Skip to main content

Najwięksi zbrodniarze bermanowszczyzny

portret użytkownika Jacek Łukasik

Do lat 2000 żyli przynajmniej dwaj brutalni śledczy znęcający się na Rakowieckiej nad rtm Witoldem Pileckim i jego wywiadowcami. To stosowane przez nich tortury sprawiły, że rotmistrz wypowiedział słynne dziś słowa: „Oświęcim przy tym to była igraszka”. Oprawcy (o zgrozo!) nie ponieśli żadnej kary.
Podczas śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej: „Edward Zając zeznał, że nie pamięta przebiegu okazań podejrzanym dowodów rzeczowych w śledztwie w 1947 r., w których to czynnościach uczestniczył i że nic mu nie jest wiadomo o stosowaniu wobec Witolda Pileckiego i aresztowanych z nim osób przemocy”.
Na Mokotowie Z prowadził on także ciężkie, wielomiesięczne śledztwo wobec Jerzego Woźniaka, którego osadzono w celi izolacyjnej X Pawilonu. Tego żołnierza AK, NIE, 2 Korpusu gen. Andersa i Zrzeszenia WiN w listopadzie 1948 r. skazano w tzw. procesie kiblowym na karę śmierci, zamienioną na dożywocie. W tzw. wolnej Polsce Jerzy Woźniak był m.in. kierownikiem Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.
Zając torturował też, razem z inną bestią z Mokotowa – Jerzym Kaskiewiczem, Stanisława Sędziaka, cichociemnego, szefa sztabu Okręgu Nowogródek AK, któremu też udało się uniknąć strzału w tył głowy z rąk Piotra Śmietańskiego.
Na proces oskarżyciela Pileckiego i jego wywiadowców – prokuratora Czesława Łapińskiego, który prowadził Instytut Pamięci Narodowej, Edward Zając w ogóle nie stawił się. Podobnie zrobił Zbigniew Kiszel (rocznik 1923 r., major, w bezpiece do 1958 r.).
Prokuratorowi IPN mówił, że „nie przypomina sobie sprawy rotmistrza Witolda Pileckiego i innych z nim zatrzymanych osób. Ww. po okazaniu mu sporządzonych przez niego protokołów przesłuchań podejrzanych (…) potwierdził, że dokonywał czynności przesłuchania wymienionych osób, jednakże nie pamięta przebiegu tych przesłuchań”.
Kiszel stwierdził oczywiście, że żadnego przymusu nie stosował i nie słyszał, żeby robili totakże inni. Dziwnie przypomina to tłumaczenia innych brutalnych śledczych: nie tylko Edwarda Zająca, ale także np. Mariana Krawczyńskiego i Eugeniusza Chimczaka (o nich niżej). A tak z kolei Zbigniew Kiszel mówił o torturowanych przez siebie niepodległościowcach: „osoby te nie zgłaszały mi takiego faktu, aby były bite w śledztwie”.
Władysław Minkiewicz w książce „Mokotów, Wronki, Rawicz” wspominał, jak Zbigniew Kiszel – jego „główny oprawca” bił go gumową pałką, kopał, kazał siedzieć na nodze odwróconego stołka i robić w nieskończoność przysiady: „Lubił również, kiedy byłem już zupełnie wyczerpany, dusić mnie, ściskając za gardło. Podczas śledztwa dwa razy zemdlałem”.
Sprawę grupy rtm Witolda Pileckiego nadzorował osobiście sam szef Departamentu Śledczego MBP, płk Józef Goldberg-Różański, który faktycznie wydawał wyroki. Pomagał mu naczelnik Wydziału II ppłk Adam (H)umer i dyr. Departamentu III MBP (ds. walki z bandytyzmem, czyli niepodległościowym podziemiem), inny płk Józef Czaplicki (Izydor Kurc) przez swoją nienawiść do AK-owców nazywany nawet „Akowerem”.
Na biurka Różańskiego i Czaplickiego trafiały notatki „agentów celnych” (od celi więziennej, nie od cła), czyli więziennych kapusiów, rozpracowujących Pileckiego i jego wywiadowców. Dostawał je też wiceminister bezpieki gen. Roman Romkowski (Natan Kikiel), który faktycznie rządził Ministerstem Bezpieczeństwa Publicznego (szef resortu gen. Stanisław Radkiewicz – polski internacjonał, był tylko figurantem).
Niektórych, podległych kierownictwu bezpieki, „oficerów” śledczych ze sprawy Pileckiego wymienię tu w kolejności alfabetycznej (w nawiasach data i miejsce śmierci). Stefan Alaborski (1972, Warszawa, pod zmienionym 12 lat wcześniej nazwiskiem Malinowski),
Tadeusz Bochenek (1994, Warszawa), Henryk Buza (1970, miejsce nieznane), Walenty Chmiel (1952, Nieporęt – na skutek postrzelenia), Józef Dusza (1993, Warszawa), Władysław Fabiszewski (1987, Warszawa), Jan Janicki (1997, Toruń), Jerzy Kroszel (1989, Gdańsk), Stefan Skrzypiec (1988, Tarnowskie Góry), Tadeusz Słowianek (1993, Łódź, jako podpułkownik, na przebieg jego kariery nie wpłynęła nawet surowa nagana, potem zatarta, którą otrzymał w 1962 r. za upicie się), Ludwik Woźnica (1988, Łódź). Jak widać, po odejściu z MBP, ci zbrodniarze rozproszyli się po całym kraju.
W 2009 r. zmarł wspomniany wyżej Marian Krawczyński, jeden z najbardziej „zasłużonych” w sprawie, podpisany pod aktem oskarżenia. Przed wojną skończył raptem zawodówkę, po wojnie pułkownik. Komuniści przecież lansowali hasło: Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera!
Po ujawnieniu roli Krawczyńskiego w sprawie rotmistrza Pileckiego redaktor Tadeusz Płużański dostał list od osoby, która znała ubeka: „Spotykałem go podczas urodzin mojej koleżanki, jego wnuczki (gdy byliśmy dziećmi). Wiem, że ona go bardzo kochała, zawsze zwracała się do niego »dziadziuś«. Ostatnio rozmawiałem z nim w 2006 r., ok. kwietnia. Opowiadał o podróżach służbowych do Turcji z lat 60-70 [nieźle, jak na byłego śledczego]. Wtedy już wiedziałem, że miał do czynienia z »bezpieką«, choć wyraźnie tego nie sprecyzował. Mówił o »przedsiębiorstwie« jako pracodawcy. Podczas tej rozmowy zrobił na mnie dosyć dobre wrażenie, umiarkowanie miłego starszego Pana, choć był bardzo jak na swój wiek surowy i zdystansowany. Bardzo mało wychodził z domu, pomimo nie najgorszego zdrowia”.

Z dalszej lektury listu znajomego wnuczki Krawczyńskiego możemy „zrozumieć”, czemu nikt go współcześnie nie ścigał: „Podczas jednego ze spotkań towarzyskich jego córka wspomniała o obecności Krawczyńskiego w sądach i z przekonaniem przekazywała jego słowa, że »może spać spokojnie«. Ponoć zarzekał się, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Mówił, że zna okrutnego kata, który mieszka w bloku obok i że »tamten to świnia«. Domyślam się, że chodziło o Chimczaka”. Tu nasuwa się samorzutnie bardzo smutna refleksja, że polińskie sądownictwo tkwi swymi korzeniami tkwi nie tylko w stanie wojennym, ale i w bermanowszczyźnie.
Sąsiadem Krawczyńskiego był Eugeniusz Chimczak (rocznik 1921 r.), mieszkający niedaleko ul. Madalińskiego. Najpierw był śledczym PUBP w Tomaszowie Lubelskim, w końcu pułkownikiem w Warszawie, w bezpiece aż do… 15.06.1984 r. (sic!) Jaruzelszczyzna hołubiła więc wyraźnie bermanowskich bandziorów.
– Kiedy bicie nie skutkowało, krzyczał: „My wiemy, że masz twardą dupę, ale w celi obok jest twoja żona, z której wszystko wybijemy” – wspominał Chimczaka ojciec redaktora Tadeusza Płużańskiego, oficer Pileckiego do zadań specjalnych. – Spotkałem go w latach 70. na Nowym Świecie, ale nie naplułem mu w twarz.
Groźby Chimczaka niestety miały podstawy w rzeczywistości, bo w celi obok siedziała Stanisława Płużańska, która była w widocznej ciąży i z której Chimczak wybił dziecko – poroniła leżąc nieprzytomna w kałuży krwi w karcerze. Chimczak zmarł w 2012 r. i pochowano go na cmentarzu komunalnym północnym w Warszawie.
Przy ul. Spacerowej zamieszkiwał z kolei inny ober-oprawca Jerzy Kaskiewicz, zmarły w 1999 r. To on prowadził pierwsze przesłuchania grupy Pileckiego i wnosił o tymczasowy areszt, do czego „przychylił się” wiceszef Naczelnej Prokuratury Wojskowej ppłk Henryk (Hersz) Podlaski.
Kolejnym ubekiem był Stanisław Łyszkowski, w latach 1955-1956 uczestnik kursu operacyjnego w ZSRS. Na emeryturę przeszedł w 1978 r., w stopniu generała brygady „l”WP, jako dyrektor Departamentu Techniki MSW. Spoczywa na Powązkach Wojskowych w Warszawie
Za stworzenie systemu przemocy współodpowiadał również ppłk Ludwik Serkowski, zmarły w 1990 r. w Warszawie. Jego podwładny, a zarazem bezpośredni szef śledczych z Rakowieckiej, Bronisław Szymański, urodził się w 1922 r. w Omsku. Oddelegowany przez NKWD do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, trafił następnie do centrali MBP. W 1954 r. odwołano go do ZSRS. Ślad po nim zaginął.
4 listopada 1947 r. Witold Pilecki, w obecności Krawczyńskiego i „prokuratora” Naczelnej Prokuratury Wojskowej mjr Zenona Rychlika potwierdził, że złożone w śledztwie zeznania były dobrowolne. „Opieka” śledczego powodowała, że powiedzenie „prokuratorowi”, iż zeznania zostały wymuszone, mijało się z celem, ponieważ było bardzo niebezpieczne. Każda próba powiedzenia prawdy groziła wznowieniem śledztwa, czyli ponownych tortur. Musimy pamiętać również, że „prokurator” przychodził do więzienia, gdzie rządziła bezpieka i był z reguły osobą starannie wyselekcjonowaną.
Odwołać zeznania można było dopiero przed „sądem”, z czego skorzystał rotmistrz Pilecki. Podczas swojego procesu stwierdził: „protokoły podpisywałem przeważnie nie czytając ich, bo byłem wówczas bardzo zmęczony”. A ojciec redaktora Tadeusza Płużańskiego powiedział: „W śledztwie takich zeznań nie składałem. W wielu wypadkach oficer śledczy nie zapisał tego, co zaznaczałem”.
Polscy niepodległościowcy musieli tak mówić tak, gdyż sala „sądowa” też była wypełniona „śledziami”. A niniejszy tekst wyjaśnia, co to „zmęczenie” oznaczało i z czego wynikało.
PS. W UB dominowali chazarscy zbrodniarze, ale widzimy, że nie brakowało tam rodzimego, polskiego marginesu społecznego.
Bibliografia
W. Minkiewicz, Mokotów Wronki, Rawicz. Wspomnienia 1939 - 1954, bmw, 1988.
https://prawy.pl/

Jacek

19 stycznia 2025

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak