Zapraszam do zapoznania się z tematem, w którym mam swój udział.
Motorem powstania Stowarzyszenia Aptek Tradycyjnych było przeświadczenie, że sieci apteczne przekraczają dozwolone dla nich limity 1 procenta na województwo. To ono sprowokowało farmaceutów do napisania apelu, który zapoczątkował procesy sądowe, z którymi dziś się borykają.
Znają się głównie ze studiów. W roku 1981 wspólnie strajkowali na Akademii Medycznej w Łodzi; chodziło wtedy o rejestrację NZS. Dziś też połączyli siły tworząc Stowarzyszenie Aptekarzy Tradycyjnych, by skonsolidować środowisko farmaceutów. - Strajkujący w 1981 roku studenci zjeżdżali się do gmachu Wydziału Farmacji w Łodzi, w nim dyskutowaliśmy i protestowaliśmy. Wśród naszych postulatów był między innymi zakup tomografu komputerowego dla Łodzi i przyspieszenie budowy centrum dydaktycznego Akademii Medycznej, ale także rejestracja Niezależnego Związku Studentów – mówi Piotr Korzeniowski, prezes Stowarzyszenia Aptekarzy Tradycyjnych. – Przyjechał do nas wtedy pełniący obowiązki ministra zdrowia Tadeusz Szelachowski, poparł zakup tomografu i udogodnienia dla uczelni, myśląc, że skłóci nas ze studentami z Uniwersytetu Łódzkiego, Politechniki Łódzkiej i Akademii Muzycznej, do których dopiero dużo później przyjechał minister nauki, szkolnictwa wyższego i techniki profesor Janusz Górski, by wysłuchać postulatów prawie całego środowiska studentów w Polsce. My jednak podpisaliśmy wówczas uzgodnienia (medyczno-farmaceutyczne) z ministrem zdrowia, ale strajkowaliśmy dalej, do skutku, aż zarejestrowano NZS. Jesteśmy więc zgrani, byliśmy i nadal jesteśmy nastawieni na działalność społeczną.
Pierwsza rafa
Ta społecznikowska postawa dała o sobie znać ponownie na początku lat 90. ubiegłego wieku. Studenci z roku 1981 roku okrzepli już wówczas w zawodzie i pootwierali własne apteki. I napotkali pierwszą poważną rafę w tej działalności – problemy z odzyskaniem refundacji. – Wtedy nie było jeszcze NFZ, płatnikiem były urzędy wojewódzkie, które ze zwrotu refundacji aptekom wywiązywały się w różny sposób – dodaje Piotr Korzeniowski. – Nasz wojewoda, piotrkowski, nie rozliczał się z nami właściwie, więc skrzyknęliśmy się i na kilka dni zamknęliśmy apteki. Było łatwiej, bo było nas niewielu, bo i aptek było znacznie mniej niż teraz. Wtedy, działając razem, znów udało się nam osiągnąć cel i uzyskaliśmy refundację.
A potem nadszedł okres prosperity, lata, w których nie było powodów do narzekań, jednoczenia swych sił, tym bardziej do protestów. Spokojne funkcjonowanie, z początku w sposób niezauważalny dla farmaceutów, zaczęło zmieniać się w roku 2001 wraz z wejściem w życie ustawy o cenach, która określała maksymalne ceny urzędowe na leki. – Od tego czasu nasza sytuacja zaczęła się stopniowo pogarszać, jednak nie od razu to dostrzegliśmy – podkreśla Piotr Korzeniowski. – Zadziałał tu następujący mechanizm: w zestawieniach do refundacji można było zawsze wykazywać maksymalną cenę detaliczną leku, bez względu na to, jaka była ona w rzeczywistości. Usłyszałem o tym pierwszy raz w 2006 roku, jednak nie mam żadnych wątpliwości, że sieci apteczne, które wchodziły wtedy na polski rynek, znały tę furtkę znacznie wcześniej i z niej korzystały. Dowodzi tego ich polityka cenowa. Dla przykładu, gdy taka apteka jak moja zamawiała leki, mogła liczyć na 10 procent upustu, jeśli więc maksymalna cena urzędowa leku wynosiła 120 złotych, płaciłem w hurtowni 108 złotych, a moja marża wynosiła 12 złotych plus niewielki rabat. W tym samym czasie sieć korzystała z upustu rzędu 70-80 procent ceny, płaciła więc za ten sam lek 30 złotych, a sprzedawała go w takiej samej cenie jak ja, czyli za 120 złotych. W takich warunkach trudno było nam konkurować z sieciami. Pozwoliło to też na pojawienie się takich patologii, jak leki za grosz. Pacjenci byli z tych groszowych leków zadowoleni, robili zapasy, niektórzy nawet nimi handlowali, wiele znalazło się w śmieciach albo trafiały do utylizacji. Apteki, wydając leki za grosz nie traciły jednak, bo bez względu na cenę zakupu, obciążały NFZ maksymalną ceną leku, płacili więc za to nie aptekarze wabiący pacjentów lekami za grosz, ale NFZ, czyli wszyscy podatnicy. A Funduszowi brakowało potem środków na inne świadczenia.
A miała pomóc…
Te patologie miała zlikwidować ustawa refundacyjna. Miała być lekiem na całe zło, więc środowisko aptekarskie sekundowało jej tworzeniu, w jej przygotowanie aktywnie włączyła się Naczelna Izba Aptekarska. – Ktoś nas jednak wykorzystał, bo likwidując jeden problem postawił nas przed kolejnym – nie ma wątpliwości Piotr Korzeniowski. – Wprowadzenie marż i cen urzędowych drastycznie ograniczyło dochody aptek i spowodowało, że trudno nam dziś utrzymać się na rynku.
Podczas więc, gdy na początku XXI wieku nic nie zapowiadało upadku indywidualnych aptek, po roku 2006 zaczęły się one zamykać. W ich miejscu natychmiast pojawiały się apteki sieciowe. Wtedy też okazało się, że wcześniej uprzywilejowane apteki działające przy przychodniach lub szpitalach, do których przychodzili pacjenci wprost od lekarzy, z receptami na leki refundowane, przestają sobie radzić. Sztywna marża wyznaczona ustawą zagroziła ich bytowi; wiele tych aptek zostało zlikwidowanych, właściciele kolejnych rozważają ich zamknięcie. – Dziś im dalej od przychodni i gabinetów lekarskich działa apteka, tym dla niej lepiej, bo pacjenci przychodzą nie tylko po leki na receptę – dodaje Piotr Korzeniowski.
Farmaceuci z niepokojem obserwowali zachodzące zmiany prawne. I wtedy jedna z młodszych koleżanek skłoniła ich do założenia Stowarzyszenia Aptekarzy Tradycyjnych. Motorem tych działań było przeświadczenie, że sieci apteczne przekraczają dozwolone dla nich limity 1 procenta na województwo. To ono sprowokowało farmaceutów do napisania apelu, który zapoczątkował procesy sądowe, z którymi dziś się borykają. Apel ten skierowany został do wojewody łódzkiego i innych instytucji państwowych. Podnosił z jednej strony kwestię nieprzestrzegania prawa, z drugiej, złych perspektyw dla pacjentów, które będą konsekwencją monopolizacji rynku aptecznego w Polsce. Farmaceuci ze Stowarzyszenia pisali o nieuchronnej podwyżce cen leków i braku opieki farmaceutycznej. Pisali o potrzebie wprowadzenia geografii demografii aptek. Na poparcie swoich tez mieli świeże wówczas wyroki Trybunału ze Strasburga, mówiące o tym, że leki są specyficznym towarem, że państwo powinno dbać o zdrowie i życie społeczeństwa, że z tego powodu mogą być na rynku aptecznym zastosowane kryteria geograficzne i demograficzne.
Dziś członkowie Stowarzyszenia w związku z tamtym apelem, spotykają się w sądzie z firmami, które uznały, że naruszone zostało ich dobre imię. Środowisko farmaceutyczne powinno te sprawy wnikliwie obserwować.
Cele Stowarzyszenia Aptek Tradycyjnych:
integracja i konsolidacja gospodarcza aptek tradycyjnych wobec wszelkich działań godzących w ten rodzaj aptek
reprezentowanie i obrona interesów członków Stowarzyszenia, w tym udzielanie im pomocy prawnej
podnoszenie kwalifikacji członków Stowarzyszenia
inspirowanie fachowej opieki farmaceutycznej, nakierowanej na potrzeby pacjenta
poszukiwanie nowych możliwości rozwoju dla członków Stowarzyszenia z tytułu przynależności Polski do Unii Europejskiej
podnoszenie prestiżu zawodu farmaceuty w drodze codziennej pracy z pacjentem
działalność charytatywna
Te cele Stowarzyszenie realizuje między innymi poprzez działania zmierzające do wyeliminowania z rynku aptecznego nieuczciwej konkurencji, z wykorzystaniem wszelkich dostępnych prawem środków. Występuje do władz państwowych i UOKiK, lobbuje w celu przewrócenia rangi aptekarstwa tradycyjnego. Optuje za prowadzeniem przez apteki wspólnej strategii marketingowej i utrzymywaniem dobrej współpracy z producentami leków i hurtowniami farmaceutycznymi. Dąży także do nagłośnienia problemów farmaceutów.
25 listopada 2014
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz