć Stalin – i że jedyne co może osiągnąć – to umieszczenie swoich ludzi na pewnej, uzgodnionej ze Stalinem liczbie stanowisk rządowych. Churchill rozumiał, że w miarę upływu czasu Stalinowi będą coraz mniej potrzebne pozory budowy polskiego „rządu jedności narodowej”. Najwięcej dało się osiągnąć zimą 1941/1942 – gdy Sikorski wybrał grę na zwłokę, zamiast ustalić wiążące (choć trudne do przełknięcia dla „patriotów” II RP) granice z ZSRR. Gdy armia ZSRR stanęła na Wiśle, a Stalin poznał realną siłę polskiego podziemia – funkcjonariusze londyńskiej kanapy byli mu już potrzebni jedynie w charakterze figowego listka, dokładnie tak samo, jak Churchillowi i Rooseveltowi, którzy chcieli mieć – dzięki temu figowemu listkowi – tzw. „sprawę polską” z głowy. Jak pisze M. Ciechanowski: „Churchill (20.01.1944) ostrzegał jednak Polaków, iż było wręcz nie do pomyślenia, aby Wielka Brytania, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, stanęła do wojny z Rosją o wschodnie granice Polski. Upominał też, iż choć obecnie mówił im to wszystko poufnie, nie wahałby się powtórzyć tego publicznie, gdyby zaszła tego potrzeba.” (op.cit. str. 147)
10 Jak pisze K. Janicki:
Sposób rozumowania zachodnich polityków był prosty: jeśli Rzeczpospolita wpadła – zresztą za ich przyzwoleniem – w sidła Związku Radzieckiego, to należało osłabić ją na tyle, na ile tylko było to możliwe. Radziecki satelita z szerokim dostępem do morza i całym Śląskiem wydawał się gorszym rozwiązaniem niż kadłubowe państewko pozbawione jednocześnie ziem wschodnich i jakiejkolwiek rekompensaty na zachodzie.
(…)
Winston Churchill (…) nalegał by nie przekazywać Polsce niemieckich miast (…) upierał się, że broni także naszych (Ś.: polskich) interesów: Rekompensata powinna jakkolwiek odpowiadać stracie. Niczego dobrego nie przyniesie Polsce zdobycie tak wielkiej ilości dodatkowego terytorium.(…)
grzmiał, że zdominowany przez Rosjan rząd polski zachęcono do dokonania olbrzymich i krzywdzących aneksji kosztem Niemiec. Podobnego zdania był amerykański sekretarz stanu w gabinecie Harry’ego Trumana, James Byrnes, który we wrześniu 1946 roku odwiedził Stuttgart, głośno opowiadając się przeciwko utrwaleniu polskiej granicy zachodniej.
(…)
kanclerz [RFN], Konrad Adenauer, oświadczył w 1951 roku w Bundestagu: Chcę jasno powiedzieć, że dla nas ziemie po drugiej stronie Odry i Nysy są częściami Niemiec. Rewindykacja zachodnich województw Polski miała być pierwszym krokiem po zjednoczeniu RFN i NRD.
Wprawdzie Wielka Brytania i Stany Zjednoczone oficjalnie nie podpisywały się pod takim planem działania, ale nieoficjalnie jak najbardziej brały go pod uwagę. Andrzej Leon Sowa pisze w swojej nowej książce – ‚Historia polityczna Polski 1944-1991′ – że jeszcze we wrześniu 1953 roku Wielka Brytania przygotowała tajny projekt pozbawiający Polskę terytorium między Nysą Kłodzką i Łużycką w wypadku podpisania traktatu pokojowego między czterema mocarstwami a zjednoczonymi Niemcami. (…)
Źródło: Sojusznicy? Truman, Marshall i Churchill chcieli nam odebrać Ziemie Zachodnie
11
25 kwietnia Churchill spotkał się z (…) Z. Berezowskim, sekretarzem generalnym SN (…) Berezowski (…) podkreślał, że kraj ufał, że Wielka Brytania i Churchill zapewni Polsce niepodległość i integralność jej granic. Churchill obiecywał zabiegać o niepodległość Polski, ale nie o integralność jej granic, znowu opowiadając się za linią Curzona — oddaniem Wilna i Lwowa Rosji — oraz kompensatami kosztem Niemiec na zachodzie. Berezowski odpowiedział, iż naród polski twardo stał na gruncie nietykalności granic oraz gotów był walczyć o Wilno i Lwów. Churchill nie wdając się w dyskusję powiedział w poważny, a nawet ponury sposób:
„Zapewne. Decyzja oporu, bez względu na konsekwencje, jest przywilejem każdego narodu i nie można go odmówić nawet najsłabszemu.”
Źródło: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s 180
Wypowiedź Churchilla znaczyła mniej więcej tyle, że nie może Polakom zabronić szaleństwa konfrontacji z ZSRR, ale nie mogą w tym szaleństwie liczyć na Anglię.
12 Na stronie IPN czytamy:
(…) W 1945 r. w granicach ówczesnej Polski działało około 350 oddziałów podziemia niepodległościowego. W ich szeregach walczyło od 13 000 do 17 000 żołnierzy.
Połowa z nich należała do oddziałów AK, przekształconej potem w Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj, a następnie w Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”. Drugą pod względem liczebności siłą podziemia były oddziały Narodowej Organizacji Wojskowej, Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, skupiające 2 700 – 3 600 żołnierzy. W obu tych formacjach służyło ponad 70 proc. wszystkich żołnierzy (9 300 – 12 300) – resztę stanowili żołnierze skupieni w organizacjach regionalnych lub w samodzielnych, nikomu niepodlegających oddziałach zbrojnych [Ś.: czyli po prostu zbrojnych bandach] (w sumie 3 700 – 4 800 żołnierzy). (…) W wyniku akcji „rozładowywania lasów”, podjętej w lecie 1945 r. przez dowództwo AK-DSZ, oraz tzw. amnestii sierpniowej, ogłoszonej przez komunistyczne władze, liczba oddziałów uległa zmniejszeniu. Od stycznia 1946 r. do wiosny 1947 r. w szeregach podziemia kontynuowało walkę od 6 600 do 8 700 partyzantów. Nastąpił więc pięćdziesięcioprocentowy spadek stanów oddziałów podziemia w porównaniu z 1945 r. Sytuacja diametralnie się zmieniła po wprowadzeniu przez komunistów amnestii wiosną 1947 r. Po tzw. ujawnieniu w lesie pozostało od 1 100 do 1 800 żołnierzy, a masowe wpływowe podziemie przestało istnieć [Ś.: patrząc na liczby – w istocie nigdy nie było ani masowe ani wpływowe …]. Na przełomie 1947–1948 rozbite zostały ostatnie ogólnopolskie dowództwa konspiracyjne. Niektóre regionalne siatki przetrwały do lat 1951–1952. Po 1950 r. operowało jeszcze ponad 40 oddziałów partyzanckich, w ich szeregach walczyło 240 – 400 partyzantów. W 1953 r. funkcjonariusze aparatu zdołali zlikwidować ostatnie oddziały zbrojne, w lesie pozostali ukrywający się pojedynczo lub w 2–3-osobowych grupach „ostatni zbrojni”, którzy nie prowadzili jednak aktywnej walki.
Źródło: IPN, „Zaplute karły reakcji…” Polskie podziemie niepodległościowe 1944–1956, https://zkr.ipn.gov.pl/ , dostęp: 25.01.2022
13
3 czerwca Okulicki został przyjęty przez dowódcę AK. Równocześnie został też mianowany na stopień generalski.
Ale zanim to nastąpiło, znalazł się na krótko w szpitalu, gdzie kontaktował się z nim gen. Kazimierz Sawicki. A oto relacja z tych rozmów: „Wyniosłem z nich wrażenie, że Okulicki przyjechał z formalnym mandatem Naczelnego Wodza (..) Stosunek gen. Okulickiego do obecnych Naczelnych Władz AK był wręcz krytyczny – nie tylko odnośnie osobistych kwalifikacji tego zespołu, ale i kierunku pracy AK. Misją Okulickiego było ten stan rzeczy zmienić”. Dalej: „Podkreślał otrzymany od gen. Sosnkowskiego mandat, posiadanie z nim ścisłej i bezpośredniej łączności (specjalny kod) i możność komunikowania się z Londynem ponad głowami władz w Warszawie”. I ostateczna konkluzja: „Jak wszystko na to wskazuje, jego zadaniem nie było wysłuchiwanie argumentów, a przekonanie kogo się dało do poparcia idei powstania w Warszawie”.
Źródło: Lech Mażewski, Duet legionowych generałów a wybuch Powstania Warszawskiego, Nowa Myśl Polska 31/2004
Przedruk w: Sidorowicz J., Kulisy katastrofy Powstania Warszawskiego 1944. Wybrane publikacje i dokumenty, wyd. Nieformalna grupa b.Powstańców Warszawskich, Nowy Jork, Montreal, 2009, s.96
14
„Rozpaczliwe akty są w życiu narodów niekiedy nieuniknione ze względu na zbiorowe uczucia społeczeństwa, na symbolikę polityczną tych aktów i znaczenie moralne dla potomności.
Jestem jednak przekonany, iż Rząd zechce dobrze rozważyć symbolikę i znaczenie aktu rozpaczy dokonanego w warunkach, które wbrew naszym intencjom mogłoby siłą rzeczy ułatwić, przy naszej niejako pomocy, realizację interesów drugiego okupanta. Okupantem zaś nie obrońcą byłaby Rosja Sowiecka…”
Pismo Naczelnego Wodza do Premiera, 22 X 1943, L. dz. 1420/Op. tjn. A. XII 3/89, IGS.
W: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 255
Zwracam uwagę na to, że te „zbiorowe uczucia społeczeństwa” były odpowiednio formowane i podsycane przez władze emigracyjne i podziemne, które same zapędzały się w ten sposób w ślepy zaułek konfrontacji z ZSRR – i co gorsza „formowały” do tej – po Teheranie skazanej na klęskę – konfrontacji polską opinię publiczną. Owszem, po „operacji polskiej”, po 17.IX.1939, deportacjach i mordach na internowanych oficerach postawy narodu polskiego były przeważnie wrogie „sowietom”, ale rozsądek polityczny dyktował ich łagodzenie, a nie – podsycanie.
15
Bezczynność AK w chwili wkraczania Sowietów na nasze ziemie nie byłaby równoznaczna z biernością kraju. Inicjatywę do walki z Niemcami da w tym wypadku PPR i znaczny odłam społeczeństwa może się przyłączyć do tego ruchu. Wtedy faktycznie kraj poszedłby na współpracę z Sowietami, przez nikogo już nie hamowaną […]
Trzeba dodać, iż położenie, mimo zdawania sobie sprawy, że nasza znikoma w efekcie wojskowym walka może być poczytana za współpracę z Sowietami, zmusza nas jednak do wystąpienia czynnego i ujawnienia AK. Dając Sowietom minimalną pomoc wojskową stwarzamy im jednak trudność polityczną. AK podkreśla rolę narodu w dążeniach do niepodległości. Zmusza to Sowiety do łamania naszej woli siłą i stwarza im trudności w rozsadzaniu naszych dążeń od wewnątrz.
Zdaję sobie sprawę, że ujawnienie nasze może grozić wyniszczeniem najbardziej ideowego elementu w Polsce, lecz niszczenia tego nie będą mogły Sowiety przeprowadzić skrycie, a będzie musiał nastąpić jawny gwałt, co może wywołać protest przyjaznych nam sojuszników.
Meldunek 243. Raport sytuacyjny Dowódcy AK do Naczelnego Wodza z 14 VII 1944, L, dz. 6302/44, SPP
W: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 263
16
1. Znajdującym się na ziemiach naszych sowieckim oddziałom partyzanckim nie należy w żadnym wypadku utrudniać prowadzenia walki z Niemcami. Unikać obecnie zatargów z oddziałami sowieckimi. Te nasze oddziały, które miały już takie zatargi i nie mogłyby z tego powodu ułożyć poprawnie stosunków z oddziałami sowieckimi, powinny być przesunięte na inne tereny. Z naszej strony dopuszczalna jest jedynie akcja samoobrony.
2. Należy przeciwdziałać tendencji ludności terenów wschodnich do ucieczki na zachód przed niebezpieczeństwem rosyjskim. Zwłaszcza masowe opuszczanie przez ludność polską rejonów, gdzie tworzy ona wyraźnie polskie skupiska, byłoby równoznaczne z likwidacją polskiego stanu posiadania na tych terenach.
3. Wobec wkraczającej na ziemie nasze regularnej armii rosyjskiej wystąpić w roli gospodarza. Należy dążyć do tego, aby naprzeciw wkraczającym oddziałom sowieckim wyszedł polski dowódca, mający za sobą bój z Niemcami i wskutek tego najlepsze prawa gospodarza. W daleko trudniejszych warunkach w stosunku do Rosjan znajdzie się dowódca i ludność polska, której uwolnienie od Niemców dokonane będzie jedynie przez Rosjan. Miejscowy dowódca polski winien się zgłosić wraz z mającym się ujawnić przedstawicielem cywilnej władzy administracyjnej u dowódcy oddziałów sowieckich i stosować się do jego życzeń, pamiętając:
a) że odcięcie od naczelnych władz polskich jest tylko przejściowe i że one, a nie Rosjanie, pozostają nadal w każdym wypadku właściwą władzą przełożoną i że charakter i zakres działania władzy sowieckiej winien być dla obywatela polskiego określony przez legalne władze Rzplitej;
b) że wszystkie próby wcielenia oddziałów polskich do wojsk rosyjskich czy też oddziałów Berlinga są gwałtem i należy im stanowczo się przeciwstawić…”
Rozkaz Dowódcy AK z 20 XI 1943, L. dz. 2100, SPP.
W: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 265-266
17
Naczelny Wódź, podkreślając wyraźnie antyradzieckie aspekty „Burzy”, inspirował jej krajowych autorów do stawienia oporu Rosjanom w wypadku zastosowania przez nich represji wobec AK. Narzucał on dowódcy AK swoją własną interpretację „Burzy”:
Oczekujecie ode mnie instrukcji, czy Wasze oddziały — pisał do Bora–Komorowskiego — które się ujawnią w myśl Waszej własnej decyzji, mają na kategoryczne żądanie Sowietów składać broń, czy też stawiać w tym wypadku zbrojny opór.
Można, oczywiście, twierdzić, że obowiązkiem Naczelnego Wodza jest wydać odpowiednie rozkazy, choć pytanie Wasze wypływa z samodzielnej zmiany instrukcji z dnia 27 X 43. Niezupełnie Was rozumiem. Z jednej strony rozkazy Wasze słusznie wyłączają walką zbrojną na dwa fronty, z drugiej zaś oświadczacie, że nie wykluczają one zbrojnej samoobrony. Czyż zbrojna samoobrona nie jest walką zbrojną, czy sądzicie, że do konieczności samoobrony nie dojdzie. Wszyscy wyłączamy walkę zbrojną na dwa fronty, o ile to od naszej woli zależy. Walka ta jednak może być nam narzucona przez postępowanie Sowietów.
W rozkazie Waszym […] nakazujecie, że wszelkie próby wcielania oddziałów polskich do wojsk czerwonych lub do oddziałów Berlinga są gwałtem, któremu należy się stanowczo przeciwstawiać. Zapytuję, co oznacza dla oddziału wojskowego stanowcze przeciwstawienie się gwałtowi. Czy liczycie, że bez uprzedniej umowy politycznej dowództwo sowieckie będzie tolerować obok siebie oddziały polskie podległe legalnym władzom Rzeczypospolitej? Mówicie w swoim rozkazie o zbrojnej samoobronie wobec rosyjskiego terroru, a jednocześnie zapytujecie, czy oddziały Wasze na żądanie Sowietów mają składać broń. Czy możliwa jest samoobrona bez broni? […]
Wódz Naczelny nie może wydawać rozkazu o składaniu broni wobec gwałtu i przemocy. Raz jeszcze powtarzam: aż do granic możliwości ludzkich należy unikać otwartej walki z Sowietami. Wszystko, co można było powiedzieć w tej sprawie, zawarte jest w zasadzie samoobrony, określonej przez Rząd i potwierdzonej w Waszym rozkazie jako prawo naturalne każdego człowieka. Niezależnie od sformułowań, w obliczu złej woli Sowietów, efekt praktyczny będzie zawsze ten sam, o ile rzeczywistym celem ujawniania się ma być dokumentowanie suwerennych praw naszych na całości terytorium Rzeczypospolitej — [podkr. moje — J.M.C.].
Depesza Naczelnego Wodza do Dowódcy AK, 12 II 1944, L. dz. 1217/tjn./ /44, SPP.
Cel tych wywodów Naczelnego Wodza był oczywisty. W typowy dla siebie sposób, bez uciekania się do wojskowego rozkazodawstwa, zachęcał on Bora-Komorowskiego do podjęcia walki z Rosjanami, w wypadku gdyby chcieli oni rozbrajać ujawnione oddziały AK. Sosnkowski psychicznie przygotowywał swych podkomendnych w kraju do nieuniknionej, w jego opinii, walki z Armią Czerwoną.
(…)
W opinii Naczelnego Wodza dowódca AK, w tej „przełomowej chwili”, miał do wyboru „dwie drogi” — obie oparte na założeniu bezkompromisowej walki z Niemcami:
1) Pierwsza polega na ścisłym wykonywaniu Instrukcji z dnia 27 X 43. Instrukcja ta obstaje przy naszych prawach pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu — [podkr. moje — J.M.C.].
Pod naciskiem sprzymierzeńców nasz Rząd stanowisko to jak gdyby do pewnego stopnia osłabił — co najwięcej, chce wziąć z Waszej samodzielnej decyzji asumpt dla usprawiedliwienia polityki stopniowych ustępstw, a co najmniej dla porzucenia zasadniczego stanowiska Instrukcji z dnia 27 X., że bez uprzedniego porozumienia politycznego współpracować z Sowietami nie będziemy.
2) Druga polega na ustępowaniu w obliczu nacisków rosyjskich, obecnie nie hamowanych, lecz raczej popieranych przez politykę państw anglosaskich. Są, co prawda, tacy, którzy sądzą, że jest to sposób jedyny, aby ocalić biologiczną substancją Narodu i zrealizować wizję przesunięcia granic zachodnich Polski ku szlakom Chrobrego. Ci, którzy tak myślą, łudzą się przy tym, że obecne władze polskie mogą być partnerami Rosji — w roli, do której predestynowani są przez Moskwę inni aktorzy, a więc Związek Patriotów, Wasilewska, Berling, PPR itd. Nie można się łudzić, że droga ta nie prowadzi do sowietyzacji Polski.
Jestem zdecydowanym zwolennikiem pierwszej drogi — przy czym nie biorę pod rozwagę trzeciej alternatywy teoretycznie istniejącej. Mam na myśli śliską i niebezpieczną drogę Wallenrodyzmu oddziałów zdekonspirowanych.”
Naczelny Wódz nie ograniczał się zresztą tylko do teoretycznych i akademickich rozważań, lecz zalecał dowódcy AK:
1) Wedle granic możności trzymać się Instrukcji z dnia 27 X 43.
2) Unikać zbrojnych starć z Rosją, ograniczając je do samoobrony i przeciwstawiania się gwałtom sowieckim.
3) W wypadku aresztowań, gwałtów i rozbrajania zakazać ujawniania się na dalszych terenach, a zagrożone oddziały wedle możności wycofywać.
Przede wszystkim musicie na tej samej drodze, na której nastąpiła zmiana Instrukcji Rządu i NW, tzn. z Delegatem Rządu i Krajową Reprezentacją Polityczną rozstrzygnąć zasadnicze pytanie: — czy współdziałanie wojskowe z Sowietami jest możliwe i wskazane bez uprzedniego porozumienia politycznego, skoro w tym wypadku współdziałanie oznacza podporządkowanie się rozkazom dowódców czerwonych, a w konsekwencji prawdopodobnie wcielenie do armii sowieckiej lub oddziałów Berlinga. Porozumienie polityczne, o ile w ogóle jest osiągalne, oznaczałoby w sytuacji obecnej zgodę na terytorialne żądania Sowietów.
Moje stanowisko w tej sprawie jest konsekwentnie negatywne. Natomiast nie jestem pewien, czy w łonie Rządu nie znajdą się zwolennicy współpracy w każdym wypadku, którzy powoływać się będą na opinię brytyjską i operować jako argumentem rozkazem Waszym o ujawnianiu oddziałów — [podkr. moje — J.M.C.].
Moje osobiste zdanie: trzeba oprzeć się i przetrwać wszystko, dopełniając z naszej strony najskrupulatniej żołnierskich obowiązków sojuszniczych. Nie można zwalniać państw anglosaskich z ich zobowiązań moralnych i politycznych względem nas i ułatwić im ratowanie twarzy kosztem naszych ustępstw i naszego honoru.
Źródło: Depesza Naczelnego Wodza do Dowódcy AK, 12 II 1944, L. dz. 1217/tjn./ /44, SPP.
W: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 283-286
18
„Na ogół biorąc, informacje o wypadkach współdziałania Armii Krajowej z partyzantką lub Armią Sowiecką — Naczelny Wódz pisał do Bora-Komorowskiego 17 kwietnia — doprowadzają do takiego zamącenia obrazu, przy którym już będzie trudno lub nawet niemożliwe przekonać tutejszą opinię [Ś.: w Anglii i USA], że istotnym powodem terroru sowieckiego jest zaborcza polityka Moskwy. Należy brać w rachubę, że dalsze nasze ofiary wynikające z ujawniania się mogą być bezowocne z punktu widzenia obrony naszych praw terytorialnych i politycznych.
Obawiać się nawet można, że fakty ujawnienia się zostaną wyzyskane przez propagandę sowiecką jako dowód, że nie jesteśmy zdecydowani na bezwzględną obronę kresów wschodnich, gdyż nie wyciągamy żadnych konsekwencji z zaborczej polityki Sowietów, wyrażającej się nie tylko w atakach terroru, ale również w działaniach polityczno-administracyjnych, jak pobór i deportacje.
Należy uważać za wykluczone, aby Anglicy czy Amerykanie próbowali uzyskać zgodę sowiecką na wysłanie misji alianckich na kresy wschodnie uważane przez Moskwę za należące do niej bezapelacyjnie.”
Źródło: Depesza Naczelnego Wodza do Dowódcy AK, 8 IV 1944, L. dz. 2880/tjn./ /44, SPP. W: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 311-312
Obawy i zastrzeżenia Naczelnego Wodza padły na podatny grunt w Warszawie. 19 kwietnia Bór-Komorowski, po raz pierwszy, w pełni ujawnił wobec Sosnkowskiego swoje prawdziwe intencje i plany i w pełni zgodził się z jego oceną polsko-rosyjskich stosunków. Dowódca AK pisał:
„.[…] stosunek Sowietów do nas oceniam z całym realizmem. Niczego dobrego z tamtej strony nie oczekujemy, nie łudzimy się też możliwą ich lojalnością w współpracy z niepodległymi czynnikami polskimi.
Jesteśmy zgodni w pojmowaniu całości zagadnień i w pojmowaniu poszczególnych jego fragmentów z Panem Generałem.
Zmuszeni okolicznościami do demonstrowania swej postawy wobec wkraczających Sowietów uważamy za konieczne, aby każdy nasz krok stał pod znakiem suwerennych praw Rzeczypospolitej i zwierzchności Jej Władz Naczelnych nad nami. Stąd instrukcja moja dla Komendanta Okręgu Wołyń zawierała takie określenie, którego Sowiety zapewne tolerować nie będą.
Na ten wypadek osobnym rozkazem nakazałem komendantowi Wołynia przebić się na tyły Niemców, na teren podległy mym bezpośrednim rozkazom […]
Źródło: Depesza Dowódcy AK do Naczelnego Wodza, 19IV 1944, L. dz. 3418, SPP.
W: J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 312
J.M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984., s. 311-312
Jeśli ktoś wczyta się w tą korespondencję Sosnkowskiego z Komorowskim, to stanie się jasne, że obaj panowie parli do konfrontacji zbrojnej AK z ZSRR – minimum w formie pojedynczych „incydentów”. Motywacja była podwójna. Po pierwsze chodziło o to, by zademonstrować władzom USA i Anglii – na drodze starć zbrojnych z ZSRR – brak zgody AK na postanowienia z Teheranu. Po drugie – po to, by skonfliktować „aliantów” z ZSRR, zmusić ich – poprzez presję „opinii publicznej”, wzburzonej „sowieckimi gwałtami” (które, jak widzimy – miały być celowo sprowokowane działaniami strony polskiej) – do konfrontacji z ZSRR w sprawie polskiej.
ŚWIATOWID
Nacjonalistyczna publicystyka polityczna
Za: https://swiatowid.video.blog/2023/02/26/wykleci-niezlomni-czym-sa-z-punk...
„Wyklęci” „niezłomni” – czym są z punktu widzenia nacjonalistycznej myśli politycznej, skąd się wzięli i jaką geopolityczną rolę ich kult pełni obecnie
26 lutego, 2023
Blog na WordPress.com.
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz
Odpowiedź Przyjaciela
Piotrze rozszerzam oczy jak widzę co wklejasz na tych Trybunalskiego - najpierw umieszczasz tasiemiec z wypocinami jakiegoś debila z ruskiej strony o bandytach - żołnierzach wyklętych a na drugi dzień zapraszasz na Mszę ku czci tychże ŻW - czy ty się dobrze czujesz? Czy ty czytałeś art na tej stronie Światowid - czy ty znasz Igor Girkin - to ten co zestrzelił holenderski samolot albo Andrzej Morozow rusek piszący że w Buczy to mordowali Ukraińcy - no szok dla mózgu ❌ a czytałeś w Światowidzie jak plują na prymasa Wyszyńskiego - ❌piłeś nie pisz!!!!!!!!!❌
Piłem? Przecież jest post!
Szanowny, sympatyczny R.!
Witkacy (Stanisław Ignacy Witkiewicz) pod wpływem środków odurzających tworzył arcydzieła. To po pierwsze a po drugie.
Jak wiesz cenzura na portalu trybunalscy.pl
wycina wszystko co nie jest po linii i po bazie. Owszem zachęcam do czczenia Bohaterów takich jak "Hubal" czyli Henryk Dobrzański, "Warszyc" Stanisław Sojczyński, Ludwik Danielak, czy Jan Rogulka ale też krytykuję obchody Wielkiego Święta Żołnierzy Niezłomnych dwa razy: 1 marca 2023 roku i ponownie 5 marca 2023 roku. Oczywiście nie miałbym nic przeciwko temu gdyby Ci państwo organizowali piękne święta za swoje prywatne pieniądze. Jak dotąd to płacą za te uroczystości piotrkowscy podatnicy. Odnośnie słuszności wywodów Światowida proszę zaciągnąć języka u wybitnego historyka z portalu trybunalscy.pl Pana Jacka Łukasika.