Główny Urząd Statystyczny doniósł na początku tygodnia, że „produkcja sprzedana przemysłu w lutym 2012 r. była o 1 proc. niższa niż w styczniu bieżącego roku”…
Nie jest to pierwsza nie najlepsza wiadomość dotycząca kondycji polskiej gospodarki. Wcześniej, bo w lutym tego roku, podano informację, że bezrobocie w styczniu 2012 roku wzrosło o niemalże 1 procent. Danych za luty dotyczących wzrostu bądź spadku bezrobocia dotąd nie podano. A może być jeszcze gorzej, bowiem fakt wzrostu płacy minimalnej oraz wzrostu składki rentowej od lutego tego roku, nie mogą pozostać obojętne w stosunku do gospodarczej dynamiki.
Przez ostatnie tygodnie, a w zasadzie miesiące, wiodące media bombardowały swoich odbiorców o świetnej kondycji naszej gospodarki. Mogło się wydawać, że Polska jako „zielona wyspa” to żaden mit. Do tego dochodziły jeszcze euforyczne zachwyty nad siłą rodzimej waluty. Złotówka szła w górę, a analitycy licytowali się kiedy euro spadnie poniżej 4 zł, a dolar poniżej 3. Miała to być kwestia czasu. Te paroksyzmy radości podsycane były na dodatek przez agencje ratingowe oraz banki, np. Goldman Sachs, które wróżyły III RP świetlaną przyszłość i zapewniały, że nasze walory (obligacje, waluta) są jednymi z najbezpieczniejszych na świecie.
W tym samym czasie jednak, każdy, kto sam robi zakupy, kto sam prowadzi firmę, kto ma własną rodzinę, kto samodzielnie opłaca rachunki, wreszcie, kto twardo stąpa po ziemi, zaczął dostrzegać, że niemal przy każdej wizycie w sklepie, za te same towary zapłacić musi coraz więcej, że za każdy kolejny rachunek trzeba zapłacić coraz więcej. Nijak się to miało do wizerunku Polski jako „zielonej wyspy”, do optymistycznych filipik panów pokroju Jana Krzysztofa Bieleckiego zachwycającego się nad stanem naszej gospodarki (pan ów, odchodząc z banku PEKAO S.A. otrzymał kilkumilionową odprawę – cóż więc się dziwić, że jest optymistą). To potoczne wyobrażenie o kondycji gospodarki trochę zatem nie przystawało do tej sielanki lansowanej przez usłużne władzy media oraz Goldman Sachs.
Nie ma się zatem co dziwić, że ostatni komunikat GUS-u przeszedł jakby nieco bez echa. GUS nie mógł, widać, inaczej, jednak czy trzeba o tym od razu tak głośno bębnić? Okazuje się, że nie trzeba. Nawet teraz, gdy giełda znów zaczyna dołować, gdy spekulanci zaczynają pozbywać się złotówki, nie słychać specjalnych lamentów. Widać za to zadowolonego z siebie Jana Krzysztofa Bieleckiego, który po raz tysięczny zachwala reformę emerytalną Tuska, nie mogąc zrozumieć, dlaczego Polacy nie chcą żeby zmuszano ich do pracy do 67 roku życia.
Mówi się, że bogaty nie zrozumie biednego… Coś w tym pewnie jest, ale obawiam się, że dotyczy to wyłącznie tych bogaczy, którzy stali się takimi nie dzięki własnej pomysłowości i przedsiębiorczości, ale wyłącznie dzięki politycznym koneksjom. Ot tak, jak to się zwykle dzieje w republikach bananowych.
Paweł Sztąberek; www.prokapitalizm.pl
29 marca 2012
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz