Pan Prezydent RP nie ma racji, gdy w warszawskiej synagodze nagle ogłasza zakończenie obchodów roku jubileuszu odzyskania niepodległości i zapomina o innej, znacznie późniejszej dacie, która powinna je kończyć. Dokładnie bowiem 30 grudnia 2008 r mija 70 rocznica śmierci kardynała Aleksandra Kakowskiego, arcybiskupa-metropolity warszawskiego i zarazem ostatniego prymasa Królestwa Polskiego.
Data ta wpisuje się równocześnie w kończące się właśnie obchody 90 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, albowiem kardynał odegrał doniosłą rolę w tym wydarzeniu jako najważniejszy członek Rady Regencyjnej powołanej przez państwa centralne w latach I wojny światowej. W latach PRL-u była to także jedna z postaci historycznych skazanych na zapomnienie nie tylko z racji jej zbyt narodowych przekonań politycznych, ale i swoich związków z władzą sanacyjną.
Dość tu przypomnieć, że w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r kard. Kakowski wizytował żołnierzy polskich siedzących w okopach na pierwszej linii frontu pod Radzyminem, a przez ostatnie lata swojego życia był kanclerzem kapituły Orderu Orła Białego oraz "Polonia Restituta". Miał także bardzo dobre kontakty z prezydentem RP Ignacym Mościckim, który osobiście zaangażował się w powstanie warszawskiego Muzeum Archidiecezjalnego jego imienia. Nic więc dziwnego, że i same pamiętniki kard. Kakowskiego musiały poczekać kilkadziesiąt lat na wydanie ich drukiem, co się stało dopiero w 2000 r dzięki krakowskiemu wydawnictwu „Platan” oraz pomocy merytorycznej ze strony dyrektora Archiwum Akt Nowych w Warszawie prof. Tadeusza Krawczaka (1).
Późniejszy książę Kościoła i arcypasterz Warszawy urodził się 5 lutego 1862 r jako syn późniejszego powstańca styczniowego w Dębinach koło Przasnysza, a ze swojego domu rodzinnego wyniósł głęboką wiarę i patriotyzm. Po odbyciu nauki w Seminarium Duchownym w Warszawie został skierowany na studia do Akademii Duchownej w Petersburgu, po czym zrobił doktorat z prawa kanonicznego na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie w 1885 r. Święcenia kapłańskie przyjął jednak dopiero rok później, a zaraz potem związał się z warszawskim Seminarium Duchownym — najpierw jako wykładowca, a potem jako jego wieloletni regens czyli rektor. W latach 1910-1913 był profesorem prawa kanonicznego, a zarazem rektorem Akademii Duchownej w Petersburgu.
Kiedy więc w czerwcu 1913 r został mianowany nowym arcybiskupem-metropolitą warszawskim, to od razu spotkał się z niechęcią i podejrzliwością ze strony wiernych archidiecezji — tym bardziej, że tego typu nominacje wymagały wtedy zgody ze strony cara. Mimo to już na początku swoich rządów przy każdej okazji podkreślał miłość do Kościoła i Ojczyzny. Kiedy zaś wybuchła I wojna światowa, to wstrzymał się ze składaniem otwartych adresów wiernopoddańczych pod adresem Mikołaja II, natomiast już 2 lutego 1915 r wygłosił w archikatedrze warszawskiej kazanie o przyczynach i celowości cierpienia, a gdzie wskazał na moralną i materialną pomoc, jaką należy udzielić cierpiącym w wyniku działań wojennych. Kazanie to w formie listu pasterskiego odczytano następnie we wszystkich kościołach archidiecezji, a sam arcybiskup pisał po latach w swoich pamiętnikach takie oto słowa: W liście pasterskim mówiłem dyskretnie o zmartwychwstaniu narodu. O zmartwychwstaniu Polski nie można było wyraźniej mówić przed wyjściem Rosjan z Królestwa.
Kiedy zaś wojska rosyjskie rzeczywiście opuściły Warszawę i całe terytorium Królestwa Polskiego latem 1915 r, a wkroczyli Niemcy, to zaczęła się już zbierać regularnie konferencja biskupów metropolii warszawskiej pod przewodnictwem arcybiskupa, a która to coraz częściej zabierała głos w sprawach ważnych dla Polaków zamieszkujących Królestwo. Właściwie stanowiła ona już zaczątek przyszłej Konferencji Episkopatu Polski, aczkolwiek w warunkach wojennych w praktyce było bardzo trudno gromadzić biskupów ze wszystkich trzech zaborów. To na tych posiedzeniach padały już też głosy biskupów za koniecznością dążenia do utworzenia Polski niepodległej i zjednoczonej.
Kierując się zatem takimi wytycznymi i własnym sumieniem, arcybiskup Kakowski odmówił odprawienia dziękczynnej Mszy św. za wydanie tzw. Aktu 5 Listopada 1916 r przez cesarzy Niemiec i Austro-Węgier i to za radą własnej kapituły! Nie pomogły nawet prośby i nalegania ze strony pierwszego rektora odrodzonego Uniwersytetu Warszawskiego prof. Józefa Brudzińskiego, który wskazywał na prawno-państwowy charakter wydanego aktu. Również po ogłoszeniu rozporządzenia o powołaniu Tymczasowej Rady Stanu metropolita warszawski odmówił władzom okupacyjnym wejścia w skład tego nowego organu i jedynie wydelegował tam swojego przedstawiciela w osobie księdza Henryka Przeździeckiego. Nie wziął też udziału w uroczystej inauguracji prac Rady, tłumacząc się złym stanem zdrowia i podkreślając, że Rada nie ma uprawnień do tego, aby być rządem polskim.
W kwietniu 1917 r abp Kakowski w orędziu skierowanym do duchowieństwa i do wiernych użył już sformułowania, że „Bóg wzbudza Polskę do życia, Ojczyznę wolną nam przywraca” oraz że „trzeba chcieć skutecznie Polski, powstającym władzom polskim nie odmawiać szacunku, a ich rozporządzeniom poddać się z uległością i karnością, należną prawowitej władzy”. Jednocześnie na niedzielę 6 maja, po uroczystości Matki Boskiej Królowej Polski, metropolita zarządził modły o wolną i niepodległą Polskę we wszystkich kościołach archidiecezji warszawskiej. Orędzie to nie spodobało się Niemcom i wywołało liczne komentarze w polskim środowisku politycznym. Podkreślano niezłomność arcypasterza wobec okupanta; był porównywany nawet do ówczesnego prymasa Belgii, kard. Merciera za to, że nawoływał do nie poddawania się Niemcom.
Wreszcie nadszedł dzień 12 września 1917 r, kiedy to generał-gubernatorzy niemiecki i austriacki ogłosili — w imieniu swoich cesarzy — patent ustanawiający Radę Regencyjną i Radę Stanu w miejsce rozwiązanej wcześniej Tymczasowej Rady Stanu. Pojawiła się wtedy propozycja ze strony okupantów, aby abp Kakowski wszedł w skład Rady Regencyjnej jako prymas Królestwa Polskiego (tytuł ten przysługiwał bowiem arcybiskupom warszawskim od chwili powstania tej archidiecezji w 1818 r). Metropolita uzależnił wówczas swoją zgodę od określenia kompetencji tej Rady, od aprobaty ze strony episkopatu oraz od stanowiska Międzypartyjnego Koła Politycznego grupującego konserwatywnych ziemian na czele z hr Adamem Tarnowskim. Do najbardziej gorącej dyskusji doszło 16 września na konferencji biskupów z metropolii warszawskiej, gdzie podnoszono zarówno negatywne, jak i pozytywne aspekty ewentualnego wejścia arcybiskupa do Rady Regencyjnej.
Brano więc pod uwagę tak możliwość zbytniej ingerencji okupantów w prace Rady, jak i groźbę negatywnej oceny ze strony tych Polaków, którzy nie chcą współpracować z państwami centralnymi. Ostatecznie przeważyło jednak zdanie prałata Zygmunta Chełmickiego (późniejszego sekretarza Rady Regencyjnej), który przekonał zebranych, że Rada i tak zajmie "pozycję dominującą", a w ostateczności może zawsze abdykować. Przedstawił też Radę Stanu jako namiastkę przyszłego parlamentu polskiego i pozytywnie ocenił możliwość stworzenia rządu przy Radzie Regencyjnej. Zaznaczył ponadto, że akceptacja obecnej propozycji państw centralnych bynajmniej nie będzie oznaczać wyrzeczenia się idei odbudowy państwa polskiego przy udziale państw Ententy i to przy aprobacie ze strony ewentualnej przyszłej konferencji pokojowej.
Po takiej argumentacji, popartej zresztą i przez konserwatywnych ziemian, abp Kakowski nie miał już wątpliwości, że należy zostać członkiem Rady Regencyjnej. Po latach zresztą tak oto motywował swój akces: Wszedłem do Rady Regencyjnej z miłości Boga i z miłości Ojczyzny. Wszedłem jako prymas Królestwa Polskiego, co mi w piśmie urzędowym przypomniał marszałek Tymczasowej Rady Stanu i wszedłem dla wydobycia od zaborców zdobyczy narodowych i ekonomicznych. Dla zorganizowania ojczystego kraju przez wojnę rozbitego, dla budowania zrębów państwa w najcięższym dla narodu momencie wszechświatowej wojny.
Słowa te były zresztą prawdą, bo to właśnie z inicjatywy arcybiskupa członkowie Rady Regencyjnej zrzekli się pobierania pensji, pracowali całkowicie społecznie i to codziennie przez wiele godzin w swoich gabinetach oraz na posiedzeniach plenarnych. Sam metropolita konsekwentnie opowiadał się za odtworzeniem Polski w granicach przedrozbiorowych I Rzeczypospolitej, protestował przeciwko postanowieniom traktatu brzeskiego z 9 lutego 1918 r, a w czerwcu tegoż roku wynegocjował od Stolicy Apostolskiej powierzenie zadania zreorganizowania struktury kościelnej w Królestwie Polskim, co stanowiło swoisty wstęp do ustanowienia nowych diecezji i zapowiedź zbliżającej się niepodległości. Miał to zresztą robić razem z nowym wizytatorem apostolskim w Warszawie mons. Achille Rattim, który w odrodzonej Polsce został pierwszym nuncjuszem.
Wreszcie dziełem arcybiskupa było słynne orędzie Rady Regencyjnej z 7 października 1918 r faktycznie ogłaszające niepodległość Polski oraz pomysł przekazania całości władzy Józefowi Piłsudskiemu przybywającemu z Magdeburga, a którego metropolita przedstawiał jako „męża opatrznościowego” mogącego powstrzymać falę rewolucji.
Dzień abdykacji Rady Regencyjnej (14.XI.1918 r) późniejszy kardynał opisał w pamiętnikach jako najszczęśliwszy w swoim życiu, bo państwo już żyło i zaczęło działać, a myśmy nic nie przesądzili i nie popełniliśmy takich błędów, które by stanęły w poprzek drogi życia państwa polskiego. Rząd Rady Regencyjnej był niewątpliwie władzą polską, która wydała wiele ustaw i praw podstawowych w zakresie organizacji państwowości polskiej.
Mariusz Affek www.konserwatyzm.pl
1) A. Kakowski, „Z niewoli do niepodległości. Pamiętniki”, oprac. T. Krawczak i R. Świętek, przedmowa: kard. J. Glemp, Kraków 2000, ss. 1032.
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz