O zawiłych i burzliwych dziejach farmaceutycznej rodziny Wiśniewskich, powiedział mi inny aptekarz, którego historię rodzinną opisywałam. Powiedział, bym szukała w miejscowości Prószków, w której nazwie dwa razy jest „ó”...
Wcześniej, wstyd przyznać, nie słyszałam nawet o tej miejscowości, ale na szczęście jest internet. Dzięki temu bez trudu odnalazłam Ryszarda Wiśniewskiego i poznałam niesamowitą historię.
Jego rodzinę od pokoleń tworzyli nauczyciele, pedagodzy, farmaceuci. Byli w niej też chłopi i właściciele ziemscy, żołnierze, powstańcy i społecznicy. Jej losy to losy Polaków w pigułce – pracujących w pocie czoła, by zapewnić lepszy byt i wykształcenie swoim dzieciom, tracących wszystko w pożarach, z ręki najeźdźców, agresorów. Cierpiących zsyłkę, wywożonych do łagrów, obozów i na roboty do Niemiec. Rzucanych z miejsca na miejsce i wędrujących po świecie za chlebem. Opisała je w „Portretach Rodzinnych”, niezwykle wzruszającej książce Krystyna Wiśniewska. Żona i matka farmaceutów: Bogumiła i Ryszarda.
Powikłane losy
Państwo Ryszard i Bożena Wiśniewscy prowadzą dziś aptekę w Prószkowie koło Opola. Z miejscem tym związani są od lat, jednak pochodzą z zupełnie innych stron. Wcześniej była Rozprza, Sulejów i Mieszkowice, a więc okolice Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie do dziś mieszka pani Krystyna, matka Ryszarda Wiśniewskiego. Jeszcze wcześniej w rodzinnej historii przewijają się takie miejscowości, jak Dębiny koło Przasnysza, Warszawa, Kamieńsk, Czajków czy kresowe Miory.
W Miorach, dziś należących do Białorusi, w 1926 roku swą aptekę utworzyli Jadwiga i Antoni Wiśniewscy. Oboje byli farmaceutami, studiowali wcześniej w Kijowie. Ich syn, Bogumił, po maturze uzyskanej w Wilnie wstąpił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu, następnie walczył w Kampanii Wrześniowej. Gdy jego jednostka została rozformowana wrócił do rodzinnego domu. Zastał w nim jednak tylko matkę, ojca NKWD zdążyło zesłać do Nowosybirska. Wkrótce ślad o nim zaginął. Na czytelników „Portretów Rodzinnych” spoglądają z fotografii mądre oczy Jadwigi Wiśniewskiej. Kobiety pięknej, mądrej i dzielnej, która po utracie męża, już pod okupacją niemiecką prowadziła aptekę przyuczając do zawodu syna, jednocześnie zaopatrując w leki partyzantów.
„Apteka w Miorach usytuowana przy skrzyżowaniu ulic Wielkiej i Ogrodowej miała w sąsiedztwie posterunek żandarmerii niemieckiej, co nie było bez znaczenia wobec faktu, że apteka dostarczała leki partyzantom. Wykrycie tej procedury było tylko kwestią czasu...” – napisała w swych wspomnienia Krystyna Wiśniewska. Jednak, gdy łączniczka przenosząca leki wpadła w ręce Niemców, ci przyjęli od Jadwigi okup, Bogumiła „jedynie” skatowali, a potem wywieźli na roboty do Niemiec. Co stało się z Jadwigą – nie wiadomo. Rodzinie udało się dowiedzieć tylko tego, że wkrótce została zamordowana przez Niemców. Bogumił miał natomiast szczęście w nieszczęściu. Już w Niemczech, gdzie pracował jako robotnik, skaleczył kolano, a w ranę wdało się zakażenie. Groziła mu amputacja, jednak lekarz, także Polak, uratował nogę. I przy okazji wyszło na jaw, że Bogumił jest laborantem aptecznym, trafił więc do pracy w aptece. Po wyzwoleniu został powołany do organizacji szpitala dla więźniów zwalnianych z obozów koncentracyjnych. Mógł zostać na Zachodzie, studiować farmację w Liege, ale wrócił do kraju. Rozpoczął studia na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, Krystynę, studentkę pedagogiki z językiem polskim. Młodzi zamieszkali w Rozprzy, następnie w Moszczenicy i ponownie w Rozprzy. Wkrótce doczekali się dzieci: Ryszarda i Marii. Była też praca społeczna, było alpinarium przy aptece, które szybko stało się zieloną klasą dla dzieci z miejscowej szkoły... Bogumił Wiśniewski umarł nagle w 1974 roku.
Atmosfera apteki w tle
- Od zawsze mieszkałem nad apteką – wspomina dziś Ryszard Wiśniewski, syn Krystyny i Bogumiła. – W Rozprzy, Sulejowie, Mieszkowicach i obecnie w Prószkowie koło Opola. Bez wątpienia ma to wpływ na „przesiąkanie” zawodem farmaceuty. W Rozprzy, gdzie kierownikiem był mój ojciec, całe dzieciństwo miało w tle atmosferę apteki. Oczywiście ojcu nie mieściło się w głowie, że mógłbym być kimś innym niż farmaceutą. Ja myślałem o studiowaniu fizyki, ale skutecznie mi to wyperswadowano i wylądowałem na farmacji. Dziś mogę stwierdzić z pełnym przekonaniem, że był to dobry wybór i nigdy go nie żałowałem. Moja żona jest również farmaceutką. Od 1990 roku jesteśmy współwłaścicielami apteki w Prószkowie. Mamy dwie córki, które jednak nie mają żadnego związku z naszym zawodem. Też wychowały się w aptece, ale ma to dla nich jedynie wartość sentymentalną. Jedna wyszła za Norwega i mieszka na Spitsbergenie, druga jest grafikiem komputerowym. Nigdy nie wymagaliśmy od córek kontynuowania naszego zawodu i to też była właściwa decyzja.
Od książki Krystyny Wiśniewskiej, opracowanej graficznie, jak można się domyślić przez wnuczkę Lidkę, trudno się oderwać. Na jej kartach zamieszczone są stare zdjęcia dziadków i pradziadków, apteki z Rozprzy, reprodukcje różnych dokumentów, w tym zaświadczenia, które otrzymał Bogumił Wiśniewski opuszczając szpital w Ettlingen, gdzie działał szpital dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Jest zdjęcie szarotki z jego alpinarium, fotografia ze ślubu Krystyny i Bogumiła oraz z rozmaitych spotkań rodzinnych, imprez szkolnych.
- Dziś aptekarstwo zupełnie zatraciło dawny charakter – podsumowuje Ryszard Wiśniewski. To już nie jest szanowany zawód, zatracił swój urok i pewną tajemniczość. Dla większości młodych adeptów farmacji liczy się gównie ilość, nie jakość. Niestety, zezwalają na to przepisy, ale powstające w zastraszającym tempie sieci aptek, również sieci rodzinne, doprowadzają do zdeprecjonowania rangi naszego zawodu. Odczuwamy to na własnej skórze i może dlatego mniej nam żal, że w niedługim czasie trzeba będzie zlikwidować ostatnią aptekę w rodzinie Wiśniewskich.
Małgorzata Januchowska: http://www.pfm.pl/
2 grudnia 2014
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz