Czy Polska powinna przystąpić do strefy euro? Raport poświęcony tej właśnie kwestii przygotowali eksperci Instytutu Misesa. Zawiera on zarówno pozytywy ewentualnego przyjęcia przez nasz kraj wspólnej waluty oraz jego negatywy.
Na wstępie autorzy raportu zauważają, że mimo wielu problemów z jakimi borykają się poszczególne kraje strefy euro, takie chociażby jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia, dla pozostałych państw wspólna waluta nadal wydaje się ciekawym projektem. Również celem władz III RP jest – czytamy w raporcie – ostatecznie przyjęcie euro.
Raport Instytutu Misesa składa się z kilku części. Pierwsza to prezentacja argumentów przeciwników wprowadzania Polski do strefy euro. Jak zauważają autorzy raportu, przeciwnicy wspólnej waluty podnoszą często argument o niemożności dostosowania europejskiej polityki pieniężnej do potrzeb polskiej gospodarki. Podkreśla się również kwestię utraty możliwości wpływania przez polskie organy na politykę EBC. Zdaniem przeciwników wstępowania Polski do strefy euro, niedopuszczalne jest aby kraj tracił wpływ na możliwość prowadzenia aktywnej polityki monetarnej celem chociażby pobudzenia wzrostu gospodarczego. Ważna rolę ma tu odgrywać krajowy bank centralny. Autorzy raportu nie do końca podzielają ten pogląd. Podkreślają, że równie dobrze a nawet lepiej gospodarka może się rozwijać bez banku centralnego w warunkach tzw. wolnej bankowości. Osiąganie takich celów, jak wzrost, stabilność cen, niska inflacja czy minimalne bezrobocie możliwe jest do uzyskania w warunkach, gdzie bank centralny nie istnieje. Autorzy raportu zdają się zatem kwestionować siłę tego argumentu przeciwników zastępowania złotówki euro.
Także inne argumenty przeciwników euro nie do końca przekonują ekspertów Instytutu Misesa. Argument mówiący o tym, iż zarówno Polska jak i cała strefa euro nie tworzą tzw. optymalnego obszaru walutowego mógłby być słuszny o tyle, o ile w ogóle uznamy za słuszną teorię o optymalnych obszarach gospodarczych. Jeśli bowiem poddać ją można w wątpliwość, wówczas ten argument upada (w celu zapoznania się ze szczegółową analizą odsyłamy do raportu).
Inny argument przeciwników euro, wśród których autorzy raportu wymieniają ekonomistów Andrzeja Kaźmierczaka i Eryka Łona, to utrata kontroli nad polityką fiskalną państwa. Chodzi m.in. o wymogi narzucane przez Traktat z Maastricht nakazujący państwom Unii Europejskiej utrzymywanie deficytu finansów publicznych na poziomie poniżej 3% PKB, oraz że ich dług publiczny powinien nie przekraczać 60% PKB. Eksperci Instytutu Misesa zauważają, że ta kwestia nie powinna jednak stanowić istotnego problemu ponieważ polskie prawo jest podobne i do tego zapisane jest w konstytucji. Ponadto „(…) zalecenia z Maastricht, przed którymi przestrzegają niektórzy polscy ekonomiści, były do tej pory przez wiele europejskich państw ignorowane i nie spotykało się to zazwyczaj ze zdecydowaną reakcją europejskich władz. Ten problem dostrzeżono także w Brukseli i dlatego zdecydowano się na wprowadzenie paktu fiskalnego, który lepiej dyscyplinowałby finanse państw Unii Europejskiej. Pytanie, czy okaże się on bardziej skuteczny od Paktu Stabilności i Wzrostu, jest jak na razie sprawą otwartą”. Ważniejsze, zdaniem autorów raportu, jest pytanie, czy aktywna polityka fiskalna może być rzeczywiście dla Polski korzystna? Zarówno wzrost deficytu budżetowego, aktywną politykę państwa w kwestii zatrudnienia czy ogólny wzrost wydatków budżetowych uważają autorzy raportu za przedsięwzięcia raczej wątpliwe i dla gospodarki niekorzystne. W raporcie czytamy, iż pewne: „(…) czynniki produkcji nie są zatrudnione z konkretnych przyczyn – nikt nie chce zapłacić stawek za wynajem ich usług, jakich żądają właściciele. Mówiąc inaczej, przedsiębiorcy wyceniają produktywność tych czynników niżej niż ich posiadacze. Jeśli ktoś nie może wynająć swojej powierzchni biurowej, żądając określonej stawki za metr kwadratowy, to znaczy, że przedsiębiorcy nie widzą projektów, które byłyby zyskowne przy takiej cenie”. Eksperci Instytutu Misesa podkreślają, że wydatki rządowe tej sytuacji nie zmienią – „nie sprawią, że stworzone zostaną rentowne projekty inwestycyjne – powstaną raczej projekty inwestycyjne, które nie mogły się utrzymać bez wsparcia państwa. Tym samym raczej zwiększy się, a nie zmniejszy, poziom niedostosowań”. Poddając w wątpliwość sensowność polityki wydatków publicznych, tę część raportu kończy konkluzja, że „(…) ewentualne ograniczenia nałożone na politykę fiskalną w Polsce, wcale nie muszą być dla naszej gospodarki szkodliwe, trudno zaliczać je zatem do kosztów integracji ze strefą euro”.
Następnie raport poddaje analizie argumenty zwolenników przystąpienia Polski do strefy euro. Wśród nich są takie jak: eliminacja kosztów transakcyjnych, rozwój wymiany handlowej, obniżenie stóp procentowych i napływ inwestycji oraz ten, że integracja ze strefą euro wymusi reformy. Pierwszy z nich autorzy określają jako niezaprzeczalny i bez wątpienia korzystny dla międzynarodowego handlu. Jednak – jak podkreślają – te same korzyści osiągnie się wstępując do każdej innej unii walutowej i strefa euro nie ma tu nic do rzeczy. Wręcz w logice zwolenników rezygnacji ze złotówki forsujących argument o „kosztach transakcyjnych” widać pewną sprzeczność. Jeśli bowiem kontrolę nad finansami są oni gotowi przekazać EBC, to tak jakby kwestionowali kompetencje krajowego banku centralnego (w naszym przypadku NBP). Powinni być zatem przeciwni delegacji w przyszłości przedstawicieli NBP do EBC. O niczym takim nie ma jednak mowy. „Jeśli kłopot leży nie w ludziach, a w rozwiązaniach systemowych, to wówczas mogłoby wystarczyć skopiowanie tych ostatnich” – zauważają autorzy raportu. Zwracają oni jeszcze uwagę na polityzację gospodarek. Dodają jednocześnie, że ma ona miejsce tylko wówczas, gdy wolny rynek próbuje się zastąpić aktywna polityką państwa, uniemożliwiającą na przykład bankructwa „zbyt dużych by upaść”. Autorzy raportu podkreślają, że choć możliwość zmniejszenia kosztów transakcyjnych jest dla gospodarki korzystna to jednak te same cele można osiągnąć bez wstępowania do strefy euro. „Możliwością zmniejszenia znaczenia kosztów transakcyjnych” – czytamy w raporcie – „niewymagającą wstępowania do strefy euro – a ze wszech miar korzystną, a która powinna być ze względów oczywistych priorytetem dla wszystkich rządów – jest (…) wzmocnienie polskiej gospodarki poprzez konsekwentną realizację reform uwalniających rynek. Koszty transakcyjne tracą znaczenie dla handlu choćby przez wzgląd na obecność bezpieczniejszych i tańszych dzięki efektom skali instrumentów ochrony przed ryzykiem walutowym. Taka sprawniejsza gospodarka mogłaby wolą swoich uczestników nadal przystąpić do strefy euro, gdyby było to korzystne, choć jej przedstawiciele przy stole negocjacyjnym startowaliby już z silniejszej pozycji”.
Omawiając dalej argumenty zwolenników wstąpienia Polski do unii walutowej, eksperci z Instytutu Misesa zauważają, że o ile unie walutowe bywają dla gospodarek korzystne, o tyle nie można zapomnieć, że strefa euro nie jest czystą unią monetarną, lecz częścią szerszego projektu, strukturą będącą tylko jednym z elementów bardzo rozbudowanej instytucji Unii Europejskiej. I tego faktu nie można tracić z oczu, gdy omawia się argumenty zwolenników wspólnej waluty euro. Konsekwencje przystąpienia do strefy euro mogą być bowiem różnej natury, nie tylko gospodarczej.
Eksperci Instytutu Misesa zauważają, że skoro korzystne dla gospodarki mają być kryteria konwergencji, których spełnienie ma otworzyć drogę do eurozony, to równie dobrze można by je przyjąć bez konieczności wstępowania do strefy euro. Wystarczy tylko wola polityczna. „(…) argument o prowadzeniu zdrowej polityki monetarnej nie ma związku z przystąpieniem do strefy euro. Przestaje to zatem być argument za przyjęciem euro, a zaufanie inwestorów Polska może zdobyć (poza reformami) np. wpisując kryteria konwergencji do konstytucji” – czytamy w raporcie.
Zwolennicy przyjęcia przez Polskę euro podkreślają niekiedy, że wymusi to na lokalnych politykach (i społeczeństwie) reform, których inaczej by nie podjęto. Autorzy raportu kwestionują jednak wagę tego argumentu twierdząc, że decyzję o przystąpieniu do strefy euro podejmują ci sami politycy, którzy mają być własną decyzją zmuszeni do przeprowadzenia wspomnianych reform. Ponadto nie wszystkie reformy mogą być dla Polski korzystne. Część z nich może być dla gospodarki wręcz szkodliwa. „Warto wymienić w tym kontekście przykłady kwot produkcyjnych, rygorystycznych regulacji dotyczących hodowli, produkcji żywności czy ograniczeń wynikających z polityki ochrony środowiska, takich jak ograniczenia emisji CO2, które są niezwykle kosztowne dla względnie słabo rozwiniętego i w dużym stopniu uzależnionego od węgla kraju. Tak głęboka ingerencja w swobodę działalności gospodarczej jest znaczącą przeszkodą dla potencjału rozwoju gospodarczego Polski” – czytamy w raporcie.
Poważnym kontrargumentem obalającym nadmierny optymizm tych, co są za wejścia Polski do strefy euro jest obawa podzielenia losu Grecji czy Hiszpanii, gdzie przez lata nie przykładano wagi do dyscypliny budżetowej. W obecnych warunkach funkcjonowania UE jest to wielce prawdopodobne. „Jak pokazały niedawne wydarzenia, na czele ze zniesieniem ustawowego progu relacji długu publicznego do PKB, także polscy politycy są zarażeni wirusem nonszalancji wobec kwestii zadłużania obecnych i przyszłych pokoleń podatników. Natomiast politycy Unii Europejskiej, jak pokazują doświadczenia ostatnich lat, dbają raczej o unijny projekt polityczny niż powodzenie gospodarcze swoich krajów, stąd skłonni są raczej do tymczasowego zasypywania problemów strumieniami łatwych pieniędzy z EBC. Wykupując niewiarygodne obligacje rządów lub dokonując pośredniego bailoutu banków znajdujących się w kłopotach, nie pozwalają na ich bolesną, lecz krótkotrwałą i potrzebną z ekonomicznego punktu widzenia porażkę” – czytamy w raporcie.
W dalszej części raportu omawiane są różnice w stosunku do waluty euro wewnątrz szkoły austriackiej (Philipp Bagus kontra Jesús Huerta de Soto) oraz porównanie polityk monetarnych Narodowego Banku Polskiego oraz Europejskiego Banku Centralnego. Wszystkich, którzy chcą się zapoznać ze szczegółami tej analizy odsyłamy do pełnej treści raportu Instytutu Misesa. Na koniec oddajmy głos autorom raportu, którzy tak oto podsumowują swój raport:
„Wspólna waluta niesie ze sobą liczne korzyści dla osób i firm działających w ramach gospodarki rynkowej. Wspólny pieniądz ułatwia handel i inwestycje, co przyczynia się do stworzenia lepszego, bardziej wydajnego systemu podziału pracy. Żeby jednak ten potencjał wykorzystać w pełni wspólna waluta nie może iść w parze z politycznymi naleciałościami w postaci: nadmiernych regulacji gospodarki, inflacyjnej polityki pieniężnej, zwiększonej roli polityki fiskalnej. Wspólnota gospodarcza z jednym pieniądzem powinna charakteryzować się wspólnym rynkiem sprowadzającym się do likwidacji ceł, utrudnień przepływu towarów, usług i pracowników – opierać się na swobodzie ruchu transgranicznego i otwarciu się na handel z krajami spoza strefy. Niestety, strefa euro w dużej mierze nie spełnia tych wymagań i razem z przyjęciem euro państwa członkowskie strefy godzą się na wzmożoną regulację działań gospodarczych i uzależniają swój dobrobyt od dobrej woli urzędników z Frankfurtu i Brukseli.
Alternatywa w postaci zachowania własnego banku centralnego też nie jest satysfakcjonująca. Narodowy Bank Polski wcale nie musi okazać się dla polskich obywateli instytucją bardziej godną zaufania niż Europejski Bank Centralny. Monopol złotego i NBP ma bardzo podobne szkodliwe konsekwencje dla gospodarki co monopol euro i EBC. Wszystkie korzyści z integracji walutowej da się osiągnąć bez angażowania się w polityczne, zbiurokratyzowane twory o ponadnarodowym zasięgu. Wymagałoby to jednak gruntownej przebudowy obecnego systemu bankowego w stronę radykalnej poprawy ochrony praw własności prywatnej i poszanowania wolności gospodarczej. Nie wydaje nam się jednak, by taka opcja była dana Polakom w najbliższym czasie”.
Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl
20 października 2013
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz