Smutny to paradoks, że najwięcej dla wolności gospodarczej w Polsce zrobili komuniści. Właśnie minęła 20 rocznica od uchwalenia "Ustawy o działalności gospodarczej", czyli tzw. ustawy Wilczka. Dynamiczny rozwój prywatnych firm w Polsce, począwszy od skromnych ulicznych kramików, aż po poważniejsze przedsięwzięcia biznesowe, to właśnie zasługa tej ustawy. To ona przyczyniła się do powstania około półtora miliona firm i stworzenia prawie sześciu milionów miejsc pracy. W momencie, gdy zamykano wiele nierentownych zakładów pracy, i gdy ludziom groziło bezrobocie, właśnie te nowe możliwości zatrudnienia odegrały bardzo ważną rolę amortyzatora społecznych niepokojów.
Potem było już tylko gorzej. Wprowadzenie - już przez tzw. rządy solidarnościowe z tzw. "liberałami" na czele - nowych podatków oraz regulacji (VAT, popiwek, dostosowywanie się do unijnych norm itp.) oraz coraz większe reglamentowanie działalności gospodarczej (gdy ustawa weszła w życie było tylko kilkanaście dziedzin podlegających koncesjom, dziś jest ich ponad 200), przypominało kaganiec jaki zaczęto nakładać na polską przedsiębiorczość. W wyniku tego kagańca wielu ludzi zeszło do szarej strefy, którą też potem usilnie zaczęto zwalczać, a przynajmniej starano się to robić. Obecnie - jak wynika z sondażu dziennika "Rzeczpospolita" - największą bolączką polskich przedsiębiorców wcale nie są ograniczone możliwości robienia interesów, lecz nadmierny fiskalizm państwa, a konkretnie wysokość danin jakie trzeba pod przymusem płacić na ZUS oraz NFZ. Gdyby nie one, może nawet gładko dałoby się przejść przez kryzys.
Nasze życie gospodarcze osaczone jest tyloma nonsensami, że już przed laty powoływano komisję ds. odbiurokratyzowania gospodarki. Za ironię losu uznać można fakt, że na jej czele stał człowiek, który do tej biurokratyzacji mocno się przyczynił, czyli Leszek Balcerowicz. Czy ktoś w ogóle wie, czym działalność tamtej komisji się zakończyła? Obecnie w sejmie działa komisja "Przyjazne państwo", która ma się zajmować eliminacją z życia gospodarczego absurdów utrudniających egzystencję przedsiębiorcom. Ale cóż z tego, skoro szefowi tej komisji, Januszowi Palikotowi, zamiast uporczywego forsowania zmian w ustawodawstwie, wyznaczono rolę przygłupa, który ma za zadanie biegać po sejmie z wibratorami i świńskimi ryjami, po to tylko, żeby dziennikarze się nie nudzili. Czy "przygłupa" może ktoś - z wyjątkiem kilku poważnych dziennikarzy - traktować poważnie, i czy "przygłup" wyeliminuje biurokratyczne absurdy utrudniające życie normalnym ludziom?
Smutne to, że na konferencji "Drogi do wolności" zorganizowanej 29 grudnia 2008 roku przez Centrum im. Adama Smitha, głównym bohaterem był minister z ostatniego rządu komunistycznego, Mieczysław Wilczek. Nie zabrakło na niej również oczywiście przedstawicieli rządzącej Platformy Obywatelskiej, panów Szajnfelda i Czumy. Ale cóż z tego, skoro ci ostatni, choć deklarowali, że są gorąco "za", w praktycznym działaniu okazują się "nawet przeciw". Co najmniej tak samo, jak ich nowy idol, którego imieniem nazwano jeden z polskich portów lotniczych.
Paweł Sztąberek http://www.kapitalizm.republika.pl
5 stycznia 2009
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz