Skip to main content

Uderzono w stół, czyli… odzywa się „kieszonkowy politolog”.

W zasadzie nie powinno mnie dziwić już nic w piotrkowskim świecie polityki, jednak z dość dużym zdumieniem przeczytałem tekst P. Pawła Ciszewskiego. Rozumiem, że Pan Radny, szczycąc się swą wiedzą z zakresu militariów, wyznaje jedną z podstawowych zasad strategicznych, w myśl której najlepszą obroną jest atak. Jednak ta konkretna sytuacja, gdy polityk przypuszcza personalny atak na politologa i zarzuca mu faworyzację politycznego przeciwnika, przypomina poczynania kilkuletniego wyrostka, który po otrzymaniu jedynki – dla uniknięcia wcirów od ojca – wymyśla teorię „złej szkoły”, w której nauczyciel uwziął się na niego, a lepsze oceny wystawia lizusom. Od kogoś, kto – sądząc ze zdjęcia – czasy szkolne ma za sobą, a jako polityk winien brać odpowiedzialność za słowo, należałoby wymagać czegoś więcej.

Po pierwsze odniosę się do głównego zarzutu. Pan Ciszewski raczył napisać o mnie: „jeżeli mówi, że nie zna się na gospodarce, nie zna się na problemach społecznych, bo jest politologiem od wizerunku, a za chwilę stwierdza, że prezydent wybudował najwięcej dróg i rozwiązał najwięcej społecznych problemów, to albo nie jest obiektywny, albo kłamie jak mówi, że sie nie zna na sprawach społeczno-ekonomicznych, albo wykorzystuje swój autorytet formalno-naukowy do promowania jednego człowieka, albo wszystko naraz. Staje się stroną w walce społeczno-politycznej”. Robienie ze mnie strony w sporze politycznym jest typowym przykładem próby uwikłania i zdyskredytowania kogoś, kto zawodowo zajmuje się oceną zjawisk politycznych, a kogo opinie są niewygodne dla tego czy owego uczestnika sceny. Potwierdza się przy tym zasada, że zarzucane innym kłamstwa najłatwiej przychodzi temu, kto sam mija się z prawdą. Proszę wykazać gdzie napisałem, że nie znam się na sprawach społeczno-ekonomicznych? Uważam swoją wiedzę w tej materii za wystarczającą dla mych potrzeb, a zupełnie czym innym jest (co napisałem w jednym z artykułów), że nie czuję się władny wypowiadać publicznie. To stwierdzenie wynikało z dwóch założeń: 1/ zawodowo obecnie nie zajmuję się tymi sprawami i 2/ na mojej uczelni jest przynajmniej kilka osób bardziej odpowiednich do udzielenia odpowiedzi w kwestiach budżetowych, inwestycyjnych itd…
Gdzie i kiedy powiedziałem, że prezydent Chojniak „wybudował najwięcej dróg i rozwiązał najwięcej społecznych problemów”? Gdzie i kiedy „promowałem jednego człowieka”? Gdybym naprawdę chciał promować K. Chojniaka, na pewno inaczej wyglądałby Jego wizerunek. Nigdy nie ukrywałem i nie ukrywam za co Prezydenta cenię, a co w jego postępowaniu postrzegam w kategoriach błędów. Jeśli jednak Pan Ciszewski uważa, że wypowiedź na publicznym portalu czy dla prasy – będąca odstępstwem od zasady „huzia na Chojniaka” – jest wyrazem „promocji jednego człowieka” i że politologowi czy komukolwiek nie wolno wyrazić zdania odmiennego od reszty uczestników dyskusji, to nie pozostaje mi nic innego jak złożenie „gratulacji”. Na szczęście czasy, w których obowiązywała „jedyna słuszna linia” bezpowrotnie – mam nadzieję – minęły.
Pozostaje również zagadką, skąd Panu Radnemu przyszło do głowy, że jestem wyłącznie „politologiem od wizerunku”. Gdyby zadał sobie trud przejrzenia choćby listy moich publikacji, wiedziałby że od 15 lat zajmuję się szeroko pojętym zagadnieniem funkcjonowania elit politycznych w aspekcie historycznym i bieżącym. To, że wykonywałem w przeszłości prace podchodzące pod zagadnienie PR, wynikało wyłącznie z pobudek utylitarnych. Naukowo stoję na stanowisku, że „zabawa w politykę” to zagadnienie dla fachowców i powodzenie w tej materii nie zależy wyłącznie od koloru koszuli czy krawata.

Po drugie kwestia „wykorzystywania autorytetu formalno-naukowego” czy „narażania przy okazji grupy studentów, którymi kieruje i uczelnię, której nazwę chętnie przywołuje, na stygmat zaangażowanych politycznie”. Publicznie występuję zawsze z imienia i nazwiska. Nie widzę również powodu, dla którego miałbym się wstydzić swego miejsca pracy. Oskarżenie, bym w jakikolwiek sposób angażował politycznie uczelnię jest absurdem. Zwyczajowo naukowcy podają swe miejsce pracy. Nie dlatego, by „politycznie angażować” ośrodek, ale by podkreślić przynależność do tzw. szkoły naukowej i z góry określić swe metodologiczne korzenie. Mam nadzieję, że dopracujemy się za kilka pokoleń sytuacji, gdy również będzie się mówić o piotrkowskiej szkole metodologicznej, choć do tego jeszcze droga bardzo, bardzo daleka. Poza tym współczesny badacz nie siedzi w wieży z kości słoniowej, a nauka ma swoje obowiązki wobec społeczeństwa. Zwłaszcza pracujący za państwowe pieniądze na państwowych uczelniach mają poniekąd obowiązek popularyzacji swych przemyśleń, a przy tym odbiorca ma prawo znać dane (imię, nazwisko i afiliację akademicką), pozwalające na identyfikację i weryfikację dokonań warsztatowych naukowca. Z drugiej strony ktoś, kto decyduje się na bycie politykiem, tym samym wyraża gotowość nieustannego poddawania się ocenom fachowców. Swoją drogą ciekaw jestem, czy Pan Radny ośmieliłby się ten sam zarzut postawić swemu partyjnemu koledze, prof. Pawłowi Śpiewakowi, który zawsze dba o to, by podkreślano jego przynależność do społeczności Uniwersytetu Warszawskiego.

Zostaje jeszcze kwestia kierowania grupą studentów. Czy Pan uważa, że studenci to dzieci, które można rozstawić po kątach i że moja opieka nad kołem naukowym polega na narzucaniu komukolwiek formy aktywności? Nie na tym to polega w nowoczesnych ośrodkach Europy i tak samo nie na tym to polega na UJK. W ramach koła to studenci decydują o formie aktywności, o tym czy chcą jechać na objazd naukowy, organizować konferencje, jeździć z referatami na organizowane w innych ośrodkach, czy prowadzić badania o zasięgu regionalnym. „Uczony”, który stara się cokolwiek narzucić studentom naraża się najnormalniej w świecie na śmieszność. Rolą opiekuna jest dopilnować, by działania młodych ludzi miały odpowiedni poziom naukowy i… nie przeszkadzać. Proszę zresztą spytać swego kolegi z PO i Rady Miasta, czy uczestnicząc w gronie innych polityków w przedwyborczej debacie zorganizowanej przez studentów miał do czynienia z wymianą poglądów czy z zaangażowaniem politycznym? Młodzież też ma swoje polityczne sympatie, ale czy je w jakiś sposób eksponowała? Osobiście spotkałem się ze strony studentów z ekspozycją antypatii tylko w stosunku do trzech polityków piotrkowskich, ale miała ona podłoże wybitnie apolityczne.

Na koniec zostawiłem sprawę najważniejszą. Pragnę ustosunkować się do ignorancji Pana Ciszewskiego w kwestii metodologii nauk politycznych, czy szerzej nauk humanistycznych. Skąd czerpie Pan wiedzę na temat neutralności czy obiektywności badacza? Takie założenie jest sprzeczne nie tylko z zasadami naukowymi, ale przede wszystkim ze zdrowym rozsądkiem. Za kogo uważa Pan naukowców? Za kosmitów oderwanych od rzeczywistości, w jakiej żyjemy, bez ukształtowanego światopoglądu, bez bagażu doświadczeń rodzinnych i społecznych? Jeden z najważniejszych badaczy nauk politycznych, prof. Jan Baszkiewicz, wysuwa na czoło metodologiczną zasadę: „drogę dochodzenia do obiektywnej prawdy na podstawie zderzenia subiektywnych założeń i uogólnień”. Podstawą jest jednak UCZCIWOŚĆ W OKREŚLENIU SZKOŁY METODOLOGICZNEJ. I ja tej zasadzie pozostaję wierny. Student przychodzący na pierwszy rok dowiaduje się na pierwszych zajęciach z metodologii o istnieniu dwóch szkół politologicznych: marksistowskiej i konserwatywnej oraz o tym, że z założenia odrzucam podstawy metodologiczne i aparat pojęciowy tej pierwszej. I to jest uczciwe, bo nie da się jednocześnie zjeść jabłka i ciągle go mieć. Nie znaczy to, by ci, którzy korzystają z podręczników czy literatury o nastawieniu marksistowskim byli w jakikolwiek sposób dyskryminowani. Podobnie ma się w przypadku modelu zachowań politycznych, który opisuję posiłkując się porównaniami historycznymi. Tu z kolei istnieje wybór między modelem wywodzącym się z tradycji Piłsudskiego oraz Dmowskiego. O moim credo w tej sprawie miałem już okazję pisać na Trybunalskich.pl i nie będę się powtarzał. W każdym razie moja ocena jest zawsze SUBIEKTYWNA, aczkolwiek nie wykraczająca poza ramy nakreślone metodologią i warsztatem naukowca.

Natomiast, odpowiadając na zarzut bycia „jedynym okrętem w swojej klasie na lokalnych wodach” pozostaje mi jedynie stwierdzenie, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby dostarczyć innemu specjaliście tych samych danych (którymi wszyscy dysponujemy), aby przy użyciu instrumentów naukowych dokonał autorskiej oceny lokalnego środowiska politycznego. Bardzo interesującym byłoby zestawienie na ile i czy w ogóle jego wyniki byłyby odmienne od moich.

I skoro już ustaliliśmy, że nie istnieje coś takiego jak neutralna bandera i że tym samym porównanie z pancernikiem kieszonkowym jest jak najbardziej adekwatne, należy dojść do wniosku, że zasadne było nadanie mi przez Pana Ciszewskiego miana politologa kieszonkowego. Z tym, że wydaje mi się, iż jest to wyraźny przerost formy nad treścią. Jako zdeklarowany pacyfista jestem zdecydowany pozostać przy politycznych metodach uprawiania debaty i nie mam zamiaru przeciwko nikomu wytaczać „silnej artylerii kalibru 280 mm”. Tym bardziej nie jest moją intencją – jako zwolennika rozwiązań racjonalnych, jak również adekwatnych do skali zagadnienia – używać tak radykalnych środków, gdy wystarczy zwykła packa na muchy.

Arkadiusz Adamczyk
konsekwentnie: UJK, Filia Piotrków Trybaunalski

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak

bardziej zjawisko

Panie Doktorze,
bardziej zajmowało mnie zjawisko niż człowiek, ale słusznie odgadł Pan, że był inspiracją mojego tekstu. Dziękuję za poświęcenie mi cennego czasu i uwagi. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że troszkę za bardzo jak na polityka czy tez aktywnego medialnie politologa (bo już się ostatecznie zagubiłem) koncentruje się Pan na swojej osobie. Pragnę Pana uspokoić, że z czasem będzie Pan lepiej znosił krytykę i przywyknie do prostych reguł, że jeśli Pan ocenia, to i Pana oceniają. Na początku jest trudno. Ja tez kiedyś przejmowałem się każdą krytyczną uwagą i odpisywałem na nią 5 stron maszynopisu.
Dziękuję jednak za wiele cennych sugestii i objaśnień zawartych w Pańskim wystąpieniu.

Z poważaniem
Paweł Ciszewski

P.S.
O packę i muchę to już jednak mam trochę żal do Pana. Przyłożył mi Pan prosto w ego. Może szczególnie przyjacielski to nie byłem, ale przynajmniej sugerowałem, że na Pana potrzebna jest torpeda.... Coż, ciężko będzie, ale spróbuję sie jakoś pozbierać.

Opcje wyświetlania odpowiedzi

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zapisz ustawienia" by wprowadzić zmiany.