Z narodzeniem dzieciątka było tak. Kobieta była brzemienna i czuła, ze zbliża się czas rozwiązania. Wspólnie z mężem, cichym i spokojnym człowiekiem, przemierzali ulice miasta. Zapadał zmrok, wiatr przyniósł powiew zimowego chłodu. Zaczął prószyć śnieg, mężczyzna delikatnie poprawił kołnierz u skromnego palta kobiety.
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak... (Mt 1,18- 21)
Przed chwilą dowiedzieli się, że kobieta nie może być przyjęta do szpitala.
- Nie przetrzymujemy pacjentek - powiedziała uprzejmie pielęgniarka, nie podnosząc wzroku znad szpitalnych kartotek - musimy oszczędzać. Jak się zacznie, proszę wezwać pogotowie... - dodała. Po chwili uniosła głowę znad kartotek, ale nikogo już nie zobaczyła.
Na ulicy zapalono latarnie. Mężczyzna wziął ostrożnie kobietę pod rękę.
- Chodź... - powiedział do niej łagodnie.
Przechodzili właśnie obok wielkiego gmachu z rozświetlonymi oknami. Wysypał się z niego tłum pań i panów, którzy postanowili dłużej zostać w pracy, aby wspólnie spędzić świąteczne popołudnie. Panowie głośno krzyczeli, wymachując butelkami szampana, panie rzucały za siebie kieliszki - na szczęście! - ciesząc się z brzęku tłuczonego szkła. Wtedy dostrzegli mężczyznę i kobietę.
- Ooo! Jaka dziwna para, patrzcie, jacy poważni! - krzyczały panie.
- Chodźcie, napijcie się z nami! Dzisiaj jest wielkie święto! - wołali panowie.
Chcieli jeszcze wesoło do nich pokrzyczeć, ale mężczyzna i kobieta zniknęli już za rogiem ulicy. Tylko na śniegu pozostały ślady ich kroków.
* * *
Szli dalej, ulice powoli się wyludniały, ale przed wielkim domem towarowym dostrzegli kłębiący się tłum ludzi. Właśnie w ostatniej chwili ogłosił wielką wyprzedaż i teraz każdy chciał dostać się do środka. Wzdłuż długiej kolejki biegał człowiek przebrany za świętego Mikołaja. "Za pół ceny kupisz wszystko, co wczoraj kosztowało dwa razy tyle!" - wykrzykiwał hasła reklamowe. Z głośników wylewała się głośna muzyka, słychać było wystrzały fajerwerków, pęki kolorowych balonów unosiły się nad tłumem. Barwne neony błyskały nazwami sławnych producentów, a przed sklepem migała światełkami wielka choinka. Mężczyzna i kobieta poczuli, że ktoś im się przygląda.
Podeszła do nich pani w futrze, która z trudem dźwigała kilka wypchanych siatek reklamowych.
- Może razem zrobimy zakupy? - zaproponowała. - Tam straszna kolejka, ale pani... - wymownie spojrzała na zaokrąglone kształty kobiety - ...pani przecież może bez kolejki - powiedziała. - Zapłacę za fatygę - dodała po chwili.
Kobieta spuściła głowę. Mężczyzna nic nie powiedział, tylko ujął ją mocniej pod ramię i przyspieszył kroku.
* * *
Szli dalej, wiatr hulał coraz mocniej, płatki śniegu rozpoczęły swój szaleńczy taniec. Mężczyzna zatrzymał się, zmarszczył czoło, widać było, że nad czymś się zastanawia.
- Mamy znajomych w tym mieście - powiedział, patrząc na kobietę. - Idźmy do nich. Stąd już nie jest daleko.
Po chwili znaleźli się przed okazałym domem, którego wygląd świadczył o tym, że mieszkają w nim bogaci ludzie. Mężczyzna nieśmiało zapukał do drzwi, zza których dochodził zgiełk pomieszanych głosów. W drzwiach stanął pan domu.
- Aaa! To wy - był zaskoczony tą niespodziewaną wizytą. - Chodźcie, chodźcie, dobrze, że wpadliście - powiedział, wciąż starając się ukryć zmieszanie.
- Czy możemy zatrzymać się na trochę?... - zapytał mężczyzna.
- To niemożliwe - odpowiedział pospiesznie pan domu. - Wigilię spędzamy wspólnie ze znajomymi. Właśnie mieliśmy wychodzić...
Kobieta stalą w progu, starając się przyzwyczaić wzrok do światła. Nagle cofnęła się.
- Musimy już iść... Musimy już iść dalej - powiedziała cicho do mężczyzny.
Pan domu przyjął to z ulgą.
- A nie zapomnijcie wpaść po świętach... - krzyknął jeszcze za nimi.
* * *
Szli dalej, mężczyzna troskliwie objął kobietę ramieniem. Na ulicy, mimo późnej już pory, zaczęło przybywać ludzi. Byli to ci, którzy szli do kościoła na Pasterkę. Jeden z przechodniów zatoczył się i potrącił brzemienną kobietę. Niewiele brakowało, a straciłaby równowagę, ale mężczyzna podtrzymał ją silnym ramieniem.
- Prze... Prze... Przepraszam - powiedział człowiek. Był pijany.
- Nic się nie stało - wyszeptała kobieta.
Na rogu ulicy, przy samochodzie, stali dwaj policjanci. Jeden z nich podszedł do mężczyzny i niewiasty.
- Nie jesteście z tego miasta? Nie macie gdzie przenocować? - wypytywał, przyglądając się im badawczo. - Niewiele pomogę, ale mogę wskazać tani hotel. Jest tuż za rogiem - powiedział.
Zbliżył się do nich drugi policjant.
- ...lub... do przytułku. Ale tam nocują... no, wiecie... męty, wyrzutki, margines... - mówił, nie spuszczając z nich wzroku.
Próbował dojrzeć twarz kobiety, ale nie widział nic oprócz niebieskich błysków świateł policyjnego samochodu, odbitych w jej oczach.
- Pójdziemy do hotelu - powiedział spokojnym głosem mężczyzna.
* * *
Szli dalej, śnieg padał coraz gęściej, wiatr chwilami przemieniał się w śnieżną zamieć. Za rogiem ulicy odnaleźli hotelik. Panował tutaj półmrok i chwilę potrwało, zanim dostrzegli recepcjonistkę.
- Nie ma wolnych miejsc! - powiedziała od razu ze złością.
Z położonych na piętrze pokoi dobiegał chichot i śpiew. Recepcjonistka patrzyła na kobietę z wyraźną niechęcią. "Jeszcze mi tutaj urodzisz i dopiero będzie skandal" - zdawał się mówić jej wzrok.
Wyszli na ulicę. Mężczyzna jeszcze bardziej zmarszczył brwi, poczuł, jak ogarnia go trwoga. Płatki śniegu zaklejały mu oczy.
- Przepraszam - rzekł. - Chyba nic nie załatwię...
Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz kobieta podniosła wzrok i przerwała mu.
- Nie... proszę... nie martw się... Bóg jest z nami - powiedziała.
Mężczyzna uśmiechnął się, po raz pierwszy tego wieczoru.
* * *
Zamieć przybierała na sile. Błądząc wśród krętych uliczek, odnaleźli przytułek. Mężczyzna skostniałą z zimna ręką nacisnął przycisk dzwonka. Otworzyła im pani zarządzająca przytułkiem.
- Jeszcze ktoś? O tej porze? - zapytała ostrym tonem.
- Czy... znajdzie się dla nas miejsce? - zapytał mężczyzna.
Przez chwilę przyglądała się brzemiennej kobiecie, po czym zaczęła mówić łagodniejszym już głosem.
- Nie ma już wolnych miejsc, ale możecie przenocować w nieogrzewanym pokoiku na końcu korytarza - powiedziała. - Dam wam materac i koce - dodała, jakby na usprawiedliwienie.
Poprowadziła ich przez długi korytarz wzdłuż rzędu drzwi do pokojów, w których mieszkali bezdomni. Dochodziły stamtąd stłumione głosy i cichy śpiew kolęd.
Kiedy weszli do nieogrzewanego pokoiku, mężczyzna wyjął zza pazuchy niewielkie zawiniątko i podał je kobiecie. Ona wzięła je delikatnie w ręce, położyła i powoli zaczęła odwijać papier. Wyjęła z zawiniątka pieluszki i malutkie koszulki, starannie rozkładając je na kocu.
* * *
Godzinę później, w nieogrzewanym pokoiku, kobieta powiła dzieciątko. Był to chłopczyk. Wieść o tym wydarzeniu natychmiast obiegła cały przytułek.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
- Czy możemy zobaczyć maleństwo? - zapytała przejętym głosem pani zarządzająca przytułkiem.
- Oczywiście, proszę... - usłyszała w odpowiedzi głos kobiety.
Weszli do środka. Mężczyzna stał wyprostowany na środku pokoiku, jego twarz wyrażała radość i ulgę, kobieta siedziała na materacu, trzymając na rękach maleństwo. Dopiero teraz można było dostrzec, jak jest piękna.
- Zapraszam - powtórzyła kobieta.
Człowiek, który stracił cały majątek, przyniósł ze sobą butelkę mleka i teraz - drżącymi rękami - podał kobiecie. Staruszek, którego syn wyrzucił z domu, wręczył mężczyźnie bochenek chleba. Inny człowiek, który wcześniej mieszkał na dworcu kolejowym, przyniósł kilka jabłek. Stali przez jakiś czas, przyglądając się jasnemu obliczu maleństwa.
Matka patrzyła na ich zniszczone, pomarszczone twarze. A potem uśmiechnęła się - ciepło i łagodnie. A oni stali tak, patrząc i radowali się, a wielu miało w oczach łzy szczęścia.
Potem powrócili do swoich pokoi. Dwaj z nich mieszkali obok pomieszczenia, w którym urodziło się dzieciątko. Jeden zgasił światło i położył się na łóżku.
- Wiesz co? - powiedział do drugiego, który stał milczący przy oknie.
Tamten nie odpowiedział.
- Postanowiłem... - przerwał, jakby przestraszony swoimi słowami. - Postanowiłem, że od dzisiaj będę dobrym człowiekiem... - umilkł zawstydzony swoim wyznaniem.
Spojrzał pytająco na tego, który stał przy oknie. Zauważył, że drgnął, jakby popchnięty niewidzialną siłą. Nie odpowiedział jednak, wpatrując się w ciemność za oknem. Coś dziwnego działo się na dworze.
Śnieg właśnie przestał padać. Wiatr ucichł. Chmury zniknęły. Panowała niczym niezmącona cisza. Wysoko na nieboskłonie, wprost nad nimi, złotym blaskiem jaśniała jedyna tej nocy gwiazda.
TadeuszK
www.prawica.net
24 grudnia 2008
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz