Otóż wbrew powszechnej w polskiej historiografii euforii dla tej unii ośmielę się wyrazić zdanie przynajmniej nieco odmienne. I tak też nas wszystkich uczono na lekcjach historii w szkole podstawowej i średniej. Wpajano nam też w toku edukacji historycznej, że powstało wtedy potężne państwo, którego obawiali się sąsiedzi.
W znacznej przynajmniej mierze są to twierdzenia nieprawdziwe. To państwo składało się z dwóch części: Korony czyli Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego czyli Litwy. Unia polsko litewska spowodowała regres cywilizacyjny korony pod każdym względem.
To prawda, że Polska była zależna od cesarzy rzymskich narodu niemieckiego, od papieża i miała też przeciwko sobie potężny zakon i dlatego Piastom tak trudno było walczyć o utracone ziemie. Jednak nadal Polska leżała ono w Europie, wprawdzie na jej peryferiach, ale jednak w Europie.
I tak jakoś dziwnie się stało, że ten potężny zakon uległ dzikiemu Litwinowi, gdy ten został był królem Polski. Wiadomo było, że ten dzikus nie upomni się o utracone ziemie piastowskie, a poza tym planowano już reformację, więc rola tego zakonu kończyła się. Państwo Zakonu Krzyżackiego jako pierwsze w świecie przyjęło jako oficjalną religię luteranizm.
Czy to jednak Wschód odpowiadał za degradację Korony? Wydaje się, że był za słaby, że był tylko narzędziem, a decydował ktoś inny. Upadek polskich miast zdaje się tego dowodzić. Bardzo dobrze opisuje to Jan Stanisław Bystroń w książce Dzieje obyczajów w dawnej Polsce PIW 1976. Poniżej przytoczę wybrany obszerny fragment.
Stara to rzecz, że gdy jedna warstwa społeczna uzyskuje przywileje, zawsze dziać się to musi czyimś kosztem. Szlachta rozszerzała coraz bardziej swe uprawnienia, zagarniała dla siebie coraz to nowe dziedziny gospodarcze; równocześnie ograniczano prawa włościan i mieszczan, poddawano wieś w niewolę, powodowano upadek miast.
Wystarczy uświadomić sobie tę głęboką różnicę, jaka zachodzi w stanie miast w szesnastym i osiemnastym wieku: zrazu mamy do czynienia z miastami wcale znacznymi, mogącymi się równać z niejednym miastem zagranicznym, z mieszczaństwem żyjącym w dobrobycie, czasem zamożnym, o wcale wysokiej stopie wymagań życiowych; patrycjat miejski jest warstwą ambitną, wykształconą, biorącą żywy udział w życiu kulturalnym społeczeństwa.
Wiek osiemnasty daje nam, poza stolicą, która rozwija się w cieniu dworu królewskiego, obraz upadku i nędzy miast; miast tych jest nominalnie dużo, ale są one niewielkie, często wyludnione, czasem w ruinie stojące, utrzymujące się najczęściej z przejazdu i postoju podróżnych, poza tym dostarczające prostego towaru dla okolicy; mieszczanie, o niskim poziomie życiowym i kulturalnym, mało aktywni gospodarczo, często żyjący z pracy na roli (chłoporobotnicy?), nie mają innych ambicyj poza podkreślaniem swej wyższości nad włościanami i żadnej roli w życiu publicznym nie odgrywają; dopiero w drugiej połowie osiemnastego wieku za przykładem Warszawy ożywiają się nieco mieszkańcy większych miast i przyłączają do akcji reformy społecznej.
Polityka stanowa szlachty powoduje upadek miast; szlachcic był wolny od podatków, nie płacił cła przy wywozie towarów za granicę, skoro deklarował je jako proprii laboris (wyrób własny) był chroniony przez ustawodawstwo wojewodzińskie, które pilnowało taryf towarowych; co więcej miał możność rozbijać jedność administracyjną i gospodarczą miasta przez jurydyki (część miasta wyjęta spod prawa miejskiego). Taka jurydyka istniała również w dawnym Piotrkowie.
Szlachta nie poprzestawała na tym; niezależnie od ograniczania gospodarczej aktywności mieszczan prowadzono przeciwko nim kampanię stałej niechęci. Lekceważono miasta, śmiano się z mieszczan, nazywano ich łykami i zamsikami (chłopów pracujących na nich szlachcice z bezprzykładną pogardą chamami) , narzekano na ich zdzierstwo, przypisywano im drożyznę, patrzono z niechęcią na zamożniejszych kupców, wytykano im zbytki, skoro tylko ktoś wystawniej się ubierał lub hojniej gości podejmował.
Wiedziano, że za granicą, w Rzeszy niemieckiej, we Flandrii i Francji, są miasta bogate i mieszczanie w dobrobycie żyją, ale stan ten był raczej argumentem za ograniczeniem miast. Przecież człowiek tak rozsądny i jasno myślący jak Jan Zamoyski na sejmie elekcyjnym w r. 1575 wyraźnie stwierdza, że rozwój miast związany jest z krzywdą szlachty, mówiąc o zagranicy:
„Kwitną tam wsi i miasta, bo stan miejski ma wielkie prawa. Ale ponieważ owa świetność przychodzi z krzywdą szlacheckiej wolności, wolę jej wcale nie mieć niż mieć za taką cenę. Nie podług rękodzielnych wyrobów, nie podług murów i obszernych budowli, czego i nam nie brak, sądzi się o szczęściu ludzi, ale podług ich wolności, cnót i dobrych obyczajów.”
Szlachta więc niszczyła miasta, i to niszczyła świadomie; uważano, że wzbogacony mieszczanin jest zbytecznym konkurentem szlachcica, chciano, by pomiędzy szlachtą a plebejami był jak największy dystans.
Nie można się więc dziwić, że zamożniejsi mieszczanie starali się o przejście w ten czy inny sposób w szeregi szlacheckie. Cóż mogło im dać miasto, prócz możności dalszego pomnażania majątku, i to dość problematycznej wobec polityki gospodarczej szlachty; ale nawet i majątku tego nie mogli spokojnie używać, narażeni wciąż na przytyki, zaczepki i szykany ze strony szlachty.
Przechodzili więc do osiadłej szlachty bogaci mieszczanie, jak krakowscy Bonarowie, Betmanowie, lwowscy Korniaktowie, greccy kupcy; kto kupił dobra ziemskie, często od nich nowe nazwisko brał, jak Cyrusowie – Sobolewscy, Langowie – Niegoszowscy.
Ale nie było trzeba koniecznie majątku, aby wejść w szeregi herbowej braci; kto miał nieco przedsiębiorczości i odwagi, próbował szczęścia, zazwyczaj z powodzeniem. Liber chamorum tylu wymienia „miejskich synków”, i to nie tylko z większych miast, że odnosimy wrażenie, jakoby każdy, kto tylko chciał, mógł wejść w społeczeństwo szlacheckie.
Ale też ubożało mieszczaństwo, skoro element bardziej ambitny, bardziej aktywny, tworzący elitę miejską, tak licznie opuszczał miasto i szukał szczęścia w innym stanie. Stosunki te trwają aż do końca osiemnastego wieku; pragnieniem każdego mieszczanina jest zostać szlachcicem. Jedni uzyskują formalnie dyplomy, drudzy tylko podają się za szlachtę i ostatecznie z czasem także i formalne prawa uzyskują, inni znów przynajmniej nazwisko szlacheckie z końcówką -ski przybierają i wyglądem zewnętrznym szlachtę naśladują. (Do piotrkowskiego klasztoru dominikanek córki mieszczańskie zaczęto przyjmować dopiero po rozbiorach).
Epoka reform jest bardzo liberalna w tym względzie; ciągle czytamy w Voluminach o nowych nobilitacjach mieszczan, a także o formalnym uznawaniu samozwańców. Konstytucja z r. 1775 stwierdzając, że istnieją obywatele, którzy „choć nie są szlachtą rodowitą polską, przecież za nią są powszechnie wzięci”, i wyrażając „litość nad takowymi ludźmi przyzwoitą”, dozwala nadać im tytuły szlacheckie diplomatibus secretis (tajne paszporty), a więc bez publicznego ogłoszenia, do „zakłócenia okazje uchylając”.
U schyłku istnienia Rzeczypospolitej droga do szlachectwa stoi otworem dla zamożniejszego i inteligentniejszego mieszczaństwa. Uchwalono, że król nadaje diplomata nobilitatis (dyplomy szlacheckie) mieszczanom, którzy w służbie rządowej uzyskali stopień regenta, w wojsku zaś rangę kapitana; dyplomy te otrzymywano za okazaniem patentu, nawet bez opłaty stemplowej.
Kto pełnił przez dwa lata służbę publiczną, kto był właścicielem wsi, opłacającej podatek w pewnej wysokości, miał prawo do starania się o nobilitację; wreszcie nobilitowano także i mieszczan nie mających innych tytułów prócz posiadania dziedzicznej posesji w mieście, a więc domu.
Obok samolubnej polityki szlacheckiej inny jeszcze czynnik wpływa coraz istotniej na losy mieszczan: konkurencja ze strony ludności żydowskiej.
Ustawodawstwo określało ściśle zakres uprawnień gospodarczych ludności żydowskiej, ale najwidoczniej nie bardzo było ono przestrzegane, skoro ciągle się powtarza rozmaite zakazy, a miasta starają się wciąż o pomoc władz w walce z Żydami.
Żydzi tymczasem zdobywają coraz to nowe pozycje. Klęski, które ponoszą dzielnice żydowskie w czasie wojen szwedzkich i kozackich, zmuszają ludność żydowską do osiedlania się w mieście chrześcijańskim; wynajmują tu oni domy, nawet je kupują, i tak powoli, wbrew prawu, ustalają się coraz silniej w samym mieście, prowadzą handel, wykonują rękodzieła.
Równocześnie też następują próby osiedlania się w miastach, które miały dawne przywileje de non tolerandis Judaeis, nie dopuszczające Żydów; wszystko to miało być prowizoryczne, ale kto już raz w mieście chrześcijańskim osiadł, nie opuszczał go tak łatwo.
Zaczynały się rozruchy antyżydowskie, miasta uzyskiwały dekrety nakazujące rugować Żydów; częściowo je wykonywano, ale nie zawsze i nie wszędzie. Pilnowano też, by Żydzi nie trudnili się rękodziełem i nie tworzyli konkurencji cechom, by nie uprawiali handlu obnośnego itd., ale ciągłe skargi na ten temat pozwalają przypuszczać, iż w rzeczywistości ludność żydowska zakazów tych nie przestrzegała i stawała się coraz groźniejszym współzawodnikiem chrześcijan.
Oto np. opis inwazji żydowskiej w Lublinie z połowy XVIII wieku, wyrażony w uchwale miejskiej:
… uważając ultimam cladem (ostatnie nieszczęście) tego miasta przez mnóstwo Żydów, w tym mieście będących, po placach, dworach, dworkach, kamienicach, domach różnych, budach, piwnicach kramiki trzymających… a tak ci Żydzi… handel prawem zakazany wiodą, szynki różnych trunków, nawet i wina prowadzą, piwo robią… chleby różne pieką… w rzemiosłach i kunsztach cechom przeszkadzają, słowem, wszystkie sposoby do życia katolikom odbierają.
Niegdyś populosa civitas (ludne miasto), teraz ledwie trzecia część zubożałego pospólstwa nam została, a na Przedmieściu Krakowskim sami Żydzi z trunkami w kamienicach pod bokiem kościoła szabasy publicznie odprawują… mając siano na strychach, zgubą miastu przez pożar grożą… Cechy złotników, cyrulików, krawców, kuśnierzy, piekarzy, kotlarzy, safianików (garbarzy) i insze upadły… Towary różne wożą i sprzedają, nawet już i dziedzicznymi prawami niektórzy na miejskich gruntach przeciw prawu osiadają…
Postanowiono więc wysiedlić Żydów z miasta, co istotnie po kilku latach przy asyście wojskowej wykonano; wysiedleni przenieśli się na przedmieścia, a wraz z nimi sklepy i warsztaty. Miasta broniły się więc przeciwko supremacji ludności żydowskiej środkami czasem bardzo zdecydowanymi, choć rzadko skutecznymi; bezskuteczność tych rugów okazywała się zwłaszcza tam, gdzie istniały jurydyki i gdzie pod władzą duchowną czy szlachecką gęsto osiadali Żydzi, wobec których władze miejskie były bezsilne.
Tak więc stopniowo ludność żydowska rozszerza się poza granice dawnej dzielnicy żydowskiej, zaczyna obejmować coraz to nowe działy wytwórczości czy handlu, zastrzeżone dawniej dla chrześcijan, i zwyciężając w walce konkurencyjnej staje się w większości miast najpoważniejszym elementem gospodarczym.
Ale prócz wewnętrznego rozwoju stosunków, który coraz to niekorzystniej kształtował sytuację mieszczan, spadały jeszcze na miasta klęski zewnętrzne, nie przewidziane, które niszczyły jego dorobek, często tak do szczętu, że niektóre miasta już z upadku się nie podnosiły.
Były to klęski elementarne, przede wszystkim pożary, które gwałtownie się szerzyły w drewnianych czy półdrewnianych skupieniach, była to jednak przede wszystkim wojna. A wojen przeszło dość przez Rzeczpospolitą; nie było tak spokojnego kąta w całym pastwie, do którego by groza wojny nie doszła; w połowie siedemnastego wieku, w czasie potopu szwedzkiego, padły miasta na ogromnej przestrzeni, i od tego czasu zazwyczaj liczy się upadek życia miejskiego.
Ale nie tylko wojska nieprzyjacielskie były groźne dla miast; wojska Rzeczypospolitej były również poważnym ciężarem. Żołnierz nie pobierał strawy z pułku, lecz z żołdu winien był płacić sam za swe utrzymanie; tymczasem skarb był najczęściej pusty i żołd wypłacano bardzo nieregularnie; cóż więc miał żołnierz robić? Brał co mu dano, a gdy nie chciano mu nic dać, brał gwałtem, a gdy raz się przyzwyczaił do rabunku, rabował już nie z potrzeby, ale dla chciwości czy fantazji.
Działo się tak nie tylko w czasie wojny; w okresach zupełnego spokoju żołnierz, nie opłacony lub do grabieży przyzwyczajony, był klęską.
Bywały istotnie przykłady, że mieszczanie, zrujnowani przez ciągłe postoje, opuszczali swe domostwa, pozostawiając je na łasce Boskiej i żołnierskiej. Obrona była niemożliwa; tworzyli co prawda mieszczanie rodzaj armii ochotniczej, i broni zawsze w ratuszu i w cechach było dość dużo, ale wiedziano, że wojska w razie oporu szturmem zdobędą miasto.
Ciężar kwaterunków spadał przede wszystkim na miasta, skoro wsie szlacheckie zostały z nich zwolnione; jedyną pociechą był niski stan liczebny wojsk Rzeczypospolitej. Ale za to ciągle przechodziły przez kraj wojska obce, czy to nieprzyjacielskie, czy zaprzyjaźnione: szwedzkie, saskie, rosyjskie; zdzierstwa rabunki, gwałty były na porządku dziennym. Nie można się więc dziwić, że miasta znajdowały się w bardzo ciężkiej sytuacji.
Pełno też w pamiętnikach cudzoziemców, zwiedzających Polskę, opisów nędzy miast. Jeszcze w Wielkopolsce, w województwie krakowskim, na Pomorzu miasta te przedstawiały się lepiej i zarówno wyglądem zewnętrznym, jak i społeczną strukturą bardziej były do miast zachodniej Europy zbliżone, ale już na Mazowszu miasta te przedstawiały widok godny politowania; cóż dopiero na rozległych ziemiach litewskich i ruskich.
Tak np. orszak francuski, jadący wraz z Marią Ludwiką (żoną Jana Kazimierza – J. Ł.) do Warszawy, dziwił się ubóstwu i zaniedbaniu miasteczek. Przejeżdżano przez Mławę, Ciechanów i Nowe Miasto. Wspomniane trzy miejsca – pisze Laboureur – chociaż imię miast w Polsce mają, uchodziłyby we Francji za wioski; nie są one opasane murem ani fosą, domy ich w małej liczbie są rozrzucone, źle stawiane i niewygodne. Nędza mieszkańców wzbudza politowanie, większość źle odziana, prawie wszyscy chodzą boso; w izbach mieszczą się gołe dzieci wraz z psami, prosiętami i drobiem.
Narzekali i swoi; w poważniejszej publicystyce osiemnastego wieku skargi na smutny stan miast są powszechne.
„Jaka w nich budynków ruina – pisze król Leszczyński w Głosie wolnym – jaka nieludzkość obywatelów, jaka indigencja (przyznawanie obcym obywatelstwa, szlachectwa) mieszkańców, jaka incapacitas (ubezwłasnowolnienie) rzemieślników, jaka insufficencja (niedostatek) towarów, jaki na ostatek przy wielkim niedostatku nierząd in politia! (w polityce)”.
Śmiali się satyrycy; przysłowiowym został opis Krasickiego w pierwszych strofach Monachomachii:
W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem,
W godnym siedlisku i chłopa, i Żyda,
W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem
Stare zamczysko, pustoty ohyda)
Były trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Ignacy Błażej Franciszek Krasicki herbu Rogala (ur. 3 lutego 1735 w Dubiecku, zm. 14 marca 1801 w Berlinie) – biskup warmiński od 1767, arcybiskup gnieźnieński od 1795, książę sambijski, hrabia Świętego Cesarstwa Rzymskiego, prezydent Trybunału Głównego Koronnego w Lublinie w 1765, proboszcz przemyski, kustosz kapituły katedralnej lwowskiej w 1765 roku, poeta, prozaik, publicysta i encyklopedysta, kawaler maltański zaszczycony Krzyżem Devotionis, mianowany biskupem tytularnym Verinopolis w 1766 roku.
Prymas Polski od 1795 r. aż do śmierci. Jeden z głównych przedstawicieli polskiego oświecenia. Nazywany „księciem poetów polskich”. Ignacy Krasicki pochodził z rodziny magnackiej. W latach 1743-1750 uczył się w kolegium jezuickim we Lwowie.
Monachomachia, czyli Wojna mnichów (z gr. monachos – mnich, machia – walka) – poemat heroikomiczny o wojnie mnichów autorstwa Ignacego Krasickiego. Wydany po raz pierwszy anonimowo w roku 1778 w Lipsku, wywołał oburzenie hierarchii kościelnej i uznanie u twórców epoki oświecenia.
Tematem utworu jest walka pomiędzy mnichami dwóch zakonów: karmelitów i dominikanów. Monachomachia wywołała skandal – występowała przeciw zakonom, zasobnemu życiu duchownych, próżniactwu i zacofaniu. Stanowi utrzymaną w duchu oświecenia krytykę wad społecznych, obecnych również w Kościele, czego Krasicki nigdy nie ukrywał. – Wikipedia. Dzisiaj wiemy, że np. zarzut obżarstwa pod adresem był chybiony. Otyłość wielu z nich wynikała raczej z diety mącznej, niż z obżarstwa.
Mamy więc w wypadku Ignacego Krasickiego do czynienia z encyklopedystą, czyli niestety masonem, który wyśmiewa stan, za który, z racji stanowiska, sam po części odpowiada. W Kościele często duże wpływy mieli Żydzi, którzy go kontrolowali. Dzisiaj jest jeszcze gorzej pod tym względem.
Bystroń przytacza fragment mowy Zamoyskiego na sejmie elekcyjnym z 1575 roku. Jednak ten ostatni nie próbuje w niej nawet tłumaczyć swego stanowiska wobec mieszczan i nie uzasadnia dlaczego uważa on, że dominująca pozycja szlachty w nowym państwie jest najważniejsza. Skoro nie potrafił czy nie mógł tego wytłumaczyć, to znaczy, że wykonywał polecenia swoich nieznanych przełożonych.
Nigdy nie będziemy w stanie zrozumiemy, dlaczego tak się stało, jeśli nie uwzględnimy tego, co tak naprawdę wydarzyło się w tym czasie.
Od momentu powstania unii polsko-litewskiej następuje stopniowy i narastający z czasem napływ ludności żydowskiej do tego nowego państwa, czyli Rzeczypospolitej, która nadawała się idealnie do tego osadnictwa.
Wielkie Księstwo Litewskie tworzyły społeczności nie w pełni wykształcone w sensie narodowościowym i społecznym. Zneutralizowanie Korony, niewygodnej dla Rzeszy Niemieckiej, nastąpiło poprzez połączenie jej z WKL. Jeśli dodamy do tego fakt, że królami w tym państwie przeważnie byli obcy, to stanie się jasne, dlaczego realizowało ono interes tych, którzy zaczęli się w nim osiedlać.
Ci nowi osadnicy czuli się w tym państwie bezkarni. Prawo ich nie dotyczyło. Stan szlachecki dlatego był otwarty na nowych braci, by to właśnie Żydzi mogli go zasilać bez problemu. Podejrzewam, że łatwość wejścia do niego była tym spowodowana, a dla innych ta droga była zamknięta. Mieszczan zwalczano po to, by zrobić miejsce Żydom. I tak z czasem przybywało ich, a miejscowa ludność była spychana w niebyt. Nieprzypadkowo cudzoziemcy pisali o I Rzeczpospolitej, że : jest rajem dla Żydów, czyśćcem dla księży, piekłem dla chłopów”. Dla tych ostatnich to zachód Europy był rajem w porównaniu z pańszczyźnianymi stosunkami w Polsce. Dlaczego – bo monarchie zachodnie były absolutystyczne, tamtejsza szlachta trzymana w ryzach przez królów, którzy nigdy by jej nie pozwolili na takie rozpasanie i egoizm stanowy. Dzisiaj jeszcze niektórzy (nie wszyscy, co prawda) epigoni polskiej szlachty potrafią z olbrzymią pogardą i wręcz diabelską pychą mówić o „plebsie”. Bezkrytyczni obrońcy warstwy, która w I Rzeczpospolitej była zażydzona, jak żadna inna!
Pisze Bystroń, że całkowity upadek miast i mieszczaństwa datuje się od potopu szwedzkiego, a więc jest to tylko potwierdzenie tego, o czym wcześniej pisał autor bloga, że głównym celem potopu było zniszczenie Korony, nie Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Szwedzi niszczyli zamki, czyli magnaterię i miasta, czyli mieszczaństwo. Po co oni to robili? Przecież wycofali się z Korony. Najwyraźniej król szwedzki działał na rozkaz swoich nieznanych przełożonych, działał w interesie ludności żydowskiej, która tu osiedlała się. Ci jego nieznani przełożeni to zwierzchnicy z różokrzyżowego Zakonu Palmowego, prekursora masonerii, do którego należał Karol Gustaw, Nieprzypadkowo, inny różokrzyżowiec, angielski dyktator, Oliver Cromwell mu gratulował, że zniszczeniem Rzeczpospolitej wyrwał jeden róg papieżowi, jak pisał Jędrzej Giertych.
To prawda, że ta ludność też ucierpiała, ale miała ona możliwości odbudowania swojej pozycji z racji dostępu do kapitału. Rdzenna ludność polska – nie miała. Dlaczego? Na wojnach wszyscy tracą, tylko jedna nacja zyskuje. Nic się pod tym względem nie zmieniło.
Rzeczpospolita powstała w wyniku unii polsko-litewskiej; to był żydowski projekt, mający na celu stworzenie Żydom miejsca do masowego osadnictwa, zdominowania tego państwa i dokonywania w nim różnych socjologicznych eksperymentów. I nadal niestety to trwa. Wciąganie Polski do wojny na Ukrainie jest tego niezbitym dowodem.
Reasumując za fatalny stan państwa i gospodarki I Rzeczpospolitej odpowiadał bezprzykładny egoizm stanowy ówczesnej szlachty, choć przyznać należy, że w XVI w, jakkolwiek on już występował, ale przynajmniej w pewnej mierze liczył się z interesami państwa – poseł, który wtedy odważyłby się krzyknąć Liberum veto, na pewno zostałby potraktowany szablami przez innych posłów. Egoizm stanowy szlachty wyraził się w uczynieniu z chłopów pańszczyźnianych faktycznych niewolników, bardzo szerokim otwarciem stanu szlacheckiego na Żydów oraz ciągłą degradację polskich miast i mieszczaństwa.
PS. Dzisiaj gloryfikuje się szlachtę i szlachectwo bezkrytycznie, a rebours tego, co robili komuniści zwłaszcza w okresie stalinowskim – bezmyślnie opluwali i wyszydzali wszystko, co szlacheckie, pozwalali dworkom szlacheckim – jakby nie było skarbom kultury polskiej popadać w ruinę, prześladowali dzieci w szkole za szlacheckie pochodzenie, co już samo w sobie było niedopuszczalne i naganne. Sądzę jednak, że nie odbiera mi to prawa do bardzo krytycznej oceny szlachty I Rzeczpospolitej.
(W oparciu o blog Wiesława Liźniewicza)
Jacek Łukasik
14 września 2024
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz