Skip to main content

Polski Supermarket

portret użytkownika witold k
Misterium.Drogi.Krzyżowej.jpg

Rzecz o naszym katolicyzmie, istocie narodowego przetrwania na przestrzeni wieków. Nie o historii jednak tym razem a współczesności.

Supermarket, jak wiadomo to duży sklep, w którym można w dowolnym czasie kupować dowolne towary, bez zobowiązań czy jakiejkolwiek personalizacji. Coś chyba jest na rzeczy, szczególnie z naszym korzystaniem z sakramentów. Nie lepiej wygląda codzienna praktyka życia, wedle katolickiej nauki społecznej, by nie wspomnieć osobistego przestrzegania dekalogu. Funkcjonowanie zatem w naszym religijnym hipermarkecie, jest ze wszech miar realizowaniem na co dzień wolności, na własną odpowiedzialność. Nikt, żaden ksiądz, katecheta, ba spowiednik, nie grozi wydaleniem za nieprzestrzeganie "statutu". Nie zbiera się sąd koleżeński, poprawność polityczna czy środowiskowa nie obowiązuje.

Ma to swoje negatywne oblicze, (jak chodzi o swobodę w nieuszanowaniu Kościoła i jego ludzi) ale nie o tym. Jednostka w Kościele jest autentycznie wolna, ma rzeczywistą wolną wolę. A na każdego, który odszedł czeka jego własne miejsce, do którego zawsze może wrócić. Czy zatem traktowanie Kościoła jak supermarket nie jest nadużyciem. Jest, oczywiście jest. Ale jest ten fakt także namacalnym dowodem na to, że chrześcijaństwo nie ogranicza godności, wolności, demokracji - i takiej jak ją obecnie rozumie człowiek. Nie zamyka (przede wszystkim) drzwi przed człowiekiem, nie odbiera mu zdrowia i nadziei, bo go nie zniewala.

Czym zatem jest przywołane zjawisko, które ma znamiona lekceważenia (by nie nazwać dosadniej) własnego gniazda. Dlaczego istnieje przyzwolenie na brak karności, dyscypliny w szeregach wiernych. Dokąd to prowadzi. Dlaczego (jak by wielu chciało) Kościół nie upada. Owszem czasem pustoszeje. Jest bowiem ten fakt, umocowany w samej naturze stworzenia - ziarno, które nie obumrze, nie wyda owocu. Jeśli by człowiek nie pobłądził, nie doceniłby tego celu, który osiągnął, a który wydawał się niewystarczający. Z kolei, jeśli jeden błądzi, drugi musi pilnować steru i to w pojedynkę.

Zależymy zatem od siebie, na siebie jesteśmy skazani. To kolejne oblicze demokracji, której służą (jak mówią) katolicy praktykujący. Kiedy niepraktykujący to docenią i nadrobią zaległości? Wtedy, kiedy pierwsi odejdą lub pobłądzą. Nie mamy zatem zbytnio martwić się o Kościół, a raczej o bliźniego, bo to on realizuje w praktyce Kościół.

witold k: www.kowalczyk.info.pl

10. sierpnia 2004

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak