Kilka uwag po święcie Wojska Polskiego nazywanego w Drugiej RP nie bez przyczyny Świętem Żołnierza.
Zwierzchnik sił zbrojnych RP w przemówieniu wygłoszonym, w dniu 15 sierpnia na placu Piłsudskiego w Warszawie mówił o źródłach zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej 1920 r. Wspomniał o sile moralnej naszego wojska, która była „jednym z fundamentów tamtego wielkiego sukcesu”. Nie uznał jednak za stosowne, aby snując analogie z czasami współczesnymi zastanowić się jak wygląda morale współczesnego wojska. Zamiast tego zaczął rozwodzić się nad „innymi fundamentami” zwycięstwa. Na pierwszym miejscu wymienił „wsparcie demokracji Zachodu”, dalej „pod wieloma względami” nowoczesne uzbrojenie ówczesnej armii, pracę wywiadu i wreszcie wysokie kwalifikacje kadry dowódczej wyniesione z lat służby w armiach zaborczych. Komorowski twierdził, że w 1920 r. polskie samoloty panowały w powietrzu, a „przywiezione z Francji” czołgi „siały wśród bolszewików strach i panikę”. W tym stanie rzeczy zwycięstwo było niejako zagwarantowane. Słuchając tego przemówienia można by wnosić, że to nie Bitwa Warszawska była cudem, ale raczej cudem było dotarcie wojsk sowieckich pod Warszawę. No bo skoro Polska miała taką świetną armię i do tego pomoc Zachodu, to jakim sposobem ci bolszewicy zdołali dojść do Wisły?
Absolwent historii UW Komorowski nakreślił nieprawdziwy obraz. Armia polska w 1920 r. była ryzykownym zlepkiem formacji zbrojnych tworzonych pod różne koncepcje polityczne w okresie I wojny światowej. Państwo polskie budowane od listopada 1918 r. było ciągle raczej projektem niż realnością. Nie miało pewnych granic, a sąsiedzi Polski czynili wysiłki polityczne i wojskowe, aby było ono, jeśli już musiało powstać, jak najmniejsze. Wynik wojny z Rosją bolszewicką miał zdecydować, czy państwo polskie w ogóle będzie istnieć. Tymczasem w wojnie z Sowietami Polacy byli stroną słabszą. Armia bolszewicka przeważała nad polską nie tylko liczbą żołnierzy. W przeciwieństwie do polskiej była jednolicie uzbrojona i umundurowana korzystając z tego, co zostało po czasach carskich.
W Wojsku Polskim mieliśmy nie tylko pstrokaciznę mundurów, ale też różnorodność broni, np. było 18 typów karabinów o różnych kalibrach i podobnie różnorodną broń maszynową. Jakie to stwarzało problemy tylko w zaopatrzeniu wojska w amunicję nie trzeba mówić.
Także w kadrze dowódczej byliśmy w gorszym położeniu. Dowódcy polscy wywodzący się z Legionów, z armii rosyjskiej i austriackiej w czasie I wojny dowodzili pułkami i brygadami, nieliczni dywizjami. Po stronie bolszewickiej na wojnę z Polską stawiła się doświadczona kadra dowódcza; zgłosiło się na ochotnika czterdzieści tysięcy oficerów byłej armii carskiej, w tym tysiąc generałów z naczelnym dowódcą wojsk Mikołaja II gen. Brusiłowem. W sierpniu 1920 r., na froncie z Polską wszyscy dowódcy armii sowieckich, poza jednym, byli carskimi oficerami dyplomowanymi, absolwentami elitarnych akademii wojskowych z frontowym doświadczeniem operacyjnym. Myli się też Komorowski w ocenie roli i znaczenia lotnictwa i broni pancernej. Na podstawie tego co powiedział można by sądzić, że w 1920 r. polscy pancerniacy niczym dywizje Guderiana rozbijali sowieckiego napastnika zagonami pancernymi. Tymczasem Polska miała wówczas 120 czołgów - Sowieci 80 i obie strony używały ich w małych pododdziałach, a nawet pojedynczo więc na losy wojny wpływ tych czołgów był minimalny. Także opowieść Komorowskiego jak to lotnictwo polskie „panowało w powietrzu” jest nieprawdziwa – obie strony miały na froncie okresowo po około 300-400 samolotów, przy czym Sowieci mieli ich zawsze więcej. Teoretycznie Polska dysponowała liczbą ok. 1800 samolotów (Rosja ponad 2400), ale wobec braku pilotów i mechaników oraz stanu zużycia maszyn obie strony nie mogły skierować więcej samolotów na front. Więc o polskim „panowaniu” w powietrzu nie mogło być mowy.
Wojna polsko-sowiecką była wojną mas piechoty, a siłę ofensywną stanowiła kawaleria (Budionny), początkowo przez Polskę niedocenianą. Wojska bolszewickie przeważały nad polskimi liczebnie, ilością, jednorodnością uzbrojenia i poziomem wyszkolenia kadry dowódczo – sztabowej. O polskim zwycięstwie tak naprawdę zdecydowały więc czynniki niematerialne: marginalizowany przez Komorowskiego „duch”, czyli wysokie morale żołnierzy, także geniusz militarny Naczelnego Wodza i zdolności intelektualne polskich dowódców. Decydowało nade wszystko przekonanie żołnierza, że broni ojczyzny i niepodległości i że pokona wroga nawet idąc w bój głodno i boso, bo i takie były sytuacje w tym „nowoczesnym” wg Komorowskiego wojsku. Dlatego też w Drugiej RP dzień 15 sierpnia ogłoszono Świętem Żołnierza, bo zwycięstwo było zasługą każdego z uczestniczących w niej żołnierzy.
Marszałek Piłsudski podkreślał za Napoleonem, że dla odniesienia zwycięstwa stan moralny armii jest trzy razy ważniejszy od uzbrojenia. Wojna 1920 r. była tego potwierdzeniem. Piłsudski zwracał też uwagę na istotną zależność -„.... próby poprawienia stanu moralnego u siebie lub psucie stanu moralnego u przeciwnika są stale przedsiębrane, stale robione, albowiem zwycięstwo samo nie jest niczym innym, jak złamaniem woli przeciwnej, osłabieniem tej woli, co jest przygotowaniem do ostatecznego fizycznego zwycięstwa.” („Pisma zbiorowe”, t. VIII, s. 319) Zastanówmy się w kontekście słów Marszałka się nad stanem moralnym współczesnego polskiego wojska, skoro minione lata trudno nazwać jego poprawianiem. Już prędzej to co zrobiono można nazwać psuciem stanu moralnego armii.
Kwestią podstawową dla morale sił zbrojnych jest odwołanie się do narodowej tradycji. Wojsko opiera się na patriotyzmie zakorzenionym w tradycji. Tradycja jest więc rzeczywistością zawierającą wartości dzięki którym kształtuje się morale wojska, najwazniejszy czynnik konstytytywny jego siły.
Tradycja wojskowa powstaje dzięki pamięci o zwycięstwach i bohaterskich czynach z przeszłości. Jednak nie może ona być zwykłym zlepkiem zdarzeń i bezkrytycznym aprobowaniem wszystkiego co było. Muszą być zastosowane właściwe kryteria wyboru. Posłużmy się przykładem. Mamy w przeszłości dwie postawy żołnierzy. Pierwsza - pułkownik Łukasz Ciepliński. W 1939 r. dowodził kompanią ppanc. i w bitwie nad Bzurą osobiście zniszczył osiem niemieckich czołgów. Następnie działał w podziemiu jako inspektor AK w Rzeszowie. Podległe mu oddziały zdobyły niemiecki pocisk rakietowy „V” następnie przetransportowany do Anglii. Z powodzeniem walczył z Niemcami w akcji „Burza”. Zagrożony aresztowaniem kontynuował walkę z nowym okupantem stając na czele kierownictwa WiN. Aresztowany przez UB przez ponad trzy lata był torturowany w śledztwie prowadzonym pod bezpośrednim nadzorem NKWD. W dniu 14 października 1950 r. zabito go strzałem w tył głowy. Kilka dni przed egzekucją jeden ze strażników więziennych przemycił jego rodzinie gryps, w którym oficer napisał: „Nie mogłem żyć inaczej”.
A teraz drugi oficer - uczestnik wojny z bolszewikami 1920 r. i wybitny teoretyk sztuki wojennej. W 1939 r. dowodził pułkiem kawalerii, trafił do niewoli niemieckiej. W 1943 r. Niemcy zawieźli go do Katynia pokazali zwłoki zamordowanych przez Sowietów polskich oficerów. W 1945 r. oficer ten wstąpił do wojska tworzonego przez komunistów. Awansowany przez „prezydenta” Bieruta na generała. Kierował w Sztabie Generalnym WP komórką do zwalczania podziemia i takich oficerów jak płk Ciepliński. Tym drugim oficerem był odznaczony trzykrotnie Krzyżem Walecznych pułkownik WP Stefan Mossor. Pytanie brzmi: który z tych oficerów powinien być wzorem dla obecnego wojska? Obaj przecież nie mogą być.
Oglądałem w dzienniku TV wizytę prezydenta Komorowskiego na Cmentarzu Powązkowskim, gdzie trwają prace wykopaliskowe w miejscu ujawnionych dołów z ofiarami UB. Komorowski nie przyprowadził tam swojego teścia, pułkownika UB. Jakie więc moralne znaczenie mają słowa z jego przemówienia: „Wielkość tamtego polskiego zwycięstwa z 1920 roku zbudowała swoisty wzorzec, który przymierzamy do współczesności.” Jaki to wzorzec wg Komorowskiego, kto i do czego go przymierza?
W latach Drugiej Rzeczypospolitej Polak szedł do wojska z pobudek patriotycznych. Szedł po to, aby nauczyć się walczyć i być gotowym bronić ojczyzny w przypadku zagrożenia. Nikt się od tego nie wykręcał i nie wstydzono się zakładać polskie mundury. Dziś MON zachęca do wstępowania w szeregi WP tak, jakby rekrutowało najemników, kusząc zarobkami i „przygodą” w egzotycznych krajach. Pod rządami PO przeprowadzono „uzawodowienie” armii przekształcając ją w rodzaj agencji ochrony, gdzie wykonuje się „pracę” żołnierza w ciągu ośmiu godzin, a mundur jest ubraniem roboczym. Zanika etos żołnierskiej służby na rzecz praw pracowniczych „zawodowców”. Wojskowy doradca ministra obrony w odpowiedzi na pytanie dziennikarki mówi, że wojsko chciałoby, aby przychodzili do niego patrioci. Dobrymi chęciami jak wiadomo brukuje się drogę do piekła.
Komorowski w wygłoszonym przemówieniu dokonał też odkrycia ogłaszając, „że budowa własnych narodowych zdolności obronnych to nasz główny obowiązek wobec Ojczyzny...”. Spostrzegł, że bez skutecznej obrony polskiej przestrzeni powietrznej „inne wydatki na modernizację sił zbrojnych ponoszone dzisiaj mogą okazać się bezużyteczne”. Racja. Dlaczego jednak z tym „odkryciem” czekał jako prezydent dwa lata, a wcześniej jako marszałek sejmu (druga osoba w państwie) aprobował to, co robili w wojsku ministrowie obrony wywodzący się z jego partii?
Komorowski przez wiele lat zajmował ministerialne stołki w MON, zaczynał w 1990 r. jako zastępca ministra gen. Siwickiego, który dowodził w największej po drugiej wojnie światowej operacji militarnej, zajęcia Czechosłowacji przez wojska bloku sowieckiego w 1968 r. Z tego chociażby względu obecny prezydent powinien wiedzieć od dawna, że krajowi potrzebna jest obrona przeciwlotnicza, a marynarka wojenna powinna mieć okręty. Można by powiedzieć – cóż, lepiej późno niż wcale, ale zastanawia, że w rosyjskich gazetach pojawiły się nadzieje, jak to dzięki „tarczy” Komorowskiego Polska osłabi związki sojusznicze z USA. Czyżby proroczo pisała „Komsomolskaja Prawda” w czasie wyborów w Polsce, że dla Rosji będzie lepiej, jeśli wygra Komorowski?
Wojsko Polskie potrzebuje dobrego uzbrojenia, samolotów, rakiet, okrętów, czołgów, dział, jednak nade wszystko nasze wojsko potrzebuje silnego morale. Modernizowanie i reformowanie armii tak długo będzie jałowe, jak długo nie odbudujemy morale opartego na polskiej tradycji narodowej.
W „Konstytucji 3 Maja” czytamy: „Naród winien jest sobie samemu obronę od napaści i dla przestrzegania całości swojej. Wszyscy przeto obywatele są obrońcami całości i swobód narodowych. Wojsko nic innego nie jest, tylko wyciągniętą siłą obronną i porządną z ogólnej siły narodu. Naród winien wojsku swemu nagrodę i poważanie za to, iż się poświęca jedynie dla jego obrony. Wojsko winno narodowi strzeżenie granic i spokojności powszechnej, słowem winno być jego najsilniejszą tarczą.”
Taką tarczę należy zbudować.
Romuald Szeremietiew: http://szeremietiew.blox.pl
18 sierpnia 2012
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz