Skip to main content

Klęska nagonki na „GAZETĘ POLSKĄ”

portret użytkownika Piotr M.

Polowanie na „Gazetę Polską” zakończyło się fiaskiem. Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie domniemanego ujawnienia naszej gazecie przez prezesa oraz pracowników IPN tajemnicy państwowej i służbowej, m.in. akt dotyczących współpracy abp. Wielgusa z SB. Media salonowe przemilczały decyzję prokuratury.

Po doniesieniach prasowych i radiowych o „aferze” dotyczącej bezprawnego ujawnienia archiwów agentury PRL, ukrytych przez gen. Kiszczaka i gen. Dukaczewskiego, b. szefa WSI, w zbiorze zastrzeżonym, który jest niedostępny nawet dla historyków, prokuratura wszczęła śledztwo. Sprawą zajęła się ABW i Helsińska Fundacja Praw Człowieka. A w redakcji „Gazety Polskiej” zainstalowano podsłuch. Wszystko na podstawie fałszywego newsa medialnego, który – potraktowany przez rządzących serio – rozpętał burzę. Jak w powieści Żart znanego czeskiego pisarza Milana Kundery o ponurych czasach stalinowskich, w której drobny żart bohatera na temat władzy w liście do dziewczyny został nad interpretowany, urósł do zdrady narodowej i w rezultacie stał się przyczyną jego tragedii – zsyłki do obozu pracy.

Katarzyna Hejke i Janusz Kurtyka, rzekomi sprawcy bezprawnego ujawnienia tajemnic agentury PRL, do obozu pracy nie trafili, prawdopodobnie tylko dlatego, że jeszcze ich w III RP nie reaktywowano.

Prawda według Radia Zet

W kwietniu br. mainstreamowe media rzuciły się na „zwierzynę”: IPN i „Gazetę Polską”. Jako pierwsze wypuściło w eter newsa Radio Zet. Miał on zapewniającą rozgłos pożywkę: była w nim wielka polityka; handel informacjami dotyczącymi purpuratów – kapusiów SB; krew – wiceszefowa naszej gazety Katarzyna Hejke rzekomo katowała swojego męża, który doniósł władzom o rzekomym ujawnieniu tajemnic państwowych z IPN; łzy skłóconych małżonków. A przede wszystkim była w nim miłość i seks jako zapłata za wynoszenie tajnych kwitów. Wymarzony temat na scenariusz melodramatu z wątkiem polityczno-sensacyjnym. Nie było w tym tylko jednego – dowodów ujawnienia tajemnicy służbowej ani państwowej.

Rzucenie się dziennikarskiego stada na tak smaczny kąsek nie byłoby dziwne, gdyby nie bezpodstawność zarzutu, na którym zbudowano oskarżenie. A wystarczyło sprawdzić, czy artykuły „Gazety Polskiej” były opublikowane na podstawie informacji tajnych czy też dostępnych dla każdego dziennikarza, który zadałby sobie trud poszukiwań w archiwach IPN. I po sprawdzeniu, że nie ma tu żadnych tajnych informacji, zatrzymać kłamliwy news przed publikacją.

Tak się składa, że pamiętam, jak Radio Zet postąpiło w grudniu 2004 r. z newsem o wspólnej kolacji wigilijnej w 1995 r. Jolanty Kwaśniewskiej i Edwarda Mazura, podejrzewanego o zlecenie zabójstwa gen. Papały, z przyjaciółmi agenta KGB Władimira Ałganowa – Andrzejem Kuną i Aleksandrem Żaglem – w warszawskim hotelu Holiday Inn. Razem z redakcją „Życia”, gdzie wówczas pracowałem, TVN i „Zetką” mieliśmy upublicznić tę wiadomość. Wszystko było dograne, omówione – kto i w jakim czasie antenowym ma podać informację, jednak w ostatniej chwili Radio Zet wycofało się ze wspólnej akcji medialnej, podobnie jak TVN. Jedynie „Życie” opublikowało serię artykułów na ten temat – „Święta z przyjaciółmi agenta”. Wówczas ktoś czuwał w „Zetce”, by nie puścić na antenie informacji kompromitujących Kwaśniewskich, choć były na to twarde dowody – fotografie z Wigilii. Odmiennie niż teraz – dowodów ujawnienia tajemnicy służbowej i państwowej nie było, jednak ktoś w „Zetce” czuwał, by mimo to puścić informacje kompromitujące „Gazetę Polską”, choć nie były prawdziwe.
Gdyby dziennikarze Radia Zet, „Gazety Wyborczej”, „Press”, portali internetowych itd. dochowali staranności – sprawdzili, czy „Gazeta Polska” korzystała z informacji tajnych, wówczas nie mieliby o czym pisać i mówić na antenie – nie byłoby żadnego newsa, tylko historia małżeńska, jakie przydarzają się wielu z nas. Ale salonowe media nie mogły przegapić takiej okazji, machina medialna ruszyła, rzucając cień na IPN i „Gazetę Polską”. O to właśnie salonowym specom od propagandy – tubie III RP – chodziło. Na zasadzie: obrzuć kogoś g…, bo nawet gdy się umyje, część smrodu zostanie.

Prokuratura na bazie tych medialnych informacji skwapliwie zajęła się sprawą, której bezpodstawność w prosty sposób szybko mogła stwierdzić.

Chór salonowy

Śledztwo wszczęto w maju br. po doniesieniach medialnych, jakoby Kurtyka w zamian za udostępnienie teczek z IPN miał uwieść dziennikarkę „Gazety Polskiej” Katarzynę Hejke, m.in. współautorkę tekstów o współpracy abp. Wielgusa ze specsłużbami PRL.

Głównym wątkiem śledztwa było: „ujawnienie tajemnicy służbowej przez prezesa IPN poprzez przekazanie dziennikarzom »Gazety Polskiej« dokumentów i informacji”. Tę sprawę umorzono wobec braku danych uzasadniających podejrzenie przestępstwa. Ten sam powód był przyczyną umorzenia innego wątku śledztwa – „ujawnienia tajemnicy służbowej przez pracowników IPN, dokumentów i informacji stanowiących tajemnicę służbową”. Z kolei wątek „ujawnienia tajemnicy państwowej poprzez przekazanie dziennikarzom »Gazety Polskiej« dokumentów i informacji zastrzeżonych z zasobów IPN” umorzono, gdyż prokuratura stwierdziła, że „czynu nie popełniono”.

Przyczynkiem do akcji medialnej wobec IPN i „Gazety Polskiej” było ujawnienie w kwietniu br., że Krzysztof Hejke, fotograf, który pełnił nadzór artystyczny nad „Gazetą Polską”, w liście do prezydenta RP napisał, iż Kurtyka „przy pomocy teczek z IPN uwiódł mu żonę” – z którą on się obecnie rozwodzi. Według niego, Kurtyka jest z tego powodu niegodny Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, którym wcześniej odznaczył go prezydent Lech Kaczyński.

W mediach huczało. „Dlaczego alkowianym dramatem, jaki rozgrywa się między małżeństwem państwa Hejków a prezesem IPN Januszem Kurtyką, zainteresowała się Fundacja Helsińska? Bo w grę może wchodzić angażowanie organów państwa do prywatnych rozgrywek” – grzmiała „Polityka”.

„Gdyby ta sprawa rozgrywała się wyłącznie między nim [Krzysztofem Hejke – przyp. L.M.] a jego żoną, byłaby jedynie prywatnym dramatem dwojga osób, przypadkiem, jakich wiele” – mówiła wówczas „Polityce” Maria Eichard z Fundacji. „Ale tu dzieje się zbyt wiele rzeczy w tle. Zainteresowaliśmy się tą historią, bowiem dostrzegamy tu groźbę uwikłania w osobisty dramat małżeński środowisk politycznych, a nawet organów państwa. Pojawiają się przecież wędrujące nieformalnie teczki z IPN i próby zdyskredytowania Krzysztofa Hejke. Dlatego będziemy bacznie się przyglądać” – dodała.

News podany przez Radio Zet zaabsorbował śledczych, ABW i agendę broniącą praw człowieka. A także opinię publiczną.

„Polityka” opisała historię rozpadającego się małżeństwa Katarzyny i Krzysztofa Hejke oraz rolę w tym dramacie Janusza Kurtyki, nie oszczędzając dzieci.

W innym artykule na ten temat tygodnik ów pisał: „Niegodną osobą jest prof. Janusz Kurtyka, prezes IPN, który aby uwieść, »mamił i otumaniał« tajnymi teczkami małżonkę prof. Hejke, Katarzynę”.

Inny publicysta salonowy, Piotr Gadzinowski, na swoim blogu w tekście „Praca za seks w IPN” napisał: „Prezes IPN Janusz Kurtyka lubi grać rolę komentatora politycznego i moralnego. Oceniać etykę polityków, artystów, działaczy społecznych wedle informacji z zasobów teczek SB. Teczek, które on sprywatyzował sobie i używał sobie do czerpania korzyści seksualnych. Dawał pracę za seks niczym ekonom w prywatnym folwarku chłopkom pańszczyźnianym”.

O seksie w zamian za tajne teczki pisały m.in. „Press”, „Rzeczpospolita”, portal Wirtualna Polska, „Wprost”. W chórze salonowym nie mogło zabraknąć „Gazety Wyborczej”, która w artykułach „Kurtyka niegodny orderu, bo uwiódł cudzą żonę?” i „ABW bada przecieki z IPN” nadawała ton medialnym myśliwym. Newsa podchwycił też „Dziennik”, publikując tekst „Kurtyka uwodził za tajne dokumenty?”. Jednak ta gazeta podała, że Katarzyna Hejke „wbrew twierdzeniom męża, kiedy pisała o abp. Wielgusie, materiały na jego temat były już jawne”.

Dziennikarze jak strusie

Dwa tygodnie temu Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga przyznała, że zbierała informacje na temat przebiegu spotkań redakcyjnych „Gazety Polskiej”. Wszystko wskazuje na to, że do gromadzenia materiałów wykorzystywano podsłuchy. W odpowiedzi na nasze pytania prokuratura stwierdziła m.in.: „W toku śledztwa nie gromadzono materiałów dotyczących przebiegu zebrań redakcyjnych »Gazety Polskiej« w innym zakresie aniżeli te, które odnosiły się do materiałów archiwalnych IPN będących przedmiotem niniejszego śledztwa”.

Oznacza to, że zbierano informacje na temat przebiegu wszystkich kolegiów redakcyjnych tygodnika, bo o odtajnionych dokumentach z Instytutu Pamięci Narodowej wspomina się prawie na każdym zebraniu redakcyjnym „GP”.

Dzisiaj dzielni medialni tropiciele prawdy wirtualnej pochowali głowy w piasek. Na przeprosiny nikt nie liczył – to nie te standardy. Ale może wyjaśniliby, dlaczego przez pół roku nie potrafili ustalić prawdy.

Leszek Misiak

źródło:
http://www.niezalezna.pl/article/show/id/28399

9 grudnia 2009

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak