Skip to main content

Stanisław Michalkiewicz: Mamy do czynienia z pełzającym rozbiorem Polski

portret użytkownika Z sieci
michalkiewicz.jpg

Stanisław Michalkiewicz dla Prokapitalizm.pl o nowym rządzie, o politycznej alternatywie dla Polski, o konflikcie w KNP, o obecności obcych wojsk w Polsce, o tym czy widzi senatora Libickiego w partii Korwin-Mikkego, o przyszłości Ukrainy i zmianie na stanowisku szefa Telewizji Republika.

Prokapitalizm.pl: Czy mógłby Pan skomentować fakt powołania p. Ewy Kopacz na stanowisko premiera oraz skład nowego rządu. Wiadomo, że znajdzie się w nim Grzegorz Schetyna, Cezary Grabarczyk, Andrzej Halicki...

Stanisław Michalkiewicz: Jeśli chodzi o panią Ewę Kopacz, to jej desygnowanie jako premiera oznacza intencję kontynuacji dotychczasowej polityki. Rozumiem, że to zostało, podobnie jak awans pana premiera Tuska do Rady Europejskiej, uzgodnione również z naszą Złotą Panią Anielą, ponieważ jesteśmy już na tym etapie, kiedy takie rzeczy trzeba uzgadniać. A skład rządu, jak również zabiegi pana prezydenta Komorowskiego wokół składu tego rządu, świadczą o intencji zapobieżenia procesom rozpadowym Platformy Obywatelskiej. Dowodzi tego obecność w rządzie Andrzeja Halickiego i Grzegorza Schetyny i to – jeśli chodzi o tego drugiego – na takim prestiżowym stanowisku jak minister spraw zagranicznych. Drugim celem jest stworzenie odpowiednich warunków panu prezydentowi Komorowskiemu do reelekcji. To jest realizacja planu, o którym pisała niemiecka prasa przy okazji wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, że kiedy po dwóch kadencjach Donald Tusk wróci do Polski, no to akurat drugą kadencję zakończy prezydent Komorowski – bo już na trzecią wybrany być nie może – i wtedy Donald Tusk zostanie prezydentem. Widać wyraźnie, że nasza Złota Pani o wszystkim pomyślała, wszystko już zaplanowała. I to jest już w tej chwili realizowane. Myślę, że dodatkowym czynnikiem, o którym muszę wspomnieć w związku z moją ulubioną teorią spiskową, jest to, że ponakręcane zostały takie lody, no i mamy do czynienia z gwałtowną reaktywacją „stronnictwa amerykańsko-żydowskiego” w związku z sytuacją na wschodzie Europy. To też musiało wpłynąć jakoś na skład rządu, między innymi na wyłuskanie z niego Radosława Sikorskiego, który nazbyt nonszalancko się odzywał na temat sojuszu amerykańsko-polskiego. „Stronnictwo amerykańsko-żydowskie”, które się tak gwałtownie reaktywowało, widocznie już nie mogło tego ścierpieć i Radosław Sikorski dostał kopniaka w górę na stanowisko marszałka sejmu.

Dlaczego osoby Grzegorza Schetyny i Andrzeja Halickiego są tak kluczowe dla utrzymania spoistości Platformy Obywatelskiej?

Podejrzewam, że o ile panią Ewę Kopacz przywiodła na stanowisko premiera ta sama ręka, która wcześniej pilotowała pana Donalda Tuska, to Grzegorza Schetynę pilotowała inna ręka, jakaś konkurencyjna wataha bezpieczniacka. To właśnie było przyczyną szykan, jakich Donald Tusk nie szczędził Schetynie. Wymanewrował go z wszelkich kręgów decyzyjnych w Platformie Obywatelskiej. Powrót Grzegorza Schetyny i Andrzeja Halickiego, który jest uważany za związanego z Grzegorzem Schetyną, oznacza że między tymi dwoma watahami zaistniał stan równowagi chwiejnej. Nie wiemy jak długo ta równowaga się utrzyma, ale coś takiego jest. Jak to się ma do „stronnictwa pruskiego” i „stronnictwa ruskiego”, nie jestem w stanie tego tutaj tak precyzyjnie zdefiniować, ale przypuszczam, że to jest właściwy trop.

Czy uważa Pan, że jest jeszcze jakaś alternatywa na polskiej scenie politycznej? Po wielu latach Janusz Korwin-Mikke odniósł sukces, Kongres Nowej Prawicy przekracza w sondażach próg wyborczy. Jest jeszcze Ruch Narodowy... Jak Pan to ocenia?

Kongres Nowej Prawicy i Ruch Narodowy, chociaż obawiam się, że drogi tych dwóch formacji zaczynają się rozjeżdżać, co mnie bardzo martwi, mogłyby być alternatywą. Podkreślę jednak, że to jeszcze nie jest alternatywa, to jest alternatywa potencjalna. Ale o tym, że te ugrupowania mogłyby być alternatywą świadczy reakcja establishmentu. Establishment czyli te ugrupowania parlamentarne, nawet dziwnie osobliwa trzódka Palikota, zareagowały bardzo alergicznie na pojawienie się Kongresu Nowej Prawicy i na te 7 procent w wyborach do Parlamentu Europejskiego. 7 procent to nie jest jeszcze oznaka żadnego przełomu, ale już niebezpieczeństwo zostało zwietrzone. Na czym to polega? Moim zdaniem największą troską, zarówno Prawa i Sprawiedliwości jak i Platformy Obywatelskiej, jest blokowanie każdego ryzyka pojawienia się alternatywy politycznej, bo to jest znakomity układ również z punktu widzenia naszych okupantów, tych bezpieczniackich watah, które za zasłoną naszej młodej demokracji okupują nasz nieszczęśliwy kraj. Absorbowanie coraz większej czy znacznej części opinii publicznej tą jałową wojną między Platformą Obywatelską i PiS-em odwraca uwagę od istotnych spraw państwa, od stanu finansów publicznych, od stanu gospodarki, od bezrobocia, od masowej emigracji młodych ludzi, od rysującej się perspektywy pełzającego rozbioru państwa. Bo jeżeli, pod pretekstem narastającego zagrożenia ze strony Rosji, mamy do czynienia z tworzeniem tzw. szpicy w Szczecinie czyli z wpuszczaniem wojska niemieckiego do Szczecina, jeżeli mamy do czynienia z zainstalowaniem w Lublinie wojska litewskiego i ukraińskiego, to bardzo przepraszam – dlaczego na przykład ten batalion polsko-litewski, pułk czy brygada, nie będzie stacjonował w Nowej Wilejce, a brygada polsko-ukraińska w Równem na Wołyniu tylko w Lublinie? Ja to interpretuję jako pełzający rozbiór Polski. Cofamy się... Tak jak po traktacie ryskim w 1921 roku cofnęliśmy się na zachód od Mińska, jak po II wojnie światowej Stalin odepchnął nas na linię Curzona, to teraz się cofamy już na linię Wisły. Obecność obcych wojsk w Lublinie jest na razie symboliczna, ale ten symbol o czymś świadczy, a świadczy o naszym cofaniu się. To nie Polska ekspanduje do Nowej Wilejki i do Równego tylko wojsko litewskie i ukraińskie pojawia się w Lublinie. Nie lekceważyłbym tego. I na te wszystkie rzeczy żaden z naszych umiłowanych przywódców nie ma odpowiedzi, nie zna jej. Nawet ze względu na instynkt samozachowawczy, wolą kontynuować tę racjonalną z punktu widzenia interesów partyjnych wojnę między PiS a PO, która rozhuśtuje emocjonalnie opinię publiczną raz w jedną, raz w drugą stronę. To jest bardzo wygodne dla naszych okupantów, gdyż w ten sposób kontrolują polityczną scenę, zapobiegając pojawieniu się alternatywy politycznej.

Ale jednocześnie Polska jest ostatnio bardzo komplementowana: wybór premiera Tuska na szefa Rady Europejskiej, prasa niemiecka podająca Polskę jako przykład rozwoju, Fundacja Bertelsmanna ogłaszająca, że bieda w Polsce zanika, Bronisław Komorowski wpuszczony do Bundestagu... Czy ten nadmiar komplementów nie idzie w parze ze słabnącą pozycją Polski?

Moim zdaniem te wszystkie komplementy to jest rodzaj takiego atrakcyjnego opakowania, które ma nam osłodzić gorycz pigułki, którą będziemy musieli połknąć, a która już jest przygotowana do zaaplikowania nam. Robi się to po to, żeby nam nie było nadmiernie przykro. Jeśli chodzi o wystąpienie prezydenta Komorowskiego w Bundestagu to ja to odbieram jako takie bardzo taktowne ze strony naszej Złotej Pani umożliwienie mu wytłumaczenia się na forum Bundestagu z tego co tam nadokazywał. Pan prezydent Komorowski skorzystał z tej okazji żeby przedstawić niemieckim parlamentarzystom sytuację pewnego uwikłania politycznego. Nasładzał się bardzo, i to był ukłon w stronę „stronnictwa pruskiego”, cudem niemiecko-polskiego pojednania, ale jednocześnie dał do zrozumienia, że jest pod bardzo silną presją „stronnictwa amerykańsko-żydowskiego”, które się właśnie reaktywuje, bardzo podkreślał potrzebę wspólnoty transatlantyckiej, co na pewno w niemieckich uszach trochę zgrzytnęło. Żeby jednak jakoś zaszyć to niemiłe wrażenie spowodowane tym zgrzytem, rozmarzył się na koniec, puścił wodzę fantazji o autostradzie wolności, która będzie prowadziła z Berlina nie tylko do Warszawy, ale jeszcze dalej i dalej na wschód. Wyobrażam sobie, w ilu niemieckich uszach, ta wzmianka o autostradzie wolności, spowodowała taki nawrót wspomnień o wielkim budowniczym autostrad. Pewnie niejeden się rozmarzył, ale rychło powrócił do rzeczywistości. Rozumiem, że prezydent Komorowski został zaakceptowany przez naszą Złotą Panią Anielę na drugą kadencję, żeby utorować w ten sposób drogę Donaldowi Tuskowi. Warto jeszcze w tym kontekście wspomnieć o deklaracji dr Gorzelika z Ruchu Autonomii Śląska, któremu się kiedyś w telewizji wypsnęło, że w roku 2020, a więc w tym roku kiedy Donald Tusk ma zostać prezydentem, Polska będzie państwem federalnym. Któż lepiej taką operację przeprowadzi od Donalda Tuska. To jest samo przez się zrozumiałe i dlatego nasza Złota Pani bardzo troskliwie tutaj planuje wszystkie takie polityczne posunięcia w naszym nieszczęśliwym kraju, żeby go lepiej przygotować do oczekiwań jakie Niemcy wobec nas mają.

Ale sytuacje czasem wymykają się spod kontroli. Również Złota Pani Aniela może wkrótce przejść do historii.

To jest możliwe, ale ja uważam, że Niemcy są państwem poważnym i bez względu na to czy na stanowisku kanclerza jest Helmut Kohl czy Złota Pani to Niemcy realizują bardzo czytelną linię polityczną w polityce europejskiej ale i transatlantyckiej. Po pierwsze Niemcy, odkąd odzyskały swobodę ruchów w Europie – i tu mają Francję jako sojusznika – wyznają doktrynę europeizacji Europy tzn. wypychania Stanów Zjednoczonych z polityki europejskiej. Dlatego myślę, że niechętnie patrzą na pomoc jakiej Polska, bezinteresownie zresztą, udziela Stanom Zjednoczonym żeby do tej polityki europejskiej wróciły. I po drugie, Niemcy, odkąd odzyskały swobodę ruchów w Europie, tj. od 12 września 1990 roku, wróciły do linii politycznej kanclerza Bismarcka, polegającej na tym, że Niemcy w porozumieniu z Rosją zarządzają Europą. Wyrazem prawnym tego jest strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, które wytrzymało niejedną próbę, np. gruzińską i ukraińską. Myślę, że tu niezależnie od tego, czy nasza „Złota Pani” będzie kanclerzem czy nie to ta linia polityczna, jedna i druga, będzie przez Niemcy realizowana. Nie bardzo sobie tu wyobrażam jakieś rewolucyjne zmiany.

Wróćmy jeszcze na nasze podwórko, do KNP. Na światło dzienne wychodzi spór pomiędzy panem Januszem Korwin-Mikkem a panem Stanisławem Żółtkiem. Czy może on być inspirowany przez siły zewnętrzne czy jest to początek jakieś degrengolady tego ruchu.

Nie jestem członkiem Kongresu Nowej Prawicy więc nie znam ani tła ani szczegółów. Bardzo trudno jest mi tu zająć jakieś stanowisko, zwłaszcza takie, którego dotyczy pytanie. Nie mam żadnych poszlak, ani na jedną możliwość ani na drugą....

Ale o samym sporze Pan słyszał?

Słyszałem, że dotyczy on nadmiernego otwarcia szeregów Kongresu Nowej Prawicy, czy raczej możliwości uczestnictwa w przedsięwzięciach politycznych KNP dla osób z zewnątrz, dla różnych takich rozłamowców czy polityków odchodzących z innych partii. Być może ich obecność jako przedstawicieli parlamentarnych KNP, jakieś tam interesy polityczne dla KNP mogłaby załatwić, ale wyobrażam sobie, że dla różnych ambitnych członków KNP taka obecność może być odbierana jako zagrożenie ich szans osobistych. To jest normalne w polityce. Pamiętam, że tego typu obawy istniały nawet wtedy, gdy Unia Polityki Realnej żadnych sukcesów politycznych nie odnosiła, a cóż dopiero teraz kiedy pewne możliwości wydają się być w zasięgu ręki. Mam nadzieję, że ten spór nie doprowadzi do destrukcji KNP, gdyż byłbym bardzo zawiedziony. Oznaczałoby to, że ci, którzy mają wpływ na tę sytuację po prostu do niej nie dorośli.

A czy wyobraża Pan sobie np. Jana Filipa Libickiego w KNP? Swego czasu takie zaproszenie ze strony pana Korwin-Mikkego już padło.

Kwalifikacje moralne pana senatora Libickiego oceniam bardzo nisko, ale nie dlatego, że on przechodził z jednych partii do innych, tylko że kiedy już przeszedł to obsrywał dawnych swoich towarzyszy. W moim przekonaniu jest to cecha łajdacka i wydaje mi się, że lepiej się z łajdakami nie spoufalać, bo to przyniesie więcej kłopotów niż pożytku. Myślę, że wielkiego pożytku z pana senatora by nie było natomiast kłopotów co niemiara.

Jak Pan ocenia sytuację na Ukrainie, gdzie zawarto rozejm. Czy to już koniec wojny domowej?

Myślę, że nie. To może być taka pieredyszka przed drugą fazą. Widać wyraźnie, że Ukraina za przewrót polityczny zapłaciła rozbiorem państwa i myślę, że prędzej czy później, a raczej prędzej, być może jeszcze przed wyborami przewidzianymi na 26 października tego roku, pojawi się tam pytanie, kto za to odpowiada? Nie wyobrażam sobie, że to pytanie się nie pojawi. I odpowiedź się musi pojawić. To oznacza perspektywę może nie drugiej fazy wojny domowej, ale jakiejś politycznej harataniny, bo przecież nikt nie będzie dobrowolnie mówił, że to ja. Tym bardziej, że na scenę polityczną wraca chyba Julia Tymoszenko, która już wcześniej się odgrażała, że jeśli nie wygra wyborów prezydenckich to urządzi drugi Majdan. Ponieważ, jak mówią, ma 17 miliardów dolarów majątku to na pewno jest w stanie to zrealizować, tym bardziej, że to za znacznie mniejsze pieniądze było realizowane, w związku z tym ta groźba istnieje realnie. Tak więc dalsza destabilizacja sytuacji na Ukrainie to największe niebezpieczeństwo jakie nad nią zawisło. Niedawna, przejściowa – jak twierdzą – ustawa, którą podjęła Rada Najwyższa Ukrainy oznacza, że Rosja włożyła nogę w drzwi. Gwarantem autonomii tej tzw. Noworosjii będzie oczywiście Moskwa. Putin nie chce dokonywać ostentacyjnej aneksji, bo naraziłoby to na bardzo poważną próbę strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, dlatego pozostawia tę tzw. Noworosję w granicach Ukrainy, ale – jak przewiduję – Kijów nie będzie tam miał zbyt wiele do powiedzenia, między innymi ze względu na krew, która została przelana. Takich rzeczy nikt nie zapomina, a już zwłaszcza Rosjanie, ale i Ukraińcy też. To wszystko wykopało przepaść między tymi częściami państwa, no a Rosja przy okazji przeprowadzi sobie lądowy korytarz do Krymu. O Krymie już nikt nic nie mówi, to zostało już przyjęte do wiadomości. Oficjalnego uznania nie ma, ale nie ma też oficjalnego sprzeciwu. Myślę, że ten status quo zostanie, bez takiego oficjalnego przyklepania, de facto, uznany. W tym momencie – przypomnę – na Ukrainie musi pojawić się to pytanie, kto za to odpowiada.

Jak ocenia Pan zmianę na stanowisku szefa Telewizji Republika. Odszedł pan Bronisław Wildstein, przyszedł pan Tomasz Terlikowski.

Pan Wildstein nie komentował swojej rezygnacji. Brak komentarza interpretuję jako bardzo poważne napięcia w kierownictwie, być może na tle wyników finansowych, które nie są nie tylko imponujące, ale nawet zachęcające do jakiegokolwiek wdawania się w uczestnictwo finansowe w Telewizję Republika. Pan redaktor Terlikowski w programie Kuby Wojewódzkiego zadeklarował, że ma w sobie ducha semickiego. Że duchowo jest Semitą. Niby to cytował papieża Piusa XI, którzy rzekomo miał tak powiedzieć o swojej duchowości, ale myślę, że to w ustach pana redaktora Terlikowskiego było deklaracją zarówno ideową jak i polityczną. Pan Terlikowski dawał już wyraz tej duchowości semickiej jeszcze jak był szefem Frondy, gdzie od tej duchowości aż było gęsto. Wyobrażam sobie, że teraz podobnie duszna atmosfera zapanuje w telewizji Republika, co może oznaczać zmierzch tego przedsięwzięcia.

Może to oznaczać równie dobrze, że nagle pojawią się jacyś inwestorzy.

To jest bardzo prawdopodobne, że pan redaktor Terlikowski liczy na znalezienie jakiegoś sponsora. No, ale jeśli ten sponsoring będzie zbyt ostentacyjny to może się skończyć na tym, że Telewizja Republika straci znaczną część widzów, którym wydawało się do tej pory, że to jest jakaś telewizja niezależna, a konkretnie niepokorna. Grzegorz Braun przeprowadził taką klasyfikację, że media w Polsce dzielą się na dwie grupy – media niezależne to są te, które się słuchają pana redaktora Adama Michnika i media niepokorne to są te, które się słuchają pana Adama Lipińskiego. Więc jak jeszcze jakiś trzeci pan, nie wiem czy z Waszyngtonu czy z Tel Awiwu, dojdzie do tego, to już będzie rzeczywiście embarras de richesse.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl

23 września 2014

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak