W dzisiejszej Polsce musi powstać jak najszybciej nowa "Solidarność" w biedzie. "Solidarność" oszukanych i pokrzywdzonych, ograbionych przez czerwone i różowe "lumpenelity", okradanych z historii przez dominujące w tak wielu dziedzinach kliki anty-Polaków. Do tego potrzebne są jednak wyjątkowo wytężone, systematyczne działania tych wszystkich, którzy myślą i czują po polsku. Do współpracy warto zaprosić liczącą blisko 20 milionów osób Polonię na różnych kontynentach, która jest ciągle niemal zupełnie niewykorzystanym dla dobra Polski "śpiącym olbrzymem", jak również wielu wybitnych i patriotycznie nastawionych ludzi nauki i kultury. Mam również niezachwianą nadzieję, że już szybko dostaniemy w bojach o Polskę bardzo cenny zastrzyk świeżej krwi z młodszych pokoleń.
Zatwardziałym pesymistom, którzy głoszą, że nie warto nic robić, bo i tak to nic nie da, bo "źle było, źle będzie, w Polsce zawsze i wszędzie", chciałbym przytoczyć jakże ważne i dziś uwagi słynnego polskiego patrioty - pijara Stanisława Konarskiego, który "odważył się być mądrym". Apelując o narodowe przebudzenie w czasach ogromnego marazmu, Konarski pisał: "Przypomnę wam słowa ojca, których niegdyś z przyjemnością słuchaliście, szlachetnego starca, który po wielu rozmowach z synem tak mu na koniec powiedział: "Życie twoje będzie upływało albo wśród prywatnych spraw domowych, albo w kręgu spraw państwowych. Ja, który zestarzałem się wśród zajęć publicznych, jeśli będę żył, nie pozwolę ci siedzieć w domu; nie dla siebie bowiem chciałem dzieci, lecz dla ojczyzny. Ty zaś - pamiętam - powiedziałeś, że nie widzisz, co takiego dali Rzeczypospolitej w tych zepsutych i nieszczęśliwych czasach ci, którzy jak ja poświęcili cały swój wysiłek na to, aby ją wspomagać i wspierać. Wszystko stacza się w przepaść i zostawimy naszym potomkom Rzeczpospolitą w gorszym stanie, niż ją sami otrzymaliśmy. Stąd, zdaje się, twoja niechęć i odraza do spraw publicznych i skłonność raczej do życia prywatnego. Gdyby wszyscy dobrzy obywatele tak myśleli, tak mówili, tak czynili, wtedy nasza Rzeczpospolita wpadłaby niewątpliwie w ręce złych i przeniewiernych ludzi; ci zaś, zagarnąwszy władzę, jakież miejsce, ileż ziemi, jakąż przestrzeń zostawią w całym państwie dla dobrych? (...) Nigdy nie należy tracić nadziei, jeśli chodzi o Rzeczpospolitą (...)". Prawdą jest, że dziś Polska jest niemal w równie trudnej sytuacji jak w tamtych osiemnastowiecznych czasach. Nie należy tracić nadziei pomimo ogromu pracy, jaka jeszcze przed nami do wykonania, chociażby na polu przywrócenia pełnego blasku naszej narodowej kulturze.
Kultura idzie na końcu
Czytałem kiedyś jakże wymowne zwierzenia jakiegoś wydawcy z czasów PRL. Gdy wraz z innymi redaktorami znalazł się w środku pochodu pierwszomajowego, nagle podbiegł do nich organizator i dosadnie wyznaczył im miejsce w szeregu, mówiąc: "A gdzie wyście wleźli, towarzysze? Kultura idzie na końcu!". Wydawca odtąd zawsze pamiętał to wyznaczone przez władze miejsce dla kultury. Zarówno pod względem dotacji finansowych, jak i ilości miejsc w kinach czy teatrach wlekliśmy się na szarym końcu statystyk krajów "socjalistycznej" części Europy, na ogół tuż przed Albanią. Niestety, ten komunistyczny sposób traktowania kultury został najwyraźniej odziedziczony przez dzisiejszych polityków z PO. Wśród naszych lewicowo-liberalnych pseudoelit od lat dominuje skłonność do małpiego wręcz naśladownictwa Zachodu, najczęściej postrzeganego w postaci przejmowania stamtąd rzeczy najgorszych: zalewu antywartości, skrajnego "luzu" moralnego na zasadzie "róbta, co chceta". Czemu w Polsce nie ma należytej troski o kulturę, naukę, o zabezpieczenie narodowego dziedzictwa?
W Polsce po 1989 roku, pod egidą Balcerowicza, za czasów jego potulnej służebnicy na stanowisku ministra kultury Izabeli Cywińskiej, przyjęto katastrofalną zasadę traktowania dóbr kultury jako towaru. Już w 1990 r. wsławił się skrajnie barbarzyńskim podejściem do kultury wiceminister finansów Marek Dąbrowski, stwierdzając, że książki należy traktować pod względem podatkowym tak jak gwoździe. Prymitywny technokrata, jak widać, nie miał żadnego pojęcia o szczególnej roli kultury w podtrzymywaniu Narodu, co tylekroć akcentował wielki Papież Polak Jan Paweł II. Wyobraźmy sobie przez chwilę, co by było, gdyby w XIX w. nie przemycano polskich książek do zaboru rosyjskiego i pruskiego z emigracji i z Galicji, a produkowano by setki tysięcy ton gwoździ. Co stałoby się wówczas z Polakami, jak daleko postąpiłoby nasze wynarodowienie?
Szkoda, że nasi rządzący liberałowie-technokraci, z taką pogardą odnoszący się do roli kultury, nie przeczytali, jak widać, nigdy pamiętników jednej z największych postaci polityki Zachodu, premier Margaret Thatcher, w których stwierdza m.in.: "Miałam dogłębną świadomość tego, że narodowe galerie sztuki, muzea, biblioteki, opery i orkiestry tworzą całość z architekturą i zabytkami, wzmacniają pozycję międzynarodową państwa (...) publiczne zamanifestowanie kultury narodu jest równie ważną demonstracją przymiotów danego kraju, jak rozmiar produktu krajowego brutto dowodzi jego potencjału" (M. Thatcher, "Lata na Downing Street", Gdańsk 1996, s. 565).
Spójrzmy, do jakiego stopnia nastąpiła degradacja kultury, nawet w stosunku do czasów PRL. Najlepiej widzimy to na przykładzie telewizji, w której dominują zagraniczne, kiczowate śmieci. A co zostało z polskiej szkoły filmowej w naszej kinematografii? Widzimy głównie masę żałosnych filmideł, nagłaśniających antywartości, uderzających w Kościół i patriotyzm, szydzących z najcenniejszych tradycji naszej historii (haniebny projekt filmu "Westerplatte", popieranego przez pupilkę postkomunistycznej nomenklatury, dyrektor Polskiego Instytutu Szkoły Filmowej Agnieszkę Odorowicz. Jak to się stało, że przetrwała ona przez dwa lata rządów PiS na tym stanowisku? Pozostanie to zapewne słodką tajemnicą takich liberałów jak Kazimierz M. Ujazdowski).
Czytałem niedawno wstrząsający zestaw 18 pytań skierowanych przez reżysera filmowego Krzysztofa Wojciechowskiego do prezesa PiS (wobec braku odpowiedzi na pismo złożone 8 stycznia 2008 r.). Reżyser z goryczą wyliczał fakty dowodzące, jak to przez dwa lata rządów PiS nie zadbano o wykorzystanie i wyeksponowanie naprawdę znaczącej części patriotycznej inteligencji, takich wybitnych twórców jak pisarz Janusz Krasiński czy reżyser Alina Czerniakowska. Jakże przygnębiający jest przytoczony przez niego fakt, że oto w tłumie wyborców PiS, zebranych w katowickim Spodku na krótko przed październikowymi wyborami, stał gdzieś z boku światowej sławy kompozytor Wojciech Kilar i nikt nie pomyślał o udzieleniu mu głosu, pokazaniu, że tak wielcy twórcy są z nami!
W czasie niedawnych wydarzeń związanych ze stalinowskimi praktykami na Uniwersytecie Wrocławskim miałem możliwość poznania przynajmniej telefonicznie wielu wspaniałych ludzi nauki i kultury: wybitnych lekarzy, profesorów, muzyków, w tym byłego rektora Wyższej Szkoły Muzycznej we Wrocławiu. Przyznam, że nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielu naukowców-patriotów zajmuje się naukami ścisłymi czy medycznymi, i nikt nie pomyślał, także w PiS, o wciągnięciu ich do dzieła naprawy Rzeczypospolitej. Myślę jednak, że nawet teraz jeszcze nie jest za późno na stworzenie takiego ruchu, choć w znacznie trudniejszych warunkach, niż miałoby to miejsce przed październikowymi wyborami.
Za sprawę niecierpiącą zwłoki uważam tworzenie zalążków tego ruchu przez zakładanie wielodyscyplinarnych Klubów Inteligencji Patriotycznej. Zajęłyby one miejsce większości Klubów Inteligencji Katolickiej, które poza wyjątkami (np. KIK lubelski czy kielecki) dawno zdradziły swoje powołanie i odeszły od ducha wielkiej myśli patriotycznej Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego. Przypomnę tu choćby haniebne zachowanie się warszawskiego KIK, który pod przewodem P. Cywińskiego wspierał kalumnie zwolenników J.T. Grossa. Myślę, że nowo powstałe Kluby Inteligencji Patriotycznej szybko zagospodarowałyby, istniejącą już dziś, wielką próżnię intelektualną i organizacyjną i stworzyły podstawy dla szerszego porozumienia się jak największej rzeszy patriotycznej inteligencji na terenie całej Polski.
Warto może powrócić do pomysłu stworzenia przy prezydencie RP swego rodzaju Rady Intelektualistów, z udziałem tak wybitnych postaci, jak profesorowie: Andrzej Nowak, Zdzisław Krasnodębski, Andrzej Kaźmierczak, Jerzy Żyżyński, Andrzej Zybertowicz, Witold Kieżun, Bogusław Wolniewicz, Janusz Kawecki czy Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz. Rada taka, złożona z 15-20 członków o wysokim autorytecie intelektualnym, mogłaby zbierać się raz w miesiącu i wypowiadać swe opinie po dłuższej debacie (np. na temat dróg zapobieżenia rozszerzania się kryzysu gospodarczego w Polsce, sprawy traktatu lizbońskiego, euro czy polityki historycznej etc.). Wielkie walory intelektualne i kompetencja członków takiej rady przy prezydencie RP mogłyby tym bardziej korzystnie odbijać się na tle żałosnego wręcz poziomu intelektualnego niedouczków z obecnego rządu PO. Pokazywałoby to również obraz jakże odmienny od wykreowanego przez media fałszywego obrazu PiS i obozu prezydenckiego, jako dalekiego od kultury środowiska ludzi niewykształconych.
Czemu nie pokazuje tej prawdy, że po stronie opcji patriotycznej stoi dziś naprawdę wiele prawdziwych autorytetów intelektualnych, choćby takich jak wyżej wymienieni. Wygląda jednak na to, że prezydent w swoim zadufaniu woli kryć się za szańcami otaczającego go, pełnego intryg dworu, na czele z osławioną Ewą Junczyk-Ziomecką, a potem popełnia raz po raz kolejne błędy, które odbierają mu resztki poparcia (choćby wycofanie się z patronatu nad uroczystościami 65-lecia rocznicy ludobójstwa popełnionego na Polakach na Wołyniu czy wcześniejsze poparcie dla otwarcia osławionej loży masońskiej Bnai Brith oraz niedawne paradowanie w jarmułce z okazji święta Chanuka).
"Śpiący olbrzym" - Polonia
Licząca blisko 20 milionów osób Polonia na różnych kontynentach jest ciągle niemal zupełnie niewykorzystanym dla dobra Polski "śpiącym olbrzymem". Z jednej strony decydują o tym różne wewnętrzne niesnaski w poszczególnych środowiskach polonijnych, skwapliwie podsycane przez działającą tam starą agenturę i jakże licznych postkomunistycznych dyplomatów. Z drugiej strony brak jest odpowiedniego wsparcia przez kolejne polskie rządy politycznych, kulturalnych i prasowych wysiłków Polonii dla obrony Polski za granicą. Zabrakło również programu wykorzystania talentu fachowców z emigracji do pracy przy przebudowie i modernizacji Polski. Znam jak dotąd tylko jeden przykład wykorzystania talentu emigracyjnego wybitnego fachowca. Myślę tu o znakomitym specjaliście od zarządzania (management) prof. Witoldzie Kieżunie.
Płacimy bardzo wysoką cenę za haniebne przejawy odtrącania najbardziej patriotycznych sił na emigracji. Dość przytoczyć takie sprawy jak nagonka "czerwonych" i "różowych" na prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala po jego liście do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, krytykującym ustępliwość wobec kręgów żydowskich, czy trwająca od paru lat nagonka na przywódcę Polaków w Ameryce Południowej, prezesa USOPAŁ Jana Kobylańskiego. Nagonka, w której uczestniczą takie "tuzy" Tuskowego obozu, jak Bogdan Borusewicz, Władysław Bartoszewski czy Radosław Sikorski. Skandalem jest totalne zlekceważenie postulatu prezesa Edwarda Moskala, aby powołać specjalnego rzecznika do spraw stosunków z polską emigracją, choć taki urząd powołano dla stosunków z żydowską diasporą. W bardzo nikłym stopniu popularyzuje się wielki dorobek intelektualny Polaków na emigracji, zwłaszcza polskich naukowców i ludzi kultury z USA i Kanady. Kiedy np. spopularyzuje się w kraju, dziś prawie nieznane w Polsce, świetne prace tak wielkiego polonijnego uczonego jak prof. Iwo C. Pogonowski?
Zapytam również: kiedy wreszcie zaczniemy lepiej poznawać doświadczenia naszej Polonii? Jakim wzmocnieniem dla Polski byłoby rzetelne wsłuchiwanie się polskich kół rządowych, parlamentarnych, kręgów dyplomatycznych etc. w głosy wybitniejszych przedstawicieli Polonii na temat tego, co warto przejmować z praktyk życia gospodarczego i innych na Zachodzie, a czego należałoby się jak najsilniej wystrzegać. Tylko że to wszystko nie będzie możliwe bez gruntownej zmiany dotychczasowego stosunku Rzeczypospolitej do Polonii. Dotąd był on pełen ukrytej niechęci, bo lewicowi oficjele czy dyplomaci aż za dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie z Polonii są w dużo większym stopniu nastawieni antykomunistycznie niż Polacy w kraju. Nie przeszli bowiem kilkunastu lat kryptolewicowej indoktrynacji przez telewizyjne i radiowe stacje III RP, które tak wielu ogłupiły (np. wybielenie postaci gen. Jaruzelskiego w świadomości ogółu). Poza tym ludzi z Polonii nie przyzwyczajono, na szczęście, do tak wyrafinowanego podważania świadomości chrześcijańskiej i patriotycznej, a co uprawiają od lat krajowe kręgi liberalne i lewicowe, na czele z "Gazetą Wyborczą".
Szczególnym skandalem jest fakt, że władze polskie nie robią dosłownie nic dla przeciwstawienia się przejawom dyskryminowania Polonii w różnych krajach, a zwłaszcza w Niemczech. Tamtejsza dwumilionowa Polonia to według jednego z artykułów "Rzeczpospolitej" "dwa miliony nieobecnych". Władze niemieckie nie chcą przyznać Polonii statusu mniejszości narodowej, chociaż miała go niemiecka Polonia nawet w czasach hitlerowskich do 1939 r., gdy wymordowano jej działaczy, a duży majątek w nieruchomościach skonfiskowano. Dodam, że nigdy tego majątku władze niemieckie nie oddały Polakom. Profesor Piotr Małoszewski z Niemiec mówił kiedyś w Toruniu na Forum Polonijnym, że biedna Polska łoży dużo więcej na naukę i kulturę w języku niemieckim stukilkudziesięciotysięcznej mniejszości niemieckiej w Polsce niż bogate Niemcy na naukę i kulturę w języku polskim dla paru milionów Polaków. Dodajmy tu, że coraz częściej dochodzi do zakazywania dzieciom polskim w Niemczech nauki w ich ojczystym języku (obrzydliwe zachowanie Jugendamtów działających od czasów nazistowskich). Porównajmy te fakty z wyraźnym uprzywilejowaniem mniejszości niemieckiej w Polsce (brak konieczności przestrzegania progu wyborczego, co zapewnia Niemcom w Polsce stały kilkuosobowy udział w Sejmie).
Kto ponosi winę za zniechęcanie Polonii?!
Obok tego, co zrobiono w sferze politycznej i medialnej dla zniechęcenia Polonii do angażowania w sprawy Polski, jeszcze gorsze wydają się efekty zniechęcania jej w sferze gospodarczej. Przez długotrwałą fatalną politykę finansową i podatkową, korupcję i łapownictwo zablokowano szansę wsparcia odradzającej się gospodarki przez wielką rzeszę wykwalifikowanych kadr gospodarczych i finansowych z Polonii. (Dzięki jakże odmiennej polityce gospodarczej Irlandii Amerykanie irlandzkiego pochodzenia w ciągu ostatnich 6 lat zainwestowali aż 250 mld euro na Zielonej Wyspie). Przebywający w Stanach Zjednoczonych dziennikarz polonijny Jan M. Fijor oskarżał wprost polskie władze o świadome marnowanie szans powtórzenia sukcesu irlandzkiego w Polsce na skutek ciągłego zniechęcania inwestorów polonijnych. Cytował polonijnego biznesmena Andrew Filipowskiego (o majątku przekraczającym 500 mln dolarów), który w 1999 r. zlikwidował swoją polską filię, oceniając, że: "W Polsce nadal nie ma atmosfery do robienia interesów". Fijor, mówiąc o niewykorzystanych szansach polonijnych, powoływał się na obliczenia prof. Jana Łobanowskiego z University of Notre Dame w USA, który wskazywał na 200 naukowców z Polski zajmujących się głównie high-tech na różnych uczelniach Stanów Zjednoczonych. Przytaczał opinię Jana Kryńskiego z Amerykańsko-Polskiej Izby Gospodarczej w Chicago, który szacował liczbę polskich menedżerów i wysoko kwalifikowanych specjalistów w amerykańskim biznesie technologicznym również na blisko 200 osób (wg tekstu J.M. Fijora we "Wprost" z 22 lutego 2004 r.).
Osiem lat temu miałem wielce pouczające spotkanie z kilkudziesięcioma polskimi biznesmenami w stanie Kolorado. Okazało się, że większość z nich próbowała zakładać biznesy w Polsce po 1989 roku, ale szybko tego zaniechała, napotykając wystarczająco dużo barier biurokratycznych i korupcyjnych. Żalili się, że w Polsce urzędnicy ewidentnie sprzyjają najbardziej łotrowskim cudzoziemskim wydrwigroszom (jako źródłu łapówek), konsekwentnie blokując działania patriotyczne biznesmenów polonijnych, którzy zapominają "przemawiać im do ręki".
Na tle skrajnego, haniebnego wręcz zaniedbania w Polsce tak ważnych dla nas stosunków z Polonią i możliwości wykorzystania jej tak cennego kapitału intelektualnego i materialnego uważam, że należałoby zapewnić udział w polskim parlamencie co najmniej kilkunastu reprezentantom Polonii (po 8 w Sejmie i Senacie). Byliby oni wybierani przez samą Polonię i stanowiliby gwarancję prawdziwie efektywnego współdziałania między krajem a Polonią w przyszłości.
Uczmy się od innych
Za jedną z najważniejszych spraw uważam propagowanie w społeczeństwach Zachodu naszego polskiego punktu widzenia na to, co się dzieje w Europie, a szczególnie w naszym regionie. Wielu z nich to ludzie już od dawna zniesmaczeni postępowaniem większości własnych polityków, ich egoizmem, małością, wybieraniem antywartości, popieraniem skrajnej globalizacji.
Dobrze, że prof. Norman Davies pokusił się już o pokazanie roli czołowych polityków Zachodu w zdradzeniu Powstania Warszawskiego, że niejednokrotnie pisał o haniebnym zdradzeniu nas w Jałcie. My powinniśmy jednak pokusić się o pokazanie nowszych, kompromitujących kart zachodniego egoizmu - z okresu po 1989 roku, począwszy od roli głównych państw zachodnich w "miękkim lądowaniu" starej komunistycznej nomenklatury w krajach naszego regionu. Jakże warta przypomnienia jest m.in. haniebna rola George'a Busha w wybraniu gen. Jaruzelskiego na prezydenta Polski w lipcu 1989 roku. (Na tydzień przed głosowaniem w Sejmie prezydent Bush senior usilnie, bardzo skutecznie zachęcał władze OKP do wsparcia kandydatury Jaruzelskiego). Szczególnie potrzebna byłaby, tłumaczona na główne języki zachodnie, książka o tym, jak pomogliśmy gospodarczo Zachodowi po 1989 roku. Pomogliśmy, dzięki narzucanym nam z pomocą polityków-jurgieltników działaniom maksymalnie otwierającym polski rynek na zalew towarów importowanych z Zachodu.
Skandalem jest to, że pozwoliliśmy się całkowicie odciąć po 1989 roku od studiowania najciekawszych doświadczeń politycznych, społecznych i gospodarczych innych krajów Europy Środkowej, na czele z Czechami, Węgrami czy byłą NRD, począwszy od przyjętych tam rozwiązań w sferze dekomunizacji czy lustracji. Zastanówmy się, dlaczego w polskiej telewizji przez kilkanaście ostatnich lat nie było nigdy żadnej szerszej dyskusji między polskimi a czeskimi politykami na temat różnych metod transformacji gospodarczej i politycznej? Dlaczego nie było podobnych telewizyjnych spotkań dyskusyjnych między polskimi a czeskimi ekonomistami czy socjologami? Być może dlatego, że szybko obaliłyby mit o rzekomym polskim "tygrysie gospodarczym", o naszym rzekomym przodowaniu w Europie Środkowej w czasie, gdy w rzeczywistości byliśmy najgorszymi maruderami przemian, zarówno pod względem dekomunizacji, jak i działań na rzecz stworzenia silnej klasy średniej czy skutecznej obrony interesów narodowych. Boją się, że takie spotkania aż nadto szybko obaliłyby mit o rzekomej genialności Balcerowiczowskiej "terapii szokowej" - przypomnijmy - już w 1990 roku bardzo ostro krytykowanej przez tak doświadczonego ekonomistę-polityka jak Vaclav Klaus czy czołowych ekonomistów węgierskich. Być może nasi polityczni "luminarze" bali się też wyśmiania przez czeskich i węgierskich partnerów polskiej ordynacji wyborczej, najgorszej w Europie.
"Nigdy nie należy tracić nadziei..."
Mimo że rządzą nami skarlałe elity, że dziennikarstwo jest w większości skundlone, a sądy w większości zarażone trądem niesprawiedliwości, to jednak rodzi się nadzieja na szybkie przebudzenie młodszej generacji i stworzenie w przyszłości nowych elit. Znamiennym symptomem jest odnotowany ostatnio w sondażach fakt, że właśnie wśród młodych panuje najsilniejsze przekonanie o winie gen. W. Jaruzelskiego wobec Narodu. Zawsze myślałem z nadzieją o jakże ważnych słowach Romana Dmowskiego: "Wartość narodu nie mierzy się wyłącznie jego stanem w danej chwili, w danym, jednym pokoleniu. Stan ten może być przejściowy, pokolenie z tych czy innych przyczyn wyjątkowo liche. Historia wszystkich narodów uczy, jak często po pokoleniach marnych, moralnie słabych, niedołężnych, przychodziły pokolenia dzielne, z szerokimi aspiracjami, które wielkich dzieł dokonywały. Naród trzeba brać jako całość, a w ciągu jego dziejów - to dopiero może dać istotne pojęcie o jego wartości (...)".
Mam niezachwianą nadzieję, że już szybko dostaniemy w bojach o Polskę bardzo cenny zastrzyk świeżej krwi z młodszych pokoleń. Już teraz tworzą się mocne zalążki takich przyszłych patriotycznych polskich elit, chociażby w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Spotkałem się z budzącymi nadzieję symptomami również na wielu spotkaniach antygrossowych, zwłaszcza we wschodniej części Polski, choćby w Zamościu, gdzie młodzież stanowiła większość ponad 800-osobowej grupy słuchaczy. Politycy i działacze patriotyczni muszą jednak o wiele liczniej niż dotąd "iść w Polskę" ze swymi prelekcjami, by budzić Naród i dostarczać argumentów na rzecz naszej opcji. Prawica musi się wreszcie stać prawicą pracy. Nie stać nas na tolerowanie zbyt licznych "śpiących królewien prawicy", które nic nie robią poza przymilaniem się zwierzchnikom, aby dostać się na odpowiednie miejsca na listach wyborczych. Pamiętając o tłumach spragnionych prawdy, przybywających na spotkania antygrossowe, choćby o tych 3 tysiącach osób w Krakowie, stojących w deszczu 15 czerwca 2008 r., wierzę, że Naród już się budzi. I właśnie dziś tym mocniej warto przypomnieć piękne słowa starej pieśni Jana Pietrzaka "Nadzieja":
Matką głupich cię nazwali, nadziejo!
Ludzie podli, ludzie mali, nadziejo!
Choć się z ciebie natrząsają,
głośno śmieją,
Ty nas jedna nie opuszczaj, nadziejo!
Prowadź nas, nadziejo,
W ciemny czas, nadziejo!
W mrocznej mgle wyczaruj iskrę wiary.
W dzisiejszej Polsce musi powstać jak najszybciej nowa "Solidarność" w biedzie. "Solidarność" oszukanych i pokrzywdzonych, ograbionych przez czerwone i różowe "lumpenelity", okradanych z historii przez dominujące w tak wielu dziedzinach kliki anty-Polaków. Do tego potrzebne są jednak wyjątkowo wytężone, systematyczne działania tych wszystkich, którzy myślą i czują po polsku. Los skazał nas na działania niemal ponad siły. Przed dziesięcioleciami wydałem w Polsce wybór poezji największego poety węgierskiego XX wieku Endre Adygo. Szczególnie mocno zapamiętałem jedną z myśli wieszcza znad Dunaju. Pisał tam, że małe i średnie narody Europy Środkowowschodniej, jeśli chcą dogonić przodujące narody Zachodu, muszą wydać z siebie jak najwięcej "muszaj Herkuleszok" (Herkulesów z przymusu). Nam dziś właśnie potrzeba jak najwięcej takich "Herkulesów z przymusu", którzy staną do boju przeciw nowej Targowicy i szajkom ustosunkowanych złodziei, wspieranych przez "trąd w pałacu sprawiedliwości". Jakże piękną zachętą w tej naszej walce o prawdziwie sprawiedliwą Polskę dla Polaków są słowa pieśni, tak popularnej w kręgach środowisk Radia Maryja:
Musimy siać, choć grunta nasze marne,
Choć nam do orki pługów brak i bron,
Musimy siać, choć wiatr porywa ziarna,
Choć w ślad za siewcą
kroczą stada wron.
Siejmy więc ziarna prawdy niestrudzenie w myśl słynnej zasady ojca Tadeusza Rydzyka: "Alleluja i pod prąd". Prędzej czy później nasza wytrwałość zostanie nagrodzona i prawdziwa Polska zwycięży!
Prof. Jerzy Robert Nowak http://www.radiomaryja.pl
2.1.2009
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz