Skip to main content

Papierowy kapitalizm

portret użytkownika Admin
Teluk.jpg

Jak świat światem finansiści głowili się, jak zarobić jak najwięcej, nie posiadając wystarczającego kapitału. Realizację ich marzeń zapewnił rządowy interwencjonizm.

Pierwsze transakcje o odroczonej płatności typu futures zawierali już kupcy weneccy w XIII w. Trzy wieki później holenderscy bankierzy po raz pierwszy próbowali spekulacji, dokonując obserwacji astrologicznych, aby przewidzieć przyszły kształt cen. Pierwszą bańką spekulacyjną okazała się gorączka na rynku sadzonek rzadkich tulipanów w XVII w. W szczycie tulipanowej hossy za cebulkę określonego gatunku można było kupić 27 ton pszenicy, bądź okazałą rezydencję w Amsterdamie. Gdy zaczęto handlować instrumentami pochodnymi na kwiaty (prawo do dostarczenia określonej cebulki w oznaczonym terminie, umowa której dotrzymanie wydawało się wątpliwe), rynek się załamał.

Namiętność silniejsza od rozumu

Chciwość była głównym motywem dynamicznego rozwoju rynków kapitałowych. Mimo przyzwoitych zysków finansiści i bankierzy starali się pomnożyć majątki w możliwie jak najkrótszym czasie. Dlatego na rynku finansowym zadomowiły się instrumenty mające coraz więcej wspólnego z hazardem: opcje, futures, a nawet losy. Powszechne stało się wprowadzanie przedsiębiorstw na giełdę, aby wyciągnąć pieniądze z rynku, a inwestorów puścić z torbami.

W XVIII w. bańki spekulacyjne były związane z wyprawami kolonialnymi. Inwestorzy liczyli na gigantyczne zyski z wypraw handlowych, więc na pniu wykupywali akcje kompanii morskich, które po niepowodzeniach wypraw okazywały się bezwartościowe. Załamanie się planów Kompanii Mórz Południowych wstrząsnęło elitą ówczesnego Londynu. Na ten samej zasadzie w XIX w. inwestowano w spółki kolejowe.

Rozkwit Ameryki rozpoczął się od spekulacji gruntami. Brali w nim udział nawet Ojcowie Założyciele: Washington, Jefferson czy Franklin. W złotych latach 20. akcje firm kupowali wszyscy od sprzątaczek, kelnerów po artystów i polityków. Maklerzy zatracili poczucie wstydu i wciskali klientom śmieciowe udziały. Gracze stracili instynkt samozachowawczy i kupowali akcje na kredyt. Gdy piramida zawaliła się, zaczęło brakować pracy, aby spłacać długi.

Ku przepaści

Okresowe kryzysy są zupełnie zrozumiałe w gospodarce kapitalistycznej i wprowadzają na rynku normalność. Nikogo chyba nie dziwi absurdalność wyceny cebulek kwiatów, które można zamienić na domy, bądź miliardowe wyceny firm-wydmuszek, których akcje nie są warte nawet grosza.

To, co jest w miarę jasne dla każdego kierującego się rozumem człowieka, nigdy nie było zrozumiałe dla urzędników. Kierujący się emocjami i chęcią pozyskania tłumów, biurokraci od stuleci prowadzą "walkę ze spekulantami". Jednakże kolejne regulacje wprowadzały coraz więcej zamieszania.

Zrozumienie giełdowej wyceny przedsiębiorstwa jest rzeczą stosunkowo prosta. Wartość firmy można wycenić sumując jej majątek i gotówkę. Spółka emituje akcje, wypłaca dywidendy z zysku i wszystko jest zrozumiałe. Jednak, gdy wprowadza się coraz to nowsze instrumenty, umożliwiające cudowne rozmnożenie majątku za pomocą manipulacji księgowych, na rynku pojawia się bałagan. Pomijając już to, że instrumenty pochodne na akcje czy indeksy giełdowe to zwykłe zakłady hazardowe. Przewidywanie przyszłych wartości indeksów nie liczy się bowiem od próby przewidywania wyników sportowych.

Co zastanawiające, gdy w Bretton Woods, delegacja pod wodzą Keynesa, uzgodniła odejście od standardu złota, na rzecz standardu dolara, motywem była również "walka ze spekulantami". Efekty tego kroku odczuwamy do dziś.

Epoka papierowego pieniądza

Epoka papierowego pieniądza okazała się rajem dla finansowych alchemików. Dzięki temu, że pieniądz stracił realną wartość mógł być niemal dowolnie dodrukowywany przez rządy. Pojawiły się nowe instrumenty pochodne np. kontrakty terminowe dot. stopy procentowej dla eurodolara, zbywalne weksle o zmiennym oprocentowaniu, papiery umożliwiające zamianę długów, obligacje o zerowym oprocentowaniu itd. Rynek zapełnił się nie tylko papierowym pieniądzem, ale też nieuregulowanymi papierami wartościowymi.

Gdy pojawiały się kłopoty, zawsze zjawiał się rząd, który wpompowywał pieniądze w rynek, wybawiając z opresji finansowych hazardzistów. Podczas, gdy za grzechy bankierów płacili mali inwestorzy, finansiści otrzymywali od rządu wyraźny sygnał: możecie robić co chcecie, gdy rynek zacznie się walić, podatnik pokryje wasze straty.

Kryzys związany z pożyczkami hipotecznymi nie jest dla Ameryki niczym nowym. Podobna sytuacja do dzisiejszej miała miejsce w latach 90. ubiegłego stulecia, gdy runął system spekulacyjnych pożyczek hipotecznych kas oszczędnościowo-pożyczkowych. Wówczas, kwotę potrzebną do "ratowania rynku", wyceniono na 200 mld dolarów.

Krach w Japonii, również był związany z kryzysem na rynku nieruchomości. Ceny tamtejszej ziemi na przestrzeni 30 lat wzrosły o 5000 proc. Banki usiłowały nadążyć za hossą "zwiększaniem kredytu", czyli dodrukowywaniem pieniędzy. W latach 90. japoński rynek nieruchomości był wyceniany czterokrotnie wyżej od rynku USA! Wkrótce potem japoński system bankowości się załamał, a gospodarka tego kraju nie może wyjść na prostą do dziś.

Krucha równowaga

Przyglądając się obecnemu kryzysowi na rynku finansowym, trudno pozostać optymistą. Rządy nacjonalizują i dotują bankrutów, podatnicy za to płacą, a winny jest jak zwykle "wolny rynek". Nikt nie wyciąga z rynku żadnej lekcji, a kolejne tąpnięcie zostaje odroczone w czasie.

Przyszłość rzeczywiście może napawać lękiem. Kryzys hipoteczny pokazał, że inwestorom bardzo trudno będzie ponownie zaufać zarządzającym ich pieniędzmi. Równowaga rynków finansowych wydaje się krucha. Nieodpowiedzialni bankierzy, przekupni politycy. Do tego wiele decyzji dotyczących zawierania transakcji jest podejmowana automatycznie przez komputery, choć w porównaniu z dwoma pierwszymi czynnikami, nie jest to coś, co powinno przerażać, maszyny działają przecież w oparciu o jakiś logiczny algorytm.

Aż strach pomyśleć, co stanie się, gdy zacznie się walić największe oszustwo współczesności - system socjalny nowoczesnego państwa dobrobytu. Ciekawe czy wystarczy lasów na druk nowych banknotów, niezbędnych do wypłaty rent i emerytur.

Tomasz Teluk www.prawica.net

17 października 2008

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak