Skip to main content

Jan Pospieszalski: Obserwujemy zamach na naszą państwowość

Jan_Pospieszalski_2008.jpg

Prokapitalizm.pl: Niedawno był Pan wrogiem publicznym nr 1 dla „salonu”. Czy ta sytuacja związana z filmem „Solidarni 2010” i z nagonką na Pana czegoś Pana nauczyła, czy coś Panu uświadomiła?

Jan Pospieszalski:

Małe sprostowanie, chyba w dalszym ciągu jestem, ponieważ, z mniejszą częstotliwością, ale odniesienia do filmu „Solidarni 2010”, do mojej osoby, pojawiają się co i rusz. Teraz odżyły na nowo przy okazji sporu o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Nawet dowiedziałem się o sobie, że jestem głównym inspiratorem i szefem działań obrońców krzyża. Jeden z tygodników zamieścił duży artykuł określając mnie mianem Jana od Krzyża. Aspirowałem do świętego imienia i bardzo jestem z tego dumny. Przestałem już liczyć teksty, które się ukazały na ten temat. Powiem tylko tyle… Pan użył słowa nagonka, ja powiem może bardziej precyzyjnie – to była operacja, która miała na celu odkręcić ten przekaz, który film zawierał. Ewunia Stankiewicz (autorka filmu - przyp. red.) potrafiła w sposób zupełnie genialny złapać ten klimat i ten charakter, który ujawnił się na Krakowskim Przedmieściu po katastrofie smoleńskiej, a który trwał tam przez tydzień. I jeszcze później w Krakowie podczas pogrzebu. Ewa rejestruje to, co się dzieje na Krakowskim Przedmieściu cały czas, podczas wszystkich tych comiesięcznych spotkań. Zarejestrowała także to wszystko, co się działo w związku z krzyżem. Zatem to jest też rejestrowane i pokazuje naszą polską rzeczywistość. Problem polega na tym, co nam ta cała sytuacja mówi o polskiej demokracji, o polskiej debacie publicznej, o wolności słowa… Jeden dziewięćdziesięciominutowy film jest w stanie wygenerować mnóstwo tekstów, z czego prawie wszystkie krytyczne, napastliwe, posługujące się kłamstwem, oszczerstwem, insynuacją, półprawdami albo całkowitymi nieprawdami, przy czym przekaz wielu z nich manipuluje rzeczywistością. Otóż ten film doczekał się większej ilości tekstów i publikacji niż samo to zjawisko, które film opisywał. Ta konstatacja była dla mnie niesamowitym odkryciem. Rzeczywistość, którą w filmie pokazaliśmy była mniej interesująca dla establishmentowych mediów w Polsce niż film, który to zarejestrował.

Sam premier powiedział, że potępia film chociaż go nie oglądał, czyli tak jakby go ta rzeczywistość pokazana w filmie zupełnie nie interesowała…

Interesowała w tym znaczeniu, że oni się jej bardzo przestraszyli - mam nadzieję…

Co tak bardzo zbulwersowało, wzburzyło te kręgi, które, jak Pan powiedział, wykonywały później “operację”?

Moim zdaniem istotne były chyba trzy elementy. Pierwszy element był taki, że ludzie wprost powiedzieli to, co mówią na ulicach, co mówili w tramwajach, w domach, w szkołach, w pracy itd. - tzn. czy nie był to zamach… To podstawowe pytanie: co tam się stało, dlaczego tak się stało, jakim prawem mogło dojść do tak straszliwej katastrofy, jak to się stało, że samolot z takimi osobistościami mógł zostać w sposób tak nieprofesjonalny przyjęty, i że lecących nim tych ludzi przemieliło, że spłonęli tam, w tym błocie smoleńskim, jak to się stało, że ta wizyta była tak a nie inaczej przygotowana, co się stało, czy to nie był zamach? To pytanie - czy to nie był zamach? - towarzyszyło wszystkim, czy może większości Polaków przynajmniej po 10 kwietnia. I ono ujawniło się w tym filmie bardzo mocno. Czyli to był pierwszy element. Drugim elementem było to, że Polacy wypowiadający się w naszym filmie głośno powiedzieli o manipulacji mediów, o szydzeniu z głowy państwa, o napastliwości polityków i mediów, o niesprawiedliwej i niesymetrycznej ocenie polskiej polityki, o tym jak dalece media wykonywały pewną robotę mającą na celu zohydzenie czy zniekształcenie wizerunku prezydenta. Bo teraz oto po śmierci widzimy go uśmiechniętego, miłego, a pani Maria Kaczyńska jaka była fajna… Ludzie widzieli to i wystawili rachunek tym mediom, czyli naród wystawił rachunek swoim duchowym oprawcom w tym naszym filmie. I trzeci element – myśmy się policzyli, przez te załzawione oczy zobaczyliśmy ilu nas jest. Ten komunikat bardzo istotny i bardzo intensywnie odwołujący się do wydarzeń z sierpnia `80 roku, czy do czasu żałoby papieskiej, kiedy to Polacy zobaczyli jak wielu nas jest, jak wielu ludzi podobnie myśli, jak wielu ludzi podobnie odczuwa, był bodaj najbardziej przerażającym komunikatem jaki się w tym filmie znalazł. Moim zdaniem te trzy elementy sprawiły, że film został tak bardzo skrytykowany. Ale to nie o to chodzi, żeby ten film skrytykować, bo ja nie boję się krytyki, można wszystko krytykować… Ja wiem, ten film miał wiele niedoróbek i formalnych i stylistycznych, i proporcje były zawieszone, i może ze dwie czy trzy puenty były niepotrzebne itd. Można krytykować, ja jestem skłonny podjąć polemikę. Ewunia montowała go w bardzo niekomfortowej sytuacji, z napięciem czasowym - 60 godzin taśm przejrzeć w ciągu dwóch tygodni to była straszna robota, naprawdę ciężko pracowała. Ale ja nie mówię o krytyce, bo to nie była krytyka, to była próba nie tylko dyskredytacji samego filmu, ale odkręcenia tego zjawiska, tzn. film pokazał jakąś rzeczywistość i chodziło o to, żeby tę rzeczywistość zatupać, anulować, zrobić delete, zniszczyć, tego ma nie być, takiego komunikatu ma w Polsce nie być.

Chciałbym wrócić do pierwszego elementu, który Pan wymienił, który tak bardzo rozsierdził „salon”, czyli kwestii zadawania pewnych pytań: „czy to był zamach, kto to zrobił, dlaczego?”. W tej operacji odkręcania przesłania filmu główną role odgrywały jednak media. Czy wychodzi na to, że większość polskich mediów wystrzega się zadawania tego typu pytań? Przecież od tego są żeby pytać, dociekać. Są tzw. dziennikarze śledczy… Gdzie oni się nagle podziali?

Na to wychodzi. Ja pamiętam w jednym z tygodników, bodaj to był Newsweek, ukazał się cały artykuł o tzw. teoriach spiskowych. Tydzień po naszym filmie został przygotowany specjalny tekst, gdzie wszystko zostało wrzucone do jednego kotła: Ku-Klux-Klan i inne najbardziej absurdalne rzeczy zostały włączone w sprawę domniemania, czy katastrofa smoleńska to nie był zamach terrorystyczny. I nagle okazało się, że nie tylko w polskich mediach nie wolno o tym mówić, ale również w polskim parlamencie nie wolno o tym mówić, ponieważ większość parlamentarzystów uznała, że powołanie międzynarodowej komisji śledczej jest złym patentem. W demokratycznym głosowaniu większość polskich posłów odrzuciła ten punkt z porządku dziennego obrad sejmu.

Użył Pan słowa „operacja”… Słowo to kojarzy mi się z działalnością służb specjalnych. Czy cała ta „operacja” może być sterowana właśnie przez służby specjalne, że nagle pada rozkaz „zniszczyć Pospieszalskiego”?

Przecież można by mnie było przejechać albo zastrzelić… (śmiech)

Być może to byłoby zbyt proste. Chodzi o to żeby człowieka zniszczyć moralnie…

…no tak, odszedłbym w glorii chwały jako męczennik… (śmiech). A tu należy ośmieszyć, zdyskredytować, pokazać, ze jestem propagandzistą jakiejś konkretnej partii politycznej. Otóż użyłem słowa „operacja” bo to nosi znamiona operacji, nie wiem gdzie jest ten tajny bunkier i wcale nie twierdzę, że taki bunkier istnieje, gdzie siedzi grupa złych ludzi, którzy planują jakieś niecne rzeczy. Oczywiście ta wizja jest absurdalna i śmieszna. Natomiast jeśli w większości polskich mediów powtarza się te same kłamstwa i te same oszczercze, zupełnie nieprawdziwe rzeczy, to ja zadaję sobie pytanie, dlaczego żaden z tych ludzi, którzy wypisują takie historie nie pokwapił się, żeby do mnie zadzwonić i zapytać mnie jak to było, dlaczego tak było? W związku z tym przypomina to zorganizowaną operację, no bo skoro nikt nie pyta a wszyscy wiedzą, to znaczy że korzystają z jakichś innych źródeł informacji, które im ktoś sugeruje albo proponuje.

Ks. Stanisław Małkowski w wywiadzie dla Prokapitalizm.pl powiedział wprost, że katastrofa smoleńska „to jest zbrodnia z zimną krwią”, wymienił nawet nazwiska kilku osób, które powinny odpowiadać przed sądem. Chciałem poznać Pana opinię. Minęło już pięć miesięcy od tego tragicznego zdarzenia. Czy Pański ogląd sytuacji się zwiększył czy też raczej biała plama się powiększa?

Czy to był zamach - nie mam na to dowodów, ale mam dowody na to, że sposób wyjaśniania albo niewyjaśniania przez polską stronę tej katastrofy jest zamachem na naszą państwowość. I to mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, bo takie dowody mam. Mamy dowody na to jak została ta wizyta przygotowana, albo jak była nieprzygotowana, mamy dowody na to, kto narzucił nam niekorzystną dla Polski regulację prawną, związaną z wyjaśnianiem katastrofy. Otóż Edmund Klich dowiedział się od Morozowa, od rosyjskiego urzędnika, że będzie zastosowana konwencja chicagowska artykuł 13 załącznik nr 13. Nie dowiedział się od polskiego ministra czy od polskiego premiera, tylko zadzwonił do niego, na jego prywatną komórkę, urzędnik rosyjski Morozow. I on o tym sam mówi. W związku z tym wystarczy przeanalizować to, co mówił pan Edmund Klich i z tego wyłania się obraz przerażający, obraz uwiądu polskiej państwowości, obraz abdykacji polskich instytucji z próby rzetelnego wyjaśnienia tej historii. A ich opowieść o archeologach to brzmi już dzisiaj jak „inwestor katarski”.

No właśnie, ci archeolodzy to w ogóle dojechali?

Wie Pan, cisną się jakieś humorystyczne sformułowania na usta, ale w momencie kiedy mamy świadomość, że zginęło 96, a może więcej ludzi, (bo ponoć giną jacyś ludzie - świadkowie, którzy nagrali to na telefony komórkowe, w związku z tym wokół tego potwornego wydarzenia krąży widmo przynajmniej 96 ludzi, którzy zginęli) to trudno dowcipkować na ten temat, ale hasło – archeolodzy w ustach najwyższych urzędników państwa polskiego, jak minister Boni czy premier rządu, to jest coś, co musi budzić tylko wielkie przerażenie i zakłopotanie obywateli, że żyją w takim państwie.

Niedawno trafiłem w internecie na wywiad, jakiego Bronisław Komorowski, jeszcze jako marszałek, udzielił radiu RMF FM w ubiegłym roku…

Tak, słynny wywiad o tym, że będzie jakiś samolot albo gdzieś się kogoś pośle i sprawa się sama wyjaśni…

Dokładnie chodziło o kwestię obsadzania ambasadorów, o to, że prezydent Kaczyński nie godzi się na obsadzanie niektórych ambasadorów i czy rząd będzie planował coś z tym zrobić. Marszałek powiedział mniej więcej coś takiego: będą wybory albo prezydent gdzieś poleci i sprawa się rozwiąże. Wówczas można to było potraktować jako dowcip, dzisiaj z perspektywy czasy można się zastanowić, czy prokurator nie powinien wezwać pana prezydenta na przesłuchanie i zadać mu pytanie: Panie prezydencie, co Pan miał wtedy na myśli?

Prokurator powinien wezwać nie tylko prezydenta ale także premiera, ministra spraw zagranicznych, szefa służb pana Cichockiego, ministra obrony narodowej i ministra spraw wewnętrznych, ponieważ nieprzygotowanie tej wizyty, sposób, w jaki polskie służby potraktowały wyjazd głowy państwa i dziewięciu generałów, w tym generałów NATO, jest czymś skandalicznym. To już nawet nie chodzi o wyjaśnianie tej katastrofy, czy też o sposób jej niewyjaśniania, chodzi o to, jak ta wizyta została przygotowana i dlaczego do tej katastrofy doszło. Okoliczności przygotowania tego wyjazdu, tej wizyty wystarczyłyby żeby odwołać każdy normalny rząd w demokratycznym państwie. U nas ci faceci piastują swoje funkcje w sposób jak najbardziej bezkarny i ten rodzaj bezkarności powoduje, mówię z pełną premedytacją, że to jest zamach na polską państwowość.

Zmieniając troszeczkę temat chciałbym zapytać o sytuację na rynku mediów w Polsce, na pewno jest Pan dobrze zorientowany. Czy w Polsce panuje wolność słowa, czy możemy powiedzieć, że media mają jakąś powinność wobec obywateli czy też traktują ich zwyczajnie jako konsumentów?

No tak, zostaliśmy sprowadzeni do roli targetu konsumenckiego, do grupy konsumenckiej, poprzez to, że program telewizji staje się sposobem na utrzymanie widza pomiędzy jednym a drugim blokiem reklamowym. Natomiast niezależnie od tego media oczywiście kształtują też naszą wyobraźnię, wpływają na nasze wybory przy urnach wyborczych… I to jest drugi rodzaj działalności mediów. Ostatnio zanotowały one pewien duży sukces przez fakt, że właśnie w ten, a nie inny sposób, kształtują naszą wyobraźnię, naszą wizję świata, nasze potrzeby, naszą wrażliwość.

A czy w tej rzeczywistości środowiska konserwatywne, prawicowe mogą się w jakiś sposób odnaleźć, czy jest szansa na stworzenie alternatywnych mediów?

Może inaczej, jest na pewno rynek, żeby takie media się pojawiły. Zostając w logice języka media–marketingu, na pewno jest taka grupa docelowa konsumentów, która by chętnie dobrą konserwatywno–niepodległościową gazetę kupowała.

Czy w środowisku artystycznym, bo wywodzi się Pan z rodziny muzykalnej, sam jest Pan muzykiem, zapewne czynnym cały czas, czy w tym środowisku jest więcej takich ludzi jak Pan, którzy by mieli normalne, zdrowe poglądy…

Ja nie wiem czy mam zdrowe poglądy, bo one przysparzają mi wielu trosk..(śmiech). Kazik kiedyś śpiewał „wszyscy artyści to prostytutki…”, Powiem tak - nie wszyscy artyści to prostytutki i znam bardzo wielu fantastycznych i wybitnych twórców, którzy kochają Polskę, dociekają prawdy, nie zadowalają się byle bałachem serwowanym przez propagandę Platformy czy propagandę prorosyjską.

Ale czy żeby zaistnieć jako troszeczkę inny artysta, by odbiorcy mogli poznać poglądy artysty, to czy trzeba się stać aż publicystą?

Nie wiem, ja artystą się czuję, bo patrzę na świat przez moją wrażliwość, ciągle sobie coś układam - albo piosenki albo tekściki - gram trochę na gitarze, natomiast ci ludzie, którzy decydują się żyć ze swoich fikołków, wykonywania różnych wygibasów, pisania tekstów, śpiewania piosenek albo udawania przed kamerą, pewnie idą na jakieś kompromisy. To jest ich wybór, nie mam im tego za złe, ani ich za to nie będę ganił, ani chwalił. Każdy jest kowalem swojego losu. Ja, z tą wiedzą jaką mam, z moją świadomością, z moją biografią uważam, że i tak jestem szczęściarzem, że jeszcze mam taką możliwość przez 45 minut komunikować się z widownią gdzieś krótko przed północą, raz w tygodniu, w czasie antenowym pewnie trudnym, bo to bardzo późno i nie zawsze o stałej godzinie. Dopóki tak jest uważam się za szczęściarza. Jeżeli nas wyrzucą z telewizji, to też będzie nowe doświadczenie, któremu trzeba będzie sprostać. Życie samo w sobie jest fascynujące. Jako olbrzymią przygodę życiową uważam pracę nad filmem „Solidarni 2010”. Wiem, że będzie druga część, pomagam trochę Ewie w tworzeniu. Mam całą masę fantastycznych nowych pomysłów, jeden z nich udało mi się właśnie z panią Ewą Stankiewicz zrealizować. To był cykl krótkich miniatur o bohaterach Solidarności, takich miniatur związanych z 30-leciem Solidarności. Spotkałem fantastycznych ludzi, rozmawiałem z nimi wiele godzin, z tego powstały 2,5-minutowe, króciusieńkie impresje filmowe w reżyserii Ewki. To było fantastyczne doświadczenie… Także ja uważam się za człowieka sukcesu, za szczęściarza, za farciarza niesamowitego.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl/

Opr. ISz

9 września 2010

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak