Skip to main content

Mecenas Stanisław Ładnowski - więzień polityczny nr 5749

IMG_4908a.jpg

W ostatnim czasie z prośbą o pomoc do piotrkowskich muzealników zwrócili się przedstawiciele Miejsca Pamięci Obozu Koncentracyjnego Drütte Memorial Salzgitter w Niemczech, którzy w związku z działaniami upamiętniającymi 75. Rocznicę wyzwolenia obozu, poszukiwali informacji dotyczących jednego z więźniów - Stanisława Ładnowskiego. Próby nawiązania kontaktu związana była z odnalezieniem na internetowej stronie piotrkowskiego Muzeum informacji na temat byłego więźnia obozu i jego związków z Piotrkowem.

Mecenas Stanisław Ładnowski (7.04.1894 - 17.09.1958), choć urodził się w Skierniewicach, to niemal całe życie aż do śmierci mieszkał w Piotrkowie. Wraz z żoną Stefanią z Ruśkiewiczów (7.03.1904 – 23.09.1992) – nauczycielką łaciny i języka francuskiego w II LO w Piotrkowie oraz córką Janiną (1934 – 26.04.2006) – historykiem sztuki, związaną od 1958 r. z Muzeum Sztuki w Łodzi zajmował mieszkanie przy ul. Legionów 16. (obecnie Dąbrowskiego). Był absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Tytuł „magistra praw” uzyskał 15.03.1926 r. Wcześniej sił swoich próbował na studiach technicznych i medycznych. Odbył przeszkolenie w szkole podoficerskiej przy 23 pp w Lublinie. Brał udział w wojnie polsko – bolszewickiej. Już jako dwudziestolatek, podczas I wojny światowej wstąpił w szeregi Milicji Obywatelskiej miasta Piotrkowa. Aż do wybuchu II wojny światowej, pracował w zawodzie zgodnie z uzyskanymi kwalifikacjami. Przez lata związany był z Zespołem Adwokackim w Piotrkowie z siedzibą mieszczącą się w zabudowaniach sądów piotrkowskich przy ul. Słowackiego 5. W sierpniu 1940 r. Stanisław Ładnowski został aresztowany. Początkowo przebywał w więzieniu piotrkowskim, a następnie w obozach koncentracyjnych w Buchenwaldzie, Neungamme Komenda Drütte pod Braunschweigen i Belsen Bergen. W obozach przebywał nieprzerwanie do 15.04.1945 r. jako więzień polityczny nr 5749. Po zakończeniu wojny od 1.06.1945 do 20.03.1946 pracował w Polskim Ośrodku w Bardowiku koło Lüneburga. Z wioski tej Anglicy ewakuowali wszystkich Niemców, a domy ich przydzielono Polakom. Do końca maja zamieszkało tam około 4000 Polaków. Znaleźli się wśród nich byli więźniowie, zwolnieni jeńcy wojenni, samotne osoby i całe rodziny polskie, które pracowały w niemieckim przemyśle i rolnictwie. W ich imieniu mecenas Ładnowski występował w sądach angielskich. Był członkiem Polskiego Komitetu byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych w Bardowiku oraz Wydziału Wykonawczego tegoż Komitetu. Funkcje tę pełnił do likwidacji ośrodka w Bardowik i powrotu do kraju, który nastąpił 6.04.1946 r.

Od 1946 r. do 01.10.1949 r. pracował jako radca prawny Związku Więźniów Politycznych, a następnie od 1.10.1949 r. radca prawny ZBoWiD – Oddział w Piotrkowie, którego był członkiem. Od 15.05.1946 r. piastował funkcje przewodniczącego Tymczasowej Komisji Rozjemczej Ubezpieczalni Społecznej w Piotrkowie. Był członek Izby Adwokackiej w Łodzi, a także członkiem Polskiego Związku B. Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych Okręg Wojewódzki – Łódzki. Zmarł 17.09.1958 r. w wieku 64 lat i pochowany został w rodzinnym grobie na piotrkowskim starym cmentarzu katolickim, który zlokalizowany jest w północno-zachodniej części nekropolii w niewielkiej odległości od kaplicy Burghardów. Z ustnej relacji Anny Ciesielskiej z Warszawy, która w 2007 r. przekazała do zbiorów muzealnych przedmioty, fotografie i dokumenty związane z rodziną Ładnowskich, wiemy, że los poddawał mecenasa Ładnowskiego ciężkim próbom również po zakończeniu wojny, kiedy to „z urzędu” zobowiązany był bronić człowieka, który jako kapo odznaczał się bestialstwem wobec więźniów. Zadanie było tym trudniejsze, że postawione zostało przed byłym więźniem, który niejednokrotnie doświadczył nieludzkiego traktowania, pogardy i przemocy.

Potwierdzenia tej informacji nie znajdujemy jednak w relacjach przeżyć obozowych, które prawdopodobnie niedługo po zakończeniu wojny odręcznie spisał w niemieckim zeszycie opatrzonym podpisami: „wspomnienia obozowe”, „Pamiętnik obozowy St. Ładnowskiego”. Na pierwszej zaś stronie umieszczony został tytuł „Szczątki wspomnień”. W relacjach tych wyraźnie odbijają się przeżycia związane z bestialstwem i nieludzkim traktowaniem, którego doświadczył w obozach niemieckich.

Poniżej publikujemy z zachowaniem oryginalnej pisowni, wybrane fragmenty opisujące piekło jakim były niemieckie obozy podczas II wojny światowej.
„…Polaczek, polski pies, polska świnia, polska gospodarka i wiele, wiele innych wyzwisk.

Quote:

Więzień Niemiec był przeważnie kapo, to znaczy kierownikiem kolumny roboczej lub przodownikiem. Ci mieli władzę nieograniczoną. Byli wśród nich tacy, którzy zabijali bezkarnie.

Pamiętam, gdy przypadkiem Niemca potrąciłem, mściło się na mnie kilku i bili po twarzy i zagrozili meldunkiem. Katował mnie Polak z Rzeszy. Musiałem jednak tych Niemców prosić o przebaczenie. Ambicja pozostała poza oknami(?), godność osobistą, człowieczeństwo (?) to przeżytki, to niepotrzebny balast, który gdyby był kultywowany mógłby wywołać konflikt zakończony tragicznie.

Wiem ile kosztowało wyzbycie się tych pierwiastków ale ostatecznie doszedł człowiek do stanu zupełnego (?) stał się maszyną wykonującą pewne czynności w powolnym tempie automatu. Jaką radością było, gdy człowiek dostał po twarzy, że nie było dalszych konsekwencji, wyolbrzymionych, względnie urojonych przez esesmanów lub kapów przestępstw.

Przecież za zapalenie papierosa w czasie pracy Niemiec Linder dostał 75 uderzeń pałką. Widziałem go po 3 – miesięcznej kuracji, miał jeszcze niezarośnięte rany na pośladkach. Po apelu wieczornym co miewał też zwykle wymiar sprawiedliwości lagrowej, wnoszono przed front specjalny kozioł zaopatrzony w misternie skonstruowane klamry służący do wymierzania plag (?) Któregoś wieczora naliczyłem 90 uderzeń. Biło 3 esesmanów. Delikwenta odniesiono do szpitala. Mnie odniesiono by do krematorium i dlatego byłem tak szczęśliwy gdy zadawalano się biciem mnie po twarzy lub kopniakiem…”

„…kamieniołom w Buchenwaldzie. W głębokiej kotlinie otoczonej zewsząd łańcuchem straży esesmanów, pracują ludzie przy łupaniu kamienia. Tam się stale słyszy jeno uderzenia kilofów przeplatane okrzykami kapów, pracowników nawołujących do pośpiechu. Często wśród tej gmatwaniny odgłosów już bitego (słychać było) przekleństwa, a od czasu do czasu strzał poślą. Taki strzał to jedno istnienie mniej. Przejście przez linie wart, to albo krok samobójczy albo zwykły czyn kapy, który zrywa czapkę z głowy, rzuca ja poza linie wart i karze przynieść. Oddalenie się heftlinga poza linię wart nawet pół kroku powoduje strzał esesmana tym pochopniejszy, że każdy zabity heftling, to kilka dni urlopu…”

„…Czy nie jest ironią ta skoczna muzyka orkiestry obozowej towarzysząca wychodzącym komandom do pracy i wracającym. Ci maszerujący ludzie uzmysławiali raczej taniec szkieletów jakie często za powracającą z pracy kolumną ciągnęli maruderzy ledwie trzymający się na nogach, ludzie trzymali pod pachy, a których nogi bezwładnie obijały jezdnię i ci których duch wywędrował w zaświaty i jedynie powłoka cielesna narzucona na nosze lub taczkę wracała do obozu aby odbyć ostatni apel, a potem stać się żerem ognia. Po apelu wieczornym śpiew, przeważnie piosenka, która ma nas utwierdzić w przekonaniu, że Buchenwald jest naszym przeznaczeniem. Po odśpiewaniu chwila oczekiwania. Czy śpiew podobał się komendantowi? Jeżeli nie, kara. Czasem tę sama piosenkę śpiewali 12 i 15 razy z rzędu. To była tortura, ludzie dostawali torsji. Lepiej było stać 3 i więcej godzin na baczność aniżeli śpiewać. To jest śpiewać(?) czysto. Zastanawiałem się nad tym zjawiskiem, ale nie zdołałem dociec dlaczego tak jest. Może wstrętna melodia, obca dla nas, może słowa, które utrwalały w nas poczucie niewolnika – nie wiem…”
„…Nareszcie główny znachor (przed wojną ślusarz okrętowy) zadecydował przyjęcie mnie na rewir.

Jakaż rozkosz szalona, leżę w czystym łóżku, o nic troszczyć się nie potrzebuję. Ciągle śpię. Orzeczenie lekarza SS, że odciąć przyjąłem z dużym zadowoleniem. Przecież to daje pewność dłuższego przebywania w szpitalu i błogosławionej bezpracy. Leżałem 3 miesiące aż do mniej więcej 1 stycznia 1942 r. Nie żal mi tego palca, nie żal mi środkowego, który na skutek uszkodzenia ścięgna w części tylko posiada władzę, ale zyskałem tyle bezczynnych dni, wypoczynek, brak apeli. To był szalony zysk. Wszystko się jednak kończy. Poszedłem na mróz w cieniutkim ubraniu w płaszczu wiatrem podszytym. Przyszła jednak wiosna i znów monotonia dreptania ze skrzynią wapna na ramieniu…”

„…Na pytanie blokowego skąd ja biorę siły odpowiedziałem: „Ja mam mięśnie słabe, ale mojego ducha nikt nie zdoła pokonać”.
Tak. Ja stałem się silny duchem. Nie było kłamstwa w moich krótkich listach do rodziny, że jestem zdrów i dobrze mi się powodzi. Ja byłem zdrów, nawet wtedy gdy leżałem chory po operacji, a o powodzeniu której świadczył jedynie mój opór, moje specjalne nastawienie, moje uśrodkowanie(?) się, które powodowało, że mnie Niemcy nazywali na wpółumarłym (halbtod). Tak ja dla nich umarłem, żyłem dla tych, dla których chciałem żyć i przeżyć…”

„..Koniec października 1942 roku. To, co przeżyłem dotąd, to sielanka, Buchenwald – to sanatorium. Tu dopiero dano nam poznać obóz. To dopiero była „szkoła”. Obóz trzeba było zbudować, zasypać doły, wyrównać teren, zbudować baraki dla esesmanów. Zaczęto nas odżywiać brukwią i nadgniłymi kartoflami. Kapowie i przodownicy nie maja prawa wyjść na robotę bez grubej gumy lub pałki brzmiał rozkaz eleganckiego woniejącego na 10 kroków perfumami komendanta. Takiego cuchnącego błota nie spotkałem jeszcze. Życie w tym obozie było również cuchnące. Mieszkamy pod wiaduktem(?), okienka małe zakratowane, bramy żelazne zamykane na noc. Wokół obozu zabudowania fabryczne. Obóz okolony zasiekami, za niemi wysoki płot zapleciony drutem kolczastym, poza nim wieżyczki strażnicze. Druty pod prądem. Apel 3 razy dziennie. Często apel południowy trwa tak długo, że nie ma możności spokojnego zjedzenia obiadu. Często nie ma czasu obrać ziemniaków, zjadamy tylko cięte(?) albo wprost z łupinami…”

„…Wierzyć się nie chce, że ci ludzie z grona kapów i przodowników, to przecież istoty zdałoby się nie pozbawione pewnych uczuć wzniosłych, że przecież oni maja swoje rodziny, że nie obce im są uczucia miłości, dobra… Jeżeli tak, to ciekawe gdzie te uczucia zostawili, jak zdołali uzewnętrznić tylko zwierzęcość, tylko podłość i poniżenie. Niecni oni nie różnili się od esesmanów. Można raczej powiedzieć, że ta podła banda kapów i przodowników była dla esesmanów rękawiczkami, które ci ostatni nakładali na ręce w momentach przeprowadzania swych zbrodniczych zamierzeń. To była jednak finezyjna polityka…”
„…Wielu, wielu zmarło, a ilu zostało kalekami. Ile razy guma wymierzona w oko powodowała odklejenie tęczówki i ślepotę. A te uderzenia łopatą w wątrobę, a te plagi wymierzane co dnia, a te czyny dokonywane przez tzw. „ śmiertelnego(?) kapę”… Młody człowiek, a właściwie bydlę w ludzkiej skórze. Tchórz rzucający się tylko na słabszych i tych, którzy podlegali mu. Typ nadający się raczej na dożywotni pobyt w szpitalu dla obłąkanych. Stuprocentowy zboczeniec. A ten sztubowy na 3 bloku, tzw. przez Rosjan „pieriewodczyk”, umiał trochę po rosyjsku. Astmatyczny typ, starszy wiekiem Niemiec, dla którego rozkoszą było rzucanie w tłum stołków, wyłamywanie nóg od stołków i bicie nimi po głowie. Poza tym złodziej. Trudno wymienić całą galerie typów, bogactwo niebywałe, skala krwiożerczości nieprawdopodobnie różna. Byłbym jednak niesprawiedliwym gdybym nie zastrzegł się, iż byli jednak ludzie prawdziwi ale w kapitalnej mniejszości…”
„…Napięcie nienawiści ze strony kapów i straży maleje. Przytomność mi wraca, zaczyna się dyskonto. Już przestali wieszać, pewnego dnia usunięto szubienicę. esesmani przestają pokazywać się w obozie. Komendant stara się być popularnym. Nadchodzi wiosna 1945. Już wiemy, że koniec się zbliża, już się wszystko rozłazi, już brakuje surowca i opału. Koks do pieców wygrzebują z ziemi. Resztki. Nie słychać już wyzwisk od polskich świń. Często się słyszy w ustach Niemca, że „Polska jeszcze nie zginęła”…”

Paweł

1 czerwca 2020

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak