Przed salą stał niewysoki mężczyzna, ubrany w dość elegancki sposób, nawołujący ludzi do ustawienia się w kolejce do wejścia. Pan kilkakrotnie tłumaczył, co należy przygotować, aby wejść na pokaz. Widać było, że był już delikatnie podirytowany, ale czy dobry marketingowiec nie zachowa tej irytacji dla siebie? Sala przygotowana, ustawionych kilka rzędów krzeseł. Ludzie prędko zajmowali miejsca, bo mało kto lubi siedzieć z przodu. Ludzka mentalność, byle nie rzucać się w oczy.
Pokaz własnych produktów to obecnie bardzo popularna forma reklamy. Firma telefonicznie zaprasza swoich potencjalnych klientów na spotkanie, na którym zostanie przedstawiona oferta artykułów danej marki. Na podany adres klienta zostaje wysłane zaproszenie, do zaproszenia dołączony jest kupon loteryjny. Wszystko zapowiada się pięknie, ładnie. Czy faktycznie tak jest?
Miejscem pokazu, na który trafiłam przypadkowo, była mała miejscowość pod Piotrkowem Trybunalskim. Wbrew moim przewidywaniom na spotkanie przyszło około sześćdziesięciu osób. Średnia wieku: czterdzieści lat. Zastanawiałam się, co tymi ludźmi kieruje. Mogły to być trzy, główne powody: faktyczne zainteresowanie produktami, dodatkowa rozrywka (a la spotkanie kulturalne), czy też wabik w postaci obiecanego, dla wszystkich uczestników, zestawu bambusowych sztućców. Ludzie niecierpliwie czekali na rozpoczęcie pokazu.
Wracamy do eleganckiego pana, który był pierwszą wizytówką firmy. Stał cały czas z tyłu, kierując wchodzącymi klientami. Ludzi było coraz więcej, coraz mniej miejsca. A jak już wspomniałam wcześniej nie każdy lubi siadać w pierwszym rzędzie. Jedna z pań wchodząc na salę domu kultury, tak jak to jest w zwyczaju tegoż miejsca, wzięła, złożone krzesełko, oparte o ścianę. Każdy wie, kto przychodzi tutaj na spotkania, że właśnie po to one tam stoją. Pan Damian, bo tak miał na imię ten mężczyzna, widać nie znający miejscowych zwyczajów, rzucił się jak lew w obronie krzesła. Zacytuję: „Jak bym przyszedł do pani do domu i tak sobie wszystko brał i rządził się po swojemu, to była by pani zadowolona?”. Wobec wszystkich, publicznie upokorzył klientkę, która przecież miała stać się potencjalną nabywczynią towaru. Za plecami klientki, jeszcze szeptał do koleżanki, co za chamstwo! Jedna z siedzących już osób nie wytrzymała i patrząc panu prosto w twarz skwitowała z oburzeniem, że to właśnie on zachował się bez kultury. Brak profesjonalnego podejścia do swojej pracy, po pierwsze, a po drugie brak wychowania. Wielki minus już na początku dla tego pana i dla pokazu.
Kiedy wszyscy już siedzieli wygodnie na krzesełkach, (i o dziwo, faktycznie ich zabrakło i trzeba było dostawiać) do zgromadzonych przemówiła pani, około trzydzieści parę lat. Poinstruowała jakie zasady panują przy wypełnianiu kuponów i zaczęła się odpytywanka. Miła pani tonem nauczycielki, kazała „dzieciom" odpowiadać na pytania, odnośnie treści zasłyszanej przed chwilą. Było to po prostu żenujące i tylko rola obserwatora powstrzymała mnie od wyjścia z sali. Kiedy już skończyło się koszmarne wypełnianie kuponów i sprawdzenie czy biedne dzieci sobie z tym poradziły mogliśmy przejść do następnego etapu.
Na scenę wypłynęła główna postać. Prezenter, który miał wzbudzić w ludziach zaufanie, nawiązać z nimi kontakt, stać się autorytetem w dziedzinie gotowania i przekazać ludziom jak bardzo potrzebne do życia są garnki Welmax. Od siebie dodam jeszcze jeden cel, nadrobienie wszystkich faux pas swoich asystentów. Prezenter Maciek, podał tylko swoje imię, choć kulturalnie byłoby gdyby przedstawił się kompletnie. Na wszystkich poważnych pokazach właśnie taka formuła jest dobrze przyjmowana. Pan Maciek uznał jednak, że będzie bardziej przekonywujący w roli dobrego kolegi, kumotra, który może mówić na „Ty” do swoich klientów, bo tak przeważnie zwracał się do poszczególnych osób. Czasami pozwalał sobie na złośliwe komentarze, niby żartobliwe, mające na celu pokazanie – jaki świetny kontakt udało mu się nawiązać z klientami, ale jednocześnie nie miłe dla tych, którzy ich doświadczyli.
Argumenty świadczące za produktami Welmax można było rozgraniczyć. Na argumenty zgodne z prawdą, rzetelne i argumenty – przynętki, przysłowiowe wabiki, które tak mają zagrać na psychice słuchających, że każdy od razu się z tym argumentem utożsamia. A wtedy nie ma już żadnych wątpliwości, że kupienie tych produktów jest konieczne.
Zgadzam się z tym, że jedzenie przyrządzone w taki właśnie sposób i w tych garnkach jest zdrowsze i na pewno wpłynie to na ogólne samopoczucie klienta. Poza tym trzeba przyznać, że produkt wykonany jest solidnie, pięknie się prezentuje. Jednak pozostałe argumenty pana Maćka to tandetne opowiastki. Zasugerowanie, że z odpowiedniego zestawu będzie świetny destylator alkoholowy. Później rzucone od niechcenia zdanie jak bardzo jest zadowolony on sam, który te garnki już posiada. Niby takie podzielenie się swoimi osobistymi odczuciami, chęć nawiązania bliższej więzi ze słuchającymi. Pan Marcin na pewno chciał w ten sposób pobudzić neurony lustrzane, które odpowiadają za poziom odczuwania empatii w człowieku. Po czym na deser zaserwował wzruszającą opowieść
o teściu, który dopiero po zawale przekonał się do produktów Welmax. Piękne odniesienie do ludzkich wartości, uczuć, cierpienia, to przecież codzienność każdego człowieka. Patrzyłam na ludzi jak przytakują za zrozumieniem, ze współczuciem w oczach. Szczyt manipulacji na moich oczach!
Ostatnia rzecz przed całkowitym podsumowaniem: cena. Cena zestawu królewskiego około 7000 zł., cena multiwaru 3200 zł. Sumy kolosalne, ale jak dla państwa będącego na pokazie raty na dowód. Oczywiście wymienione sumy zrobiły wrażenie na ludziach. W ostateczności, każda osoba, która się zdecydowała na zakup produktów dostała rabat, cena zestawu garnków królewskich wraz z multiwarem 3900 zł po rabacie. Mogę dodać od siebie, że zaraz po przyjściu do domu sprawdziłam jak to trzyma się rzeczywistości. Oryginalne garnki Welmax, łącznie z mutiwarem 3500 zł. Taką, najniższą cenę udało mi się ustalić. Można by zapytać organizatorów o uczciwość, ale czy w marketingu jest jeszcze dla niej miejsce?
Pokaz garnków firmy Welmax był świetnym doświadczeniem. Pięknie przygotowana prezentacja garnków to chyba jedyny plus całego spotkania. Co do wartości posiadania tych garnków nie zaprzeczam, są cennym nabytkiem w każdym domu. Ale nie polecam kupowania ich na takich właśnie pokazach. Obsługa spotkania nie popisała się ani dobrym wychowaniem ani znajomością public relations. Ludzie byli traktowani jak gęsi (tak jakby wieś dalej była zaściankiem świata). Można zadać sobie pytanie czy w fachu marketingowym można sobie pozwolić na takie braki, nawet jeśli grupa ludzi, z którą się spotyka daje się we znaki? Choć patrząc na to z boku nie widziałam, żeby komuś wystawało siano za koszuli, czy może ktoś śmiał się rubasznie i zakłócał spokój. Firma powinna bardziej kontrolować zachowanie swoich pracowników, jeśli chce utrzymać się na rynku. W końcu małe mrówki też składają się na całą wielką strukturę marki.
Jeśli jeszcze raz zadzwoni do ciebie telefon i jeszcze raz usłyszysz miły głosik zapraszający cię na takie właśnie spotkanie, zastanów się dobrze, czy nie lepiej obejrzeć choćby głupawy film w telewizji niż stać się turbiną w machinie marketingowej manipulacji. Może gdyby jeszcze była fachowa, miła i profesjonalna obsługa, a nie pseudosprzedawcy, byłaby to szopka do strawienia. A tak, można się nabawić tylko niestrawności, co chyba nie idzie w parze ze zdrowym gotowaniem?
Karolina
28 września 2011
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz
No...
No zapewne ten pan przeszedł szkolenie, może nawet z egzaminem. Jak wiemy wszystko można 3xZ zakuć, zaliczyć... zapomnieć. Jednak, jeśli czegoś się nie ma z racji urodzenia... to przy emocjach zostaje to co się ma.... np. chamstwo.
Na nabijanie w butelkę pożytecznych reklamożerców rady nie ma. Tak jak i na tych, którzy na pokazy chodzą tylko po to, by załapać się na obrywkę...
witold k