Premier Donald Tusk nie traci dobrego samopoczucia. Podczas rozpoczętego właśnie Forum Ekonomicznego w Krynicy oświadczył, że Polsce nie grozi kryzys, a już w przyszłym roku odnotujemy wzrost gospodarczy na poziomie 3 procent. Zapowiedział jednocześnie uproszczenie systemu podatkowego.
Ulubionym chwytem rządzącej ekipy stało się przesuwanie pozytywnych zmian na kolejny kwartał. Tak jest i tym razem – w czwartym kwartale wzrost PKB ma przekroczyć 2 procent. Jak pamiętamy, wcześniej mowa była o drugim kwartale, potem o trzecim. Teraz na horyzoncie pojawił się czwarty kwartał. Premier podczas swojego wystąpienia w Krynicy mówił o sukcesach swojego rządu, m.in. o wzroście płac, eksportu itp. Niestety, nie wspomniał również o jeszcze jednym wzroście, mianowicie o wzroście zadłużenia, które zdaniem niektórych ekonomistów przekroczyło już 1 bln zł. To również „sukces” tej ekipy, choć nie można zapomnieć, że Polskę zadłużały po kolei wszystkie ekipy sprawujące po 1989 roku władzę. Narastający dług to m.in. jeden z kosztów członkostwa naszego kraju w Unii Europejskiej. I dopóki w niej będziemy, bądź dopóki nie zmieni się sposób funkcjonowania UE, wówczas nie ma co liczyć na poprawę sytuacji, niezależnie od tego, kto by rządził.
Donald Tusk zwraca się do pesymistów: „Mam dla was złą wiadomość – w Polsce nie będzie recesji”. To piękna deklaracja, a jednocześnie jak daleka od rzeczywistości. W Polsce być może nie ma jeszcze recesji, ale wszystko wskazuje na to, że będzie. Przynajmniej oficjalnie, bo życie w „szarej strefie” jakoś sobie będzie kwitnąć dalej, a nawet się rozwijać. Chyba tylko dzięki „szarej strefie” Polacy jeszcze jako tako funkcjonują i nie chce im się protestować, by zmienić władzę. Oczywiście, rząd Tuska może spowodować, że pojawią się pozory pewnego ożywienia. Zresztą już stara się to robić. Tak zwana walka z bezrobociem temu, między innymi, służy. Jednak podstawy tej walki zbudowane są na kradzieży. Państwo, drenując kieszenie jednych podatników, finansuje innych, tworząc – jak to się górnolotnie mówi – miejsca pracy. Te miejsca są jednak sztuczne, ponieważ ich powstanie nie jest odpowiedzią na potrzeby rynku, lecz na potrzeby politycznej propagandy. I nawet jeśli niektórzy ludzie, w danym momencie otrzymują pracę i odnoszą z tego jakieś korzyści, to wcześniej czy później te korzyści utracą. Podobnie jak ci, którzy w wyniku rządowej grabieży tracą miejsce pracy, ponieważ rynek przestał ich potrzebować, co oznacza, że zatrudniający ich dotąd przedsiębiorca nie był już w stanie utrzymać tylu pracowników co dotychczas.
Premier Donald Tusk, by podtrzymać dobre wrażenie zapowiedział podczas Forum Ekonomicznego, że do 2016 roku doprowadzi do zmiany systemu podatkowego. „Bez poprawy warunków gospodarowania, w tym uproszczenia systemu podatkowego, nie wykorzystamy wszystkich rezerw” – powiedział Tusk. A ja, jakbym słyszał jakiegoś Gierka albo Jaruzelskiego, a nie kogoś, kto chełpił się kiedyś, że jest gospodarczym liberałem… Pan premier już chyba całkowicie utracił kontakt z rzeczywistością i nie zauważa nawet, że jest zabawny. Oczywiście, podatki w Polsce powinny być nie tylko niskie ale i proste. Jednak deklarowanie takich zmian na czas, kiedy być może pies z kulawą nogą nie będzie o premierze Tusku pamiętał, zakrawa na kpinę. To mniej więcej tak, jak z deklaracją sprzed kilku miesięcy premiera Wielkiej Brytanii, Davida Camerona, który ogłosił, że w 2015 roku rozpisze referendum dotyczące dalszego członkostwa jego kraju w Unii Europejskiej. W 2015, czyli wtedy, kiedy Cameron najprawdopodobniej nie będzie już premierem.
Miraże Donalda Tuska mogą się skończyć nawet prędzej niż mu się wydaje. Sam zapowiedział 3 września 2013 r., że jeśli jego rząd utraci w obecnym parlamencie większość, będzie opowiadał się za przyspieszonymi wyborami. Czyżby perspektywa Polski, mającej już w najbliższym czasie płynąć mlekiem i miodem, była tak mało kusząca, że już mu się odechciewa rządzić?
Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl
6 września 2013
- Blog
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz