Skip to main content

Trzy spotkania z ks. Jerzym Popiełuszko

portret użytkownika Z sieci
bl_jerzy_popieluszko.jpg

Po raz pierwszy usłyszałem o nim w czasie obozu wojskowego w Braniewie w 1967 r. Odbywaliśmy (jako studenci warszawskiej SGPiS) tam szkolenie zakończone egzaminem oficerskim i nadaniem tytułu „podchorążego”. Służbę zwykłą wieloletnią odbywali tam studenci seminariów duchownych. To była taka złośliwość Władysława Gomułki, szefa partii komunistycznej, jego zemsta za List biskupów polskich do biskupów niemieckich na Tysiąclecie Chrześcijaństwa w Polsce. Tych szczególnych rekrutów poddawano tam ostrej „obróbce” ideologicznej oraz różnorakim represjom – zarówno „finezyjnym” wymyślonym przez sztab polityczny jednostki jak i „zupackim” z arsenału kaprali i sierżantów. Celem było zniechęcenie do stanu kapłańskiego. Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy nazwiska Popiełuszko i Gołąb – jako szczególnie opornych i wytrwałych w religijnych praktykach. W poczuciu solidarności studenckiej próbowaliśmy interweniować u oficera, który wydawał nam się najbardziej przyzwoity. Rozłożył ramiona, powiedział, że to wszystko na polecenie „z samej góry”.

Po raz drugi usłyszałem nazwisko ks. Jerzego w czasie, gdy siedziałem w więzieniu w Barczewie. Przekazano nam, że wymienił nasze nazwiska w czasie kazania, poinformował, że prowadzimy protest głodowy i wezwał do modlitwy w naszej intencji.

Po raz trzeci zetknąłem się z nim, tym razem bezpośrednio, w warszawskim szpitalu na Ochocie, na oddziale p. doc. Zofii Kuratowskiej (obecnie śp). Przebywałem tam na badaniach „powięziennych” z Andrzejem Słowikiem. Ks. Jerzy odwiedził nas. Przypomniałem służbę w tej samej jednostce, choć w zasadniczo różnych warunkach. Zaproponował na przejście na „po imieniu”. Opowiedział o kilku swoich kłopotach – w tym, o tym, że przestał otwierać, a nawet odbierać listy, bo unikał zaproszenia na ponowną rozmowę z kard. Józefem Glempem. Nie chciał po raz drugi usłyszeć, że powinien wyjechać na studia do Rzymu. Jeżeli usłyszałby, że taka jest wola ks. Kardynała – to miałby kłopot. Bo formalnie taka prośba, ani nawet polecenie, jeśli nie poparte przez „jego proboszcza”, nie wiąże, to jednak Prymasowi Polski się nie odmawia… Zaprosił nas na II Pielgrzymkę Ludzi Pracy do Częstochowy. Oczywiście pojechaliśmy.

A potem przyszła wiadomość o porwaniu Księdza i o ucieczce SBeckim porywaczom Waldemara Chrostowskiego, jego zaufanego kierowcy. Braliśmy udział w całodobowym, kilkudniowym czuwaniu w kościele św. Stanisława Kostki. Tam usłyszeliśmy o znalezieniu zwłok Męczennika. A po niewielu dniach uczestniczyliśmy tam w uroczystościach pogrzebowych. I coraz więcej dowiadywałem się o Jego działaniach w czasach, gdy siedziałem w więzieniu. Nie mam wątpliwości, że miał ogromne zasługi w tym, że „Solidarność” przetrwała stan wojenny, a Polska odzyskała niepodległość – bez krwawego odwetu z naszej strony.

Jerzy: https://jerzykropiwnicki.wordpress.com

19 października 2019

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak