Skip to main content

Czym jest gospodarka?

portret użytkownika Admin
michalkiewicz.jpg

Jest jeden problem, czy oni nam te towary dają za darmo, czy my za nie płacimy? Pan powiedział, że kupujemy, to znaczy, że płacimy, gdyby były za darmo, to byśmy je dostawali, ale my płacimy. Skąd się bierze nasza siła nabywcza? Skąd mamy pieniądze, żeby zapłacić za tamte towary? Musimy też gdzieś sprzedawać. Sprzedajemy pracę za granicę.

Tam gdzie jestem to zawsze się pytam z czego miejscowość żyje, co produkuje, co sprzedaje, z czego żyją ludzie… Przeważnie żyją z przyzwyczajenia, ale czasem coś tam jeszcze robią. Na przykład jak byłem w Opolu, które jest całkiem dużym miastem, okazało się, że największym pracodawcą jest Republika Federalna Niemiec. Opole żyje z pracy ludzi, którzy wyjeżdżają do Niemiec i przywożą czy też przesyłają pieniądze. Drugim pracodawcą po RFN i to zostającym daleko w tyle jest elektrownia w Opolu.

To jest dylemat, do którego warto podejść w sposób fundamentalny i zadać proste pytanie. Najgorsze są głupie pytania, najtrudniej jest na nie odpowiedzieć. W XVIII wieku żył taki holenderski astronom i zadał głupie pytanie: "Dlaczego w nocy jest ciemno?" Udzielenie odpowiedzi na to pytanie zajęło innym astronomom 100 lat. Tak, to wcale nie jest proste. Przy okazji okazało się, że wszechświat nie jest nieskończenie wielki. Więc ja zadam takie głupie pytanie: Po co jest gospodarka, tzn, wytwarzanie dóbr i usług oraz ich dystrybucja i wymiana? Czy jest po to, żeby ludzie mieli pracę, żeby dymiły kominy, żeby kręciły się koła, czy po to, żeby ludzie mieli dużo dobrych towarów konsumpcyjnych? Ja uważam, że gospodarka jest dla konsumpcji. Gdyby było inaczej to produkowalibyśmy chleb z cementu. Też trzeba się napracować przy tym. Ale ponieważ gospodarka jest dla konsumpcji, więc nikt przytomny chleba z cementu nie robi.

Jeżeli rozpatrujemy zagadnienia gospodarcze, to musimy się zastanowić, co sprzyja zwiększeniu konsumpcji czy poszerzeniu wachlarza towarów dostępnych, a co temu nie sprzyja. To co sprzyja jest dla gospodarki korzystne, a to co nie sprzyja jest dla gospodarki niekorzystne. Chińskie towary to jest raczej tandeta, ale mają one jedną zaletę - są tanie. Inne towary, np. francuska konfekcja, jest na pewno lepszej jakości niż chińska, ale jest nieporównanie droższa. Wyobraźmy sobie, że zamykamy rynek na towary chińskie i produkujemy drogo nasze. Czy kobiety w Polsce mogłyby się zaopatrzyć w tyle konfekcji, w ile mogą się zaopatrzyć dzisiaj? Chińską tandetną konfekcję kupują biedni ludzie. Jeśliby nie było chińskiej tandety to chodziliby może bez majtek, bo majtki byłyby za drogie.

Dlaczego to mówię? Bardzo często można się spotkać z takim politycznym postulatem ochrony rynku: "Nie możemy dopuścić do tego, żeby importować jakiś towar z zagranicy, bo to godzi w naszych producentów, nasi ludzie nie mają pracy itd." Ważne jest to, do czego zmierza ochrona rynku: do zmuszenia krajowych konsumentów, żeby kupowali droższe towary, narzucenia im niekorzystnego sposobu gospodarowania pieniędzmi. To godzi w konsumenta, a gospodarka jest dla konsumenta. Wyobraźmy sobie, że kupujemy tylko polskie towary: polską herbatę, kawę, cytryny, ananasy, banany, daktyle, figi, ryż itd. I już musimy kupować niepolskie! Podobnie z większością surowców do większości lekarstw.

Kiedyś ukazała się taka książka „Brzemię białego człowieka”, w której autor wyjaśnia przyczyny, dla których Europejczycy po upadku Konstantynopola, a właściwie jeszcze w trakcie wojny o Konstantynopol, tak gorączkowo poszukiwali szlaku do Indii. W wyniku wojny zamknięty był „jedwabny szlak”, którym transportowane były towary z Azji do Europy, to była ogromna arteria komunikacyjna imponująca swym ogromem nawet dzisiaj. Proszę sobie wyobrazić, że wielka karawana z towarem z Dalekiego Wschodu z Indii i z Chin mogła mieć nawet 10 tys. wielbłądów. Transporty te były na tak dużą skalę, ponieważ korzystały z tego dwa kontynenty Europa i Afryka Północna. I w czasie ataków Turków Osmańskich na Bizancjum został ten „jedwabny szlak” przerwany. Autor proponuje: Wyobraźmy sobie, że bylibyśmy dzisiaj pozbawieni wszystkich tych towarów kolonialnych, to odnosi się nie tylko do żywności i surowców do produkcji większości leków, tkanin bawełnianych itd. Życie nasze byłoby bardzo ubogie. Nie na tym rzecz polega, żeby redukować import, czyli ograniczać konsumpcję.

Kiedyś jeden Żyd powiedział do syna, kiedy ten chciał udowodnić ojcu, że powinien być oszczędny: "Ty nie oszczędzaj, ty zarabiaj". Oczywiście trzeba trochę oszczędzać po to, żeby móc zrealizować jakieś odważniejsze, śmiałe przedsięwzięcia w przyszłości, ale przede wszystkim trzeba zarabiać, żeby mieć środki na zakup tego, co jest nam potrzebne do życia, żeby nasze życie było wygodniejsze, bogatsze, żebyśmy mieli więcej czasu wolnego itd. Po to jest gospodarka. Należy usuwać ograniczenia w swobodnym przepływie kapitałów, ludzi i towarów. Dlatego uważam, że bardzo dobrym pomysłem był wspólny rynek. Nie Unia Europejska, tylko wspólny rynek. Był to pomysł ustanowienia w Europie jednolitego obszaru celnego, a więc obszaru gdzie usuwamy bariery w swobodnym przepływie kapitałów, ludzi i towarów. Usunięcie takich barier nie gwarantuje, ale sprzyja równomiernemu nasyceniu bogactwem wszystkich zakątków tego obszaru. Natomiast bariery nie sprzyjają równomiernemu nasyceniu bogactwem wszystkich zakątków obszaru. Bo bariery po to są, żeby to uniemożliwiały albo utrudniały. Dlatego trzeba te bariery w przepływie kapitałów, ludzi i towarów usuwać albo redukować.

Należy się jednak zastanowić w jaki sposób nie tylko zachować, ale powiększyć własną siłę nabywczą. Powiedzmy, że jest polski importer bananów. Żeby je importować to musi pojechać do Kostaryki czy gdzieś indziej i kupić banany. Więc musi za te banany zapłacić, bo nikt mu ich nie da. Sposoby są dwa: albo musi coś sprzedać w Kostaryce, musi kupić w Polsce albo w Rosji, albo na Ukrainie, zawieźć do Kostaryki i tam sprzedać, wtedy ma forsę na kupno bananów, przywiezie je do Polski i sprzeda; albo musi pożyczyć dolary w kantorze albo w banku. A skąd się wzięły dolary w banku czy w kantorze?

Polski eksporter, który coś sprzedał za granicą, musiał te dolary zanieść do kantoru czy do banku: bo musiał zakupić surowiec w Polsce, musiał zapłacić za prąd w złotówkach, musiał zapłacić podatek od nieruchomości w złotówkach, musiał zapłacić pracownikom za pracę w złotówkach, więc dolary mu nie były potrzebne i musiał je zamienić na złotówki. A te dolary miał, bo sprzedał polski towar za granicą. I stąd się wzięły te dolary w kantorze. Dzięki temu importer bananów może kupić dolary na import bananów z Kostaryki. W normalnych warunkach import pod względem wartości nie może być większy od eksportu, bo inaczej po prostu nie mamy za co kupić. Możemy kupić za tyle, za ile żeśmy sprzedali. Innej możliwości nie ma. Chyba, że jest import na kredyt. I to jest niebezpieczne. Bo to oznacza, że myśmy coś kupili i zjedli, a jeszcze nic żeśmy nie sprzedali i nie wiadomo czy sprzedamy. Tym się uzależniamy, a nie handlem. Handel jest dobry. Wymiana towarów służy konsumpcji.

Kiedy w ogóle dochodzi do transakcji? Na przykład idę do sklepu i kupuję buty za dwieście złotych. Co to znaczy? Dla mnie buty przedstawiają większą wartość niż dwieście złotych. Gdyby było odwrotnie nigdy bym nie oddał dwustu złotych za buty. Dla sprzedawcy dwieście złotych przedstawia większą wartość niż buty, gdyby było odwrotnie nigdy by ich nie sprzedał, wsiadłby na nie i by mi nie sprzedał. Jeżeli dochodzi do transakcji to każdy z uczestników transakcji ma subiektywne poczucie korzyści. I cóż w tym złego? Być może to subiektywne poczucie nie jest trafne, być może nie ma żadnej korzyści, bo buty są naprawdę warte tylko dwieście złotych i ani grosza więcej. Ale mnie bardziej w tej chwili zależy na butach niż na dwustu złotych, dlatego kupuję buty. Na tym polega wolny rynek. Nie ma w tym niczyjej krzywdy, chyba że jest oszustwo, że ukrywam jakieś wady tych butów, że to są buty z tektury, a niby że ze skóry itd. Normalnie nie ma w tym nic złego od strony ekonomicznej, bo to dobrze, właśnie tak powinno być, każdy powinien mieć korzyści, każdy powinien być z tego zadowolony, a wymiana towaru sprzyja równomiernemu nasyceniu bogactwem całego obszaru.

Ostatnia kwestia. Jest taka książka Jerzego Gildera "Bogactwo i ubóstwo". Żadne wydawnictwo nie chce jej wydać, dotychczas wyszła tylko w podziemiu jeszcze w latach osiemdziesiątych. Autor ustosunkowuje się tam do takiego postulatu, wysuwanego przez katolicką naukę społeczną, "powszechnego przeznaczenia dóbr". Pokazuje w jaki sposób przy prywatnej własności i przy mechanizmach rynkowych ta zasada jest realizowana. Zasada „powszechnego przeznaczenia dóbr” realizuje się wtedy, kiedy właściciel inwestuje. Co to znaczy, że on inwestuje?

To znaczy, że stawia do dyspozycji innych ludzi, na razie za darmo, dobra lub usługi, których albo w ogóle tam nie było, albo były ale daleko. Na przykład zakłada sklep na wsi. Kiedyś mieszkańcy wsi musieli jechać do miasta, ponosili dodatkowe koszty a to podwody, a to bilet itd. a on przywozi tam towary, czyli podstawia im pod nos. Jeżeli inwestując trafnie odgadł potrzeby tych ludzi, np. nie sprowadza chleba z cementu czy czegoś takiego, tylko chleb z mąki, to ci ludzie będą kupowali te towary i on zostanie wynagrodzony zyskiem, ale dopiero wtedy, kiedy wyjdzie naprzeciw zasadzie „powszechnego przeznaczenia dóbr”. Natomiast jeżeli nietrafnie odgadł potrzeby tych ludzi, to straci to co zainwestował i zostanie z chlebem z cementu. Nakupił chleba z cementu i nikt go nie chce. Przepadną mu pieniądze.

Inny wybitny ekonomista amerykański, już nieżyjący, Murray Rothbard zauważył, że każdy człowiek jeżeli chce osiągnąć zysk na rynku musi jakąś przysługę wyświadczyć drugiemu człowiekowi: albo mu coś sprzedać czego tamten potrzebuje, bo inaczej nie kupi jak nie potrzebuje, albo wyleczyć go z choroby, uszyć mu ubranie, piosenkę mu zaśpiewać, czy jakiś film mu pokazać, zrobić coś, co tamten chce. Musi mu oddać jakąś przysługę, za którą tamten dobrowolnie zapłaci. Jest tylko jedna trudna sytuacja, do której to nie ma zastosowania: to są funkcjonariusze publiczni, którzy swoje dochody wymuszają siłą, czasami nawet żyją z tego, że utrudniają innym ludziom życie. Na przykład stoją na straży różnych absurdalnych nakazów bądź zakazów. I dlatego lepiej upowszechniać mechanizmy rynkowe niż je ograniczać. To jest dla naszego dobra, nie dla dobra tych wstrętnych kapitalistów, bo oni od nas zależą.

W Ewangelii, w której właściwie jest wszystko napisane, tyle że nie językiem naukowym tylko językiem przypowieści, jest taka przypowieść o obrotnym rządcy. Rządca, któremu groziło wywalenie z posady, dłużnikom umorzył połowę długu, „Ile tam byłeś winien to oddaj połowę”. Liczył na to, że oni mu się odwdzięczą i zdaje się, że się nie przeliczył. Morał z tego wynika, że synowie tego świata są sprawniejsi w sprawach tego świata niż synowie światłości. Ale my nie powinniśmy sobie czynić przyjaciół niegodziwą mamoną. Trzeba poznać siłę swoich pieniędzy. Często narzekamy, że jakieś korporacje handlowe, czy jacyś przedsiębiorcy finansują przedsięwzięcia, które my uważamy za szkodliwe, wstrętne, obrzydliwe, niebezpieczne itd. Otóż zamiast lamentować to powinniśmy się zastanowić z czego bierze się siła tych silnych korporacji. Ona się bierze z tych kropelek pieniądza.

Każdy idzie, kupuje i zostawia kropelkę pieniądza. Ta rwąca rzeka pieniądza, która zmiata wszystko na swojej drodze bierze się z tych kropelek. A dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że my kupując nie zastanawiamy się nad tym. Gdybyśmy wiedzieli na przykład, że ta firma, która się nazywa Róbmy Sobie NA Rękę, sprzedaje to i tamto, a z tego zysku finansuje na przykład sodomitów, wtedy mówimy: „Aha, to w takim razie my nie będziemy kupowali tego, tamtego i owego. Nie kupujemy u was firmo Róbmy Sobie NA Rękę tych towarów, które wy sprzedajecie, bo wy finansujecie sodomitów. Jak przestaniecie ich finansować to my zaczniemy je znów kupować.” Gdyby ich obroty spadły o dziesięć procent, natychmiast by się zastanowili czy nadal sodomitów finansować. Trzeba czynić sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, poznać siłę swoich pieniędzy. Nie lamentować, nie narzekać, tylko działać metodami rynkowymi. To wymaga pewnej dyscypliny, pewnego minimum organizacyjnego, ale wszystko przed nami. Trzeba próbować…

Stanisław Michalkiewicz: www.michalkiewicz.pl

4 marca 2010

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak