Skip to main content

Znalezione w sieci...

portret użytkownika Z sieci
polska-flaga-stare.jpg

Wpis znaleziony w sieci ( https://www.facebook.com/1645735358971224/posts/2874993889378692/ )
jest dość długi, ale ważny i ciekawy. Niby o historii, a jednak bardzo aktualny..

Quote:

,,I właśnie wtedy z pomocą przyszedł szef MSW – gen. Czesław Kiszczak. Dzięki decyzjom Kiszczaka możliwe było nie tylko zaciągnięcie kredytu, ale przede wszystkim otrzymanie lokalu, drukarni i przydziału niezbędnego papieru. (...) Od początku jednak decydującą rolę w zespole odgrywała grupa byłych działaczy Komitetu Obrony Robotników, zafascynowana trockizmem, w większości żydowskiego pochodzenia. Grupa ta nie tylko narzuciła kształt i linię polityczną pisma, ale wymusiła na pozostałych pewien model postawy, przejawiający się określonym stosunkiem do Polski i świata. Tropienie ksenofobii, antysemityzmu i wszelkich zagrożeń ze strony Kościoła i prawicy było ważnym tego elementem. (...) O wszystkim decydowała Helena Łuczywo (córka żydowskich komunistów - dop. RP), która nadawała ostateczny kształt bieżącym numerom gazety. To ona była prawdziwym redaktorem prowadzącym gazety. Adam Michnik (syn żydowskiego komunisty skazanego w wolnej Polsce za antypolską działalność - dop. RP) sam zresztą o sobie później mówił, że pomimo iż był redaktorem naczelnym, był jedynie kimś w rodzaju „komisarza politycznego redakcji”. Michnik decydował przede wszystkim o politycznym zaangażowaniu redakcji i definiował „wroga”, na którego gazeta musiała zwrócić swoją uwagę."

,,Już 3 lipca 1989 r. Adam Michnik w swoim sztandarowym artykule „Wasz prezydent, nas premier”, opublikowanym na łamach gazety, nie zważając na stanowisko „Solidarności”, opowiedział się za wyborem prezydenta z rekomendacji PZPR i postulował, aby misję tworzenia nowego rządu powierzyć przedstawicielowi solidarnościowej opozycji. Jego inicjatywa nie była oczywiście skonsultowana z „Solidarnością” i jej przewodniczącym Wałęsą. Tydzień później miał miejsce kolejny samowolny ruch naczelnego „Wyborczej” – Adam Michnik udał się do Moskwy, aby prowadzić tam polityczne rozmowy z szefem Wydziału Zagranicznego KPZR Jurijem Graczowem."

„Gazeta Wyborcza” dla wielu Polaków była prawdziwą wyrocznią, dokonywała egzegezy prawdy na temat Polski, Polaków i świata. Tłumaczyła swoim czytelnikom bieżące wydarzenia polityczne i społeczne w kraju, strasząc ich przy okazji wyimaginowanymi przez siebie zagrożeniami. Określała, co jest dla Polski dobre, a co złe, nad czym warto pracować, a o czym należy jak najszybciej zapomnieć, aby ,,nie obudzić demonów przeszłości". Gdy w 1992 r. pojawiła się szansa na przeprowadzenie lustracji, „Gazeta Wyborcza” straszyła Polaków „nową forma apartheidu”, jak pisał na jej łamach Lesław Maleszka (jak się później okazało, były tajny współpracownik SB). Gdy w 1998 r. powstawał IPN, gazeta przestrzegała przed grzebaniem w ludzkich życiorysach i manipulowaniem historią. To na łamach „Gazety Wyborczej” Adam Michnik nazwał gen. Kiszczaka człowiekiem honoru. Gdy jednak zaczęto mówić o roli płk. Ryszarda Kuklińskiego i potrzebie jego rehabilitacji, Michnik apelował do Polaków, aby nie robili z Kuklińskiego bohatera, bo, jak podkreślał, był człowiekiem, który „grzebał ludziom w szufladach”.

,,Redaktor naczelny „Gazety” jeszcze wiele razy deprecjonował prawdziwych polskich bohaterów, stawiając w zamian na piedestale ludzi zbrukanych PRL-em. Straszył Polaków ksenofobią, antysemityzmem, ostrzegał przed archaicznym patriotyzmem i przywiązaniem do Kościoła. Wywierał presję na polityków, dziennikarzy, środowiska i instytucje. A przy tym wszystkim lojalność wobec Polski zastępował lojalnością wobec swojego środowiska. W ciągu 25 lat swojego istnienia, „Gazeta Wyborcza” wychowała i ukształtowała miliony Polaków, którzy dzisiaj nie są w stanie samodzielnie myśleć. Historia „Gazety Wyborczej” to historia, która trwa nadal. Nie wolno jednak o niej mówić i pisać. Przekonał się o tym wielokrotnie Stanisław Remuszko – były dziennikarz gazety i autor książki „Gazeta Wyborcza. Początki i okolice”. W jednym z procesów, jakie wytoczyła mu „Wyborcza” i jej naczelny, zapadło orzeczenie, w którym uznano, że krytyka Adama Michnika „jest szkodliwa społecznie”. Michnik wiele razy potrafił skutecznie sterroryzować swoich krytyków, strasząc ich procesami sądowymi." (Fragmenty artykułu z ,,Uważam Rze - Historia")

,,20 marca, powołana została komisja do przeglądu akt MSW. Oficjalnie było to reakcją rządu (rychło w czas!) na pojawiające się doniesienia o niszczeniu archiwów. Komisja kierowana była przez ówczesnego ministra nauki, Henryka Samsonowicza, i składała się z historyków: Bogdana Krolla, Andrzeja Ajnenkiela, Jerzego Holzera oraz Adama Michnika, który na tę okoliczność przypomniał sobie, że też jest z wykształcenia historykiem, choć przecież przez całe życie zajmował się raczej tworzeniem historii niż jej badaniem. Komisja ta, od nazwiska jej najbardziej znanego uczestnika nazwana potocznie „komisją Michnika", jest jedną z bardziej tajemniczych spraw, jakie miały miejsce w początkach ustrojowej transformacji. Przez wiele lat stanowiła ona dla wiodących mediów tabu. Nie to, że nie było o niej wolno pisać - ale nie wypadało. Więc nikt nie pisał, a jeśli napisał, nie miał gdzie wydrukować. Sprawa niby nie była tajemnicą, ale nie istniała. Tak samo, jak nie istniał pokrywający się kurzem w sejmowym archiwum raport Rokity, jak nie istniała, choć nie była tajna, wiedza o PZU czy FOZZ. Wracając do komisji Michnika - przecież do archiwów nie wchodzi się ot, tak sobie, i nie wyciąga się z półki teczki, która akurat wydała się ciekawa, żeby ją sobie na kolanie przejrzeć, a potem wetknąć z powrotem na półkę. Żelazną zasadą jest rejestrowanie: kto zażądał jakiej teczki, kiedy ją otrzymał, kiedy zwrócił, co kopiował lub wynotowywał. O tym, że z teczki nic nie wolno wyjmować i wynosić poza archiwum nawet już nie będę wspominał. Tymczasem po komisji Michnika nie pozostał w archiwach żaden ślad. Przemknęła ona przez nie niczym korowód duchów. Nie ma jednego zapisu, kto kiedy wszedł do archiwum, co przeglądał. Nie wiadomo więc, czym się właściwie zajmowali członkowie komisji i nie ma żadnego dowodu, że zostawili badane dokumenty w takim samym stanie, w jakim je zastali.

Ja wiem, że co młodsi czytelnicy będą mieli trudności, żeby to zrozumieć. Że zapytają: no to dlaczego o tym nie pisaliście wtedy, dlaczego niby jesteście tacy mądrzy teraz, po piętnastu latach? Przecież nie istniała cenzura. Przecież była wolna prasa. Michnik ani nikt inny nie mógł wam tego zabronić! Na takie pytania po prostu opadają mi bezsilnie ręce, bo cóż odpowiedzieć? Mógłbym równie dobrze odpowiedzieć - owszem, pisaliśmy, tylko Wy nie szukaliście w zakamarkach kiosków i nie prenumerowaliście tych pism, w których na takie tematy pisano. Ale jeśli bym umieścił jakąś wzmiankę - drobną wzmiankę! - na przykład o komisji Michnika, to mój tekst w żadnym wysokonakładowym piśmie nie mógłby się wtedy ukazać. Nie dlatego, że nie było wolno. Nie było żadnej instytucjonalnej cenzury, która by to zdjęła, ani żadnego Politbiura, które by zabraniało na ten temat pisać. Był tylko redaktor, który, w najlepszym razie, patrzył na mnie z mieszaniną rozbawienia i współczucia w oczach i mówił: no co pan. Rzadko mówił, bo z oszołomami się nie rozmawiało, a zwłaszcza nie zapraszało ich na poważne łamy. No co pan, to nie jest temat dla nas. Może gdzie indziej. A owo „gdzie indziej" stanowiły „Ład", „Tygodnik Solidarność", „Młoda Polska", „Najwyższy Czas", „Gazeta Polska" i inne prawicowe bieda-pisma o nakładach kilku, kilkunastu
tysięcy egzemplarzy, z zasady nie cytowane w mediach elektronicznych. Cokolwiek się w nich napisało, uważane było z założenia za nieważne, z racji miejsca publikacji. To właśnie było istotą choroby polskiej inteligencji lat dziewięćdziesiątych, chorobą, którą nazywam tu michnikowszczyzną. W latach peerelu inteligencja nie obcowała z prawdą, bo prawdy nie było. Żeby do niej dotrzeć, potrzebny był pewien wysiłek - choćby minimalny. W latach III RP zarażona michnikowszczyzną inteligencja obcować z prawdą nie chciała. Wolała całkowicie, bezkrytycznie zawierzyć, że autorytety - z najwyższym autorytetem bohatera podziemia i uosobienia moralności, Adamem Michnikiem, na czele - wiedzą lepiej. To przecież nie tylko sam Michnik, ale i nasi wspaniali nobliści, i intelektualiści, i mistrzowie kamery, i ich zagraniczni przyjaciele... No, jeśli oni wszyscy mówią, że czegoś czytać, czegoś mówić, o czymś wiedzieć nie wypada - no to widocznie nie wypada!" (Ziemkiewicz, ,,Michnikowszczyzna")

,,Gdy ktoś chce dziś kupić większe ilości papieru, dzwoni do hurtowni albo do fabryki i tylko czeka na dostawę. W roku 1989 brakowało praktycznie wszystkiego, a rozdzielnictwem nielicznych dostępnych towarów zarządzała komunistyczna partia. Zwykły papier drukarski był czymś w rodzaju broni, o którą boje toczyły się nawet między nomenklaturą. Nie inaczej działo się z poligrafią czy kolportażem. Tego się nie kupowało, na to się dostawało „przydział”, na wszystko, co było niezbędne do wydawania dziennika: papier, druk, kolportaż, lokal, transport, łączność, kredyty. Wszystko to „Gazeta” dostała za friko, ale przecież czerwoni nie przydzielili jej swojej prywatnej własności, tylko majątek państwowy, który należał do całego społeczeństwa, do wszystkich Polaków. Dochodzą do tego absolutnie wyjątkowe i dosłownie bezcenne imponderabilia: znaczek-symbol „Solidarności”, szalony popyt milionowych rzesz czytelników oraz brak rynkowych rywali. W takich warunkach nie startowało nigdy żadne pismo na świecie. Żyć, nie umierać!"

,,Łatwo sprawdzić, że moja książka jest jedynym dokumentalno-publicystycznym świadectwem narodzin i ewolucji „Gazety Wyborczej”, świadectwem budowy po Okrągłym Stole nowego układu medialnego. Chodzi zatem o ważny i nieznany kawałek naszej historii najnowszej, zrelacjonowany przez naocznego świadka faktografią i rzeczowym tonem, bez epitetów politycznych w rodzaju „czerwonych komuchów”, „solidarnościowych oszołomów”, „pachołków Moskwy czy „sługusów Michnika”. Otóż, mimo że rozeszły się już trzy jej wydania, a fiskusowi zapłaciłem podatek od sprzedanych dwudziestu tysięcy egzemplarzy – żadne, powtarzam, ŻADNE czołowe polskie medium przez dziesięć lat nie pisnęło o niej ani słowa! To teraz ja spytam: wierzy pan redaktor w spiski? Pragnąć przełamać tę medialną ciszę, próbowałem dać płatne ogłoszenie następującej treści (cytuję co do przecinka): To jest przykra lektura dla przyjaciół Adama Michnika. Prawda o „Gazecie Wyborczej”. Nieznane dokumenty. Świadkowie. Pierwszą w Polsce, Europie i na świecie książkę o „GW” i jej środowisku napisał Stanisław Remuszko. Czy masz blade pojęcie, skąd wziął się majątek Agory?" Lecz zamieszczenia tego inseratu, za którego druk chciałem uiścić grube tysiące złotych, odmówiły wszystkie redakcje, m.in. „Polityka”, „Nasz Dziennik”, „Wprost”, „Gazeta Polska” i „Rzeczpospolita”. Dlaczego? Nie wiem. Ale przypuszczam, że ze strachu przed bliżej nieokreślonym odwetem. Słyszałem: „wie pan, oni mają długie ręce i dobrą pamięć, a my wolimy nie mieć kłopotów”. Zimno mi się robiło, gdy mi to mówiono lub dawano do zrozumienia, bo przeżyłem PRL i dobrze pamiętam lęk zwykłych szarych ludzi przed rzekomą wszechmocą bezpieki: „nie pójdę głosować, to paszportu nie dadzą, z pracy wyrzucą, dziecko w szkole będzie miało nieprzyjemności”. (Stanisław Remuszko, były dziennikarz ,,Gazety Wyborczej")

,,Medialny salon Michnika potrzebował monopolu. I taki monopol został mu przez życzliwych polityków na wiele lat zapewniony. Oczywiście, nie mówię o monopolu w ścisłym znaczeniu tego słowa. Nikt nie zabraniał zakładania nowych mediów, nikt nie cenzurował, nie było żadnego komitetu, który by policyjnie egzekwował respektowanie swych wytycznych. Ale żeby założyć gazetę, trzeba było mieć pieniądze. Ogromne pieniądze. Bez pieniędzy kończyło się to tak, jak skończył się tygodnik „Młoda Polska" czy „Tygodnik Gdański". Albo, jeśli się nawet nie skończyło, to trwało tak jak „Gazeta Polska" czy „Najwyższy Czas". Czyli jako niskonakładowe pisemka, niecytowane w mediach elektronicznych - chyba że dla wyśmiania - i skazane tylko na tych, którzy ich szukali, bez szansy na poszerzenie kręgu odbiorców." (Ziemkiewicz, ,,Michnikowszczyzna")

---

Garść informacji, które powinien znać KAŻDY POLAK, a o których wie jedynie małe grono zainteresowanych prawdą ,,oszołomów", którym się nudzi i nie mają co robić więc odkłamują rzeczywistość III RP. Dziś, gazeta która powstała w TAKICH okolicznościach, w TAKICH warunkach i na TAKICH przywilejach, jak opisane wyżej - ma czelność podpisywać się pod apelem, zawierającym takie fragmenty:

,,Zwracamy się w sprawie zapowiadanego nowego, dodatkowego obciążenia mediów działających na polskim rynku, myląco nazywanego „składką”, wprowadzaną pod pretekstem Covid-19. Jest to po prostu haracz, uderzający w polskiego widza, słuchacza, czytelnika i internautę, a także polskie produkcje, kulturę, rozrywkę, sport oraz media.

Wprowadzenie go będzie oznaczać:

osłabienie, a nawet likwidację części mediów działających w Polsce, co znacznie ograniczy społeczeństwu możliwość wyboru interesujących go treści,
pogłębienie nierównego traktowania podmiotów działających na polskim rynku medialnym, w sytuacji, gdy media państwowe otrzymują co roku z kieszeni każdego Polaka 2 mld złotych, media prywatne obciąża się dodatkowym haraczem w wysokości 1 mld zł, faktyczne faworyzowanie firm, które nie inwestują w tworzenie polskich, lokalnych treści kosztem podmiotów, które w Polsce inwestują najwięcej.
Skandaliczne jest również niesymetryczne i selektywne obciążenie poszczególnych firm."

Napisałbym, że ,,Wyborcza" jest OSTATNIM medium, które ma moralne prawo zabierać głos w sprawie nierównego traktowania, specjalnych względów, braku solidarności medialnej itp - ale nie napiszę, bo nie jest ostatnim, tylko jednym z ostatnich. Jeśli starczy czasu, w najbliższych dniach przypomnę jak powstawali inni sygnatariusze tego apelu - np TVN i Polsat. A jest o czym pisać...

więcej szukaj tu: https://www.facebook.com/1645735358971224/posts/2874993889378692/

17 lutego 2021

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak