Skip to main content

Made in China

Kontrolować czy być kontrolowanym? – chiński ekonomista Song Hongbing stawia to pytanie na łamach wydanej również w Polsce kilka lat temu książki „Wojna o pieniądz”. Chodzi oczywiście o to, jaką politykę powinny prowadzić w najbliższych latach Chiny. Według Song Hongbinga odpowiedź jest jednoznaczna: lepiej kontrolować.

Czy władze Państwa Środka słuchają rad swojego rodaka, który dogłębnie przestudiował historię światowych finansów i wie, co może uratować jego kraj przed krachem, jaki w latach 90. spotkał chociażby Japonię? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony Chiny coraz bardziej otwierają się na świat, z drugiej dość restrykcyjnie koncesjonują działalność chociażby zagranicznych banków na swoim terenie. Mają one co prawda filie w większych miastach, jednak posiadają niewielki udział w tamtejszym rynku finansowym. Dwa lata temu było to niecałe 2 procent.
Kruszec zamiast waluty

„Naród deponujący walutę nie dorównuje narodowi deponującemu złoto. Patrząc z dłuższej perspektywy czasowej, każda zagraniczna waluta zawsze traci wartość w stosunku do złota. Jeśli chcemy utrzymać siłę nabywczą już wyprodukowanego przez Chiny gigantycznego majątku, jedyną możliwością jest zmiana systemu rezerw walutowych na system rezerwy złota i srebra” – pisze w „Wojnie o pieniądz” Song Hongbing i przynajmniej w tej jednej kwestii jego pogląd przekłada się na działanie chińskich władz.

Nikt do końca nie wie, jakie rezerwy złota posiadają teraz Chiny. One same oficjalnie podały w 2009 roku, że posiadają 1,5 tys. ton, jednak według ostrożnych szacunków w chwili obecnej może to być nawet ponad 4,5 tys. ton. Chińczycy nie tylko sami wydobywają złoto, ale wciąż kupują je od innych. Polska, przykładowo, posiada niewiele ponad 100 ton złota i to w większości poza granicami kraju.

Zapowiedziana niedawno rezygnacja chińskich władz z prowadzonej przez szereg lat tzw. polityki jednego dziecka, ostrożna polityka wobec zachodnich instytucji finansowych, zwiększanie rezerw złota i srebra czy coraz bardziej widoczna ekspansja chińskiego biznesu na świat pokazują, że prawdopodobnie Chińczycy mają kompleksowy plan działania, obliczony na wiele lat do przodu. Mają strategię, która przestaje polegać jedynie na eksporcie tanich produktów czy imporcie luksusowych towarów z Zachodu, ale opiera się także na wystawieniu do rywalizacji własnych potężnych przedsiębiorstw, które mają okazać się zdolne do konkurowania z zachodnimi potentatami, królującymi dotychczas na światowych rynkach.

Gros chińskich inwestycji kierowane jest obecnie do Afryki, gdzie wydobywa się wiele surowców mineralnych. Ale także Europa coraz częściej staje się terenem chińskiej ekspansji. W lipcu 2013 roku umowę o wolnym handlu z Chinami podpisała Szwajcaria. Na jej podstawie zniesione mają być wszelkie bariery, które mogłyby taki handel utrudniać. Szwajcarzy specjalizujący się w produkcji luksusowych wyrobów liczą na wzrost eksportu do coraz bardziej obfitującego w milionerów Państwa Środka, natomiast Chińczycy mają nadzieję, że uda im się sprzedać do Szwajcarii więcej swoich wyrobów tekstylnych oraz żywności.

Polacy od kilku już lat doświadczają obecności tego, co często określa się dość pogardliwie mianem „chińszczyzny”. Określenie to ma być synonimem tandety i taniochy. Ale czy ta wszechobecność etykietek z napisem „made in China” nie pokazuje przypadkiem, jakie jest nasze miejsce na mapie gospodarczej świata?

Strefy wpływów w Polsce

Gdy na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku doświadczaliśmy tzw. transformacji ustrojowej, cieszyliśmy się, że wreszcie zatriumfuje u nas zdrowa gospodarka rynkowa, która uczyni z Polski kraj ludzi zamożnych. Polacy nie tylko będą coraz bogatsi, ale i nasze państwo stanie się dzięki temu silniejsze i przez to bezpieczniejsze dla zamieszkujących w nim ludzi. Potencjał przedsiębiorczości, jaki w Polakach tłumiony był przez lata komunizmu, a który eksplodował po 1988 roku, gdy w życie weszła tzw. ustawa Wilczka, nie mógł nie zakończyć się gospodarczym sukcesem. I tak zapewne by było, gdyby w pewnym momencie tej przedsiębiorczości nie zaczęto tłumić.

Zatem co dla jednych – zwłaszcza dla rządzących Polską od lat elit – może stanowić sukces, dla znacznej rzeszy zwykłych ludzi okazało się dość gorzką lekcją, po której wielu wciąż nie może się pozbierać. Do świadomości Polaków powoli zaczyna przebijać się zwalczany dotąd przez „elity” pogląd, według którego jesteśmy krajem podbitym, postkolonialnym, w którym nie tylko system finansowy zdominowany jest przez zagranicznych bankierów, ale również handel czy poszczególne branże przemysłu znajdują się w rękach zachodnich koncernów.

Procesy te – jak sugerują zwolennicy takiego poglądu – nie zawsze odbywały się w oparciu o uczciwą grę rynkową, lecz były efektem podejmowanych często w zaciszu gabinetów politycznych decyzji. Mówi się wręcz, że po 1989 roku Polska podzielona została na strefy wpływów, w których poszczególne państwa dostały przyzwolenie na realizowanie swoich gospodarczych interesów.

Chińczycy w Polsce

I w tym krajobrazie, zdominowanym chociażby przez zagraniczne sieci hipermarketów, jak grzyby po deszczu wyrastać zaczynają… chińskie supermarkety. Jednak nie tylko handel interesuje w Polsce Chińczyków. Coraz śmielej orientują się oni na branżę finansową, motoryzacyjną, chemiczną czy hutniczą.

W Warszawie od ponad roku działają już oddziały Bank of China, państwowego banku Chin, czy jednego z największych komercyjnych banków świata – Industrial and Commercial Bank of China, które wspierają coraz liczniejsze inwestycje Państwa Środka w Polsce. Chińczycy są już właścicielami cywilnej części Huty Stalowa Wola czy Fabryki Łożysk Tocznych w Kraśniku, produkują również telewizory w Żyrardowie, planują inwestycje w dziedzinie energetyki w Elektrowni Turów.

Popularne w Polsce parówki Berlinki produkowane dotychczas, o czym zapewne wielu Polaków nie wiedziało, przez firmę należącą do Amerykanów, od niedawna kontrolowane są przez chiński Shuanghui International Holdings. Wygląda na to, że to dopiero początek chińskiej ekspansji nie tylko na Polskę, ale także na Europę Środkową oraz Zachodnią. Gdy w 2011 roku prezydent III RP Bronisław Komorowski odwiedzał Chiny, bardzo zachęcał do inwestycji w Polsce. Jak widać, Chińczycy nie omieszkali z tego zaproszenia skorzystać.

Chiny, jak się wydaje, mają jasno wytyczone cele, które krok po kroku realizują. Zbierające się co 5 lat najwyższe władze Komunistycznej Partii Chin podczas plenum w listopadzie 2013 roku zapowiedziały dalsze reformy mające iść w kierunku zwiększania roli rynku w gospodarce. Chińczycy będą mogli prowadzić biznesy w tych obszarach, które dotychczas kontrolowane były przez rząd. Rozważana ma być również, w dalszej perspektywie, kwestia prywatyzacji ziemi należącej do państwa.

Detronizacja dolara

Czy Chińczycy mają jakiś ostateczny cel, który w perspektywie np. kilkunastu lat chcieliby osiągnąć ? Nie brakuje opinii, iż jest nim detronizacja dolara jako głównej waluty rezerwowej świata. Wspomniany na wstępie chiński ekonomista Song Hongbing również zdaje się sugerować taki kierunek, a wręcz wskazuje na jego nieuchronność. I nie dlatego, że dolar sam w sobie jest zły, lecz dlatego, że drukowany bez opamiętania staje się głównym instrumentem psucia pieniądza na świecie, napędzającym inflację. Dlatego, i to chyba komunistyczne władze Chin świetnie rozumieją, tak ważne jest złoto. Song Hongbing pisze: „Naród deponujący złoto przeobrazi sposób traktowania świata, a wsparty na złocie ’chiński yuan’ zbuduje swoją pozycję na obszarze, na którym nieokiełznana chciwość pieniądza dłużnego doprowadziła do finansowego rumowiska. Będzie to dzień, w którym chińska cywilizacja swobodnie podniesie głowę”.

Politycy europejscy, w tym również polscy, bez wątpienia robią wiele, by tę część świata zamienić w finansowe rumowisko, o którym wspomina chiński ekonomista. Szkoda, że w tej emocjonującej grze, jaka zapewne czeka nas w nadchodzącej przyszłości, Polska uczestniczyć będzie w najlepszym razie jako podrzędny statysta bez większego wpływu na bieg wydarzeń. Ale za to możemy podziękować przede wszystkim naszym politykom, którzy przez ponad 20 lat sprawowania rządów, w różnych konfiguracjach, robili wszystko, by Polacy nie dorobili się kapitału, który dziś dałby im choć minimum szansy na wejście do tej gry. Zatem rozstrzygnięcie kwestii „kontrolować czy być kontrolowanym” dla Chińczyków jest dość oczywiste. Dla nas, niestety, chyba też.

Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl

Artykuł ukazał się w Naszym Dzienniku z 4 stycznia 2014 r.

5
Ocena: 5 (3 głosów)
Twoja ocena: Brak