Skip to main content

Polska to wolnorynkowy raj! Nie wierzysz?

Czy Leszek Balcerowicz to czołowy polski leseferysta? Czy Polacy naprawdę tak bardzo kochają wolny rynek, że są bardziej święci od Hayeka czy od Adama Smitha? Taki obraz wyłania się z artykułu „Wiara w nieomylność wolnego rynku zmienia nas w socjopatycznych egoistów”.

Autorem tekstu jest Rafał Woś, a ukazał się on w „Dzienniku Gazecie Prawnej” (przedrukował go portal Forsal.pl). Ogólne przesłanie jest mniej więcej takie: Polacy to szaleńcy, którzy z miłości do wolnorynkowej gospodarki, gotowi są nie zauważać ludzkiej krzywdy, której pełno generuje nasz kapitalizm; Polacy to bezkompromisowi przeciwnicy państwowego interwencjonizmu, którzy oburzają się, gdy tylko rząd próbuje coś dotować czy do czegoś dopłacać; Polacy to zagorzali krytycy rządowego pomysłu stworzenia spółki Inwestycje Polskie z powodów – jak wyżej; Polacy to fanatycy niskich podatków i przeciwnicy idei sprawiedliwości społecznej; Polacy to wreszcie rewizjoniści myśli Fryderyka Augusta von Hayeka i Adama Smitha, dla których obaj myśliciele to właściwie socjaliści.

Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy polscy wolnorynkowcy mają jakiegoś lidera to autor te wątpliwości rozwiewa. Jest nim Leszek Balcerowicz, o którym pisze, że to „czołowy polski leseferysta”, natomiast najważniejszy wolnorynkowy publicysta to Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej”. No i jest jeszcze pewne dzieło książkowe, które w tekście jest wspomniane… To wydane przez fundację Leszka Balcerowicza monumentalne dzieło „Odkrywając wolność”. Można by pomyśleć, że Polacy masowo rozczytują się w tej antologii wolnorynkowych tekstów, a tymczasem osiągnęło ono nakład jedynie 20 tys. egzemplarzy. Autor artykułu określa tę książkę mianem bestsellera, ale cóż to za nakład w tak bardzo wolnorynkowy kraju? Skoro Polacy tak bardzo kochają kapitalizm, a Polska to właściwie – zdaniem red. Wosia – oaza wolnego rynku w świecie pełnym socjalizmu to nakład takiej książki powinien osiągnąć przynajmniej milion egzemplarzy…

Ale poważnie… Czytając tekst „Wiara w nieomylność wolnego rynku zmienia nas w socjopatycznych egoistów” można odnieść wrażenie, że jego autor żyje chyba w jakiejś innej Polsce i nie dostrzega, albo też – czego wykluczyć nie można – nie chce dostrzec, że III RP to coraz bardziej etatystyczny kraj. Socjalizmu, zamiast coraz mniej, mamy coraz więcej. Liczba urzędników, zamiast maleć, rośnie w zastraszającym tempie. Realizacja nowej perspektywy budżetowej Unii Europejskiej na lata 2014-2020 wymagać będzie, o czym zazwyczaj w ogóle się nie wspomina, zatrudniania kolejnych urzędników, których zadaniem będzie pisanie programów wydatkowania unijnych miliardów oraz ich rozdzielanie. Nie zdziwię się, jeśli do 2020 roku liczba biurokratów w III RP przekroczy milion. Już teraz jest to – razem z pracownikami różnych funduszy typu NFZ czy ZUS, utrzymywanych w końcu z pieniędzy podatników – coś około 600 tysięcy osób.

Gdyby, tak jak pisze autor, Polacy w swej większości, byli zagorzałymi wolnorynkowcami, wówczas zapewne nie oddawaliby swoich głosów w wyborach na przeróżnej maści socjalistów, czy to bezbożnych czy to pobożnych. Władzę w kraju już dawno sprawowałby UPR czy Nowa Prawica, a premierem czy prezydentem nie byłyby jakieś rozmemłane kukiełki tylko konkretny facet szanujący prawo naturalne i ludzką wolność. Sejm nie składałby się z 460 darmozjadów, a co najwyżej z setki zdrowo-myślących polityków, którzy zbieraliby się na sesjach tylko wówczas, gdy zachodziłaby taka konieczność. Gdyby Polacy byli tacy jakimi przedstawia ich autor artykułu z „Dziennika Gazety Prawnej”, zapewne nasz kraj już dawno opuściłby eurokołchoz, którego o co jak o co, ale akurat o wspieranie wolnego rynku posądzić nie można. Wolnorynkowa Polska nie mogłaby przecież trwać i dławić się w socjalistycznej Unii Europejskiej…

Jakie przykłady podaje red. Rafał Woś na potwierdzenie swojej tezy, że Polacy to fanatyczni wolnorynkowcy? Proszę bardzo: „Grudzień 2012 r., Aula Uniwersytetu Wrocławskiego. Trwa zorganizowana przez Ośrodek Myśli Politycznej im. F. Lasalle’a debata poświęcona sensowności programu Inwestycji Polskich. Dyskusja szybko przeistacza się w spór fundamentalny dotyczący tego, ile państwa powinno być w gospodarce. Uczestnikami są głównie studenci ekonomii. Sympatie sali zdecydowanie liberalne. „Dlaczego rząd ma zabierać moje pieniądze?”, „Przecież państwo czego się nie dotknie, to zaraz zepsuje”, „Tylko wolny rynek jest idealnym narzędziem nakręcania koniunktury”. Ale to nie jedyny przykład. Autor pisze dalej: „Nie inaczej jest w opiniotwórczych mediach głównego nurtu. Wystarczy krótki przegląd prasy z poprzedniego weekendu. W piątek „Gazeta Wyborcza” piórem swojego czołowego komentatora Witolda Gadomskiego pisze na drugiej stronie: „Im silniejsza jest ochrona pracowników zatrudnionych, im hojniejsze są ich przywileje, z których korzystają, tym większe jest bezrobocie”. W ten sposób publicysta „GW” komentuje propozycje „Solidarności”, by wszystkie umowy-zlecenia obłożyć składką ZUS. „Spowolnienie gospodarcze to najgorszy moment, by podnosić koszty pracy” – puentuje Gadomski. Tylko czy w ciągu ostatnich dwudziestu lat liberałowie nie obiecywali nam wielokrotnie, że obniżanie kosztów pracy i podatków to najlepszy sposób na ograniczenie bezrobocia? Efekt jest taki, że mamy dziś jedne z najniższych w Europie (i to nawet na tle innych krajów posttransformacyjnych) kosztów pracy oraz klina podatkowego (kto nie wierzy, niech zajrzy do danych Eurostatu i OECD). I jednocześnie bezrobocie, które tylko na kilka miesięcy (w 2008 r.) spadło poniżej 9 proc.”. Red Woś ma również za złe publicyście „Rzeczpospolitej” Bartoszowi Marczukowi, że krytykuje rząd za to, iż rzuca kłody pod nogi małym i średnim przedsiębiorstwom. Autor zauważa: „(…) czy pisanie po raz setny o urzędnikach „polujących” na małych i średnich naprawdę tym przedsiębiorcom pomaga? A może zamiast dowodzić na wysokim poziomie ogólności, że urzędnik to bezduszny przedstawiciel państwowego „świata ciemności” i jako taki z zasady musi czynić tylko zło, pokazać, gdzie działanie administracji należałoby faktycznie ulepszyć. (…) Ale droga do tego nie wiedzie przez mniej regulacji, lecz przez regulacje lepsze, podejmowane w interesie ogółu społeczeństwa, a nie grup interesu i lobbystów”. Gdyby w III RP szalał wolnorynkowy kapitalizm nie obowiązywałyby żadne regulacje w gospodarce, jedynie poza tymi, które każdemu gwarantowałyby równość wobec prawa oraz wolność od jakichkolwiek przywilejów. Autor artykułu raczej tego nie czuje, bo gdyby było inaczej nie pisałby takich andronów, jakie wyszły spod jego pióra.

Ręce opadają, gdy czyta się artykuł z „Dziennika Gazety Prawnej”. Red. Rafał Woś albo „rżnie głupa” albo… Ubolewa np. że państwo za słabo interweniuje na rynku mieszkaniowym, że za mało dopłaca do kredytów. Właściwie to najlepiej by było, gdyby w całości finansowało Polakom zakup mieszkania, bo wówczas pieniądze nie wydane przez ludzi na mieszkanie mogłyby iść na bieżącą konsumpcję, co napędzałoby popyt wewnętrzny. A tak, biedni Polacy wiążą sobie u nogi żelazną kulę w postaci kredytu na mieszkanie czy budowę domu, którą dźwigać będą do końca życia… Autor sugeruje, że takie coś możliwe jest tylko w kraju, gdzie panują surowe zasady dzikiego kapitalizmu. Czyli np. w III RP… Nie wiem – śmiać się czy płakać…

Red. Adam Woś chyba naprawdę żyje na księżycu. Jak zauważa, w tak leseferystycznym kraju jakim jest III RP mocno pogardza się ludźmi pracującymi w sferze budżetowej. Czyli poniżani są nauczyciele, lekarze, urzędnicy, policjanci, żołnierze… Pytanie tylko, czy red. Woś zna sondaże, w których Polacy wypowiadali się, przedstawicielom jakich zawodów najbardziej ufają? Jeszcze nigdy nie spotkałem się z sondażem, gdzie największym zaufaniem mieszkańców III RP cieszyliby się prywatni przedsiębiorcy. A tak przecież, w kraju wolnorynkowym, powinno chyba być? Tymczasem, jak mnie pamięć nie myli, największe zaufanie mają Polacy do lekarzy, nauczycieli, policjantów, żołnierzy… Czyli do tych profesji, które w zdecydowanej większości stanowią tzw. sferę budżetową. Ciekawe też, czy autor artykułu zna marzenia wielu młodych ludzi dotyczące ich przyszłości? Otóż wielu z nich wcale nie marzy o tym, by być prywatnymi przedsiębiorcami. Chcieliby oni być urzędnikami pracującymi na państwowej czy samorządowej posadzie, gdyż traktują ją jako pewną i bezpieczną. Czy to jest sposób myślenia typowy dla ludzi, rzekomo do szpiku kości przesiąkniętych ideami wolnorynkowymi?

Dziwactw w tekście red. Wosia jest znacznie więcej (odsyłam do źródła), jak choćby zdanie, iż „krytyka myślenia wolnorynkowego przebija się w Polsce z trudem”. Nawet jeśli autor ma w tym przypadku rację, co jest raczej wątpliwe, to powinien jednak mniej narzekać. Wszak ma on u władzy nie myślicieli wolnorynkowych a etatystów, socjalistów, interwencjonistów i diabli wiedzą, kogo tam jeszcze. Polskiej gospodarce na pewno nie doskwiera nadmiar liberalizmu, na pewno koszty pracy nie są w III RP, podobnie jak podatki, – co autor sugeruje – niskie.

Trudno uwierzyć, że red. Woś tego wszystkiego nie wie, dlatego nie wykluczałbym, że ów artykuł to jedna wielka prowokacja. Jeśli tak, to mnie udało mu się sprowokować. Zresztą, teza o prowokacji jest chyba najłaskawsza dla autora rzeczonego tekstu…

Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl

24 lutego 2013

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak