Skip to main content

Skąd się biorą oligarchowie?

magdalenka_walesa_kiszczak_michnik.jpg

Pisaliśmy już o tym, że Komisja Europejska planuje wydać w przyszłym roku ponad 142 mld zł na walkę z bezrobociem. Służyć ma temu prorozwojowa polityka i wspieranie badań naukowych. Co ciekawe, cele te Unia realizuje już od lat, z marnym - jak widać - skutkiem, skoro co roku zwiększa wydatki na nie.

Prof. Krzysztof Rybiński kilka tygodni temu, na łamach dziennika "Rzeczpospolita", tak pisał na temat rzekomej zbawczej funkcji unijnych dotacji: "Prawie wszyscy przyjmują tę tezę bezrefleksyjnie, bo przecież to oczywiste, że lepiej mieć te pieniądze, niż ich nie mieć".

"W masowych mediach w Polsce dominuje następujący przekaz: pieniądze z Unii są olbrzymią szansą rozwojową dla Polski, niektórzy politycy wręcz twierdzą, że są jedyną szansą rozwojową, której nie można zaprzepaścić" - czytamy w artykule ekonomisty. Prof. Rybiński stawia jednak odwrotną tezę: darowane pieniądze nie gwarantują gospodarczego sukcesu, co więcej, w historii nie ma przypadku, który mógłby to potwierdzić. Z wyjątkiem epizodów odbudowy kraju po zniszczeniach wojennych, nigdzie nie udało się zbudować dobrobytu dzięki dotacjom. Potwierdza to - jak zauważa Rybiński - chociażby przykład Niemiec, które po zjednoczeniu wpompowały olbrzymie pieniądze w "rozwój" byłej NRD, czy też działania Banku Światowego na rzecz głodującej Afryki. Darowane pieniądze są w znacznej mierze rozkradane przez miejscowe koterie biurokratyczno-biznesowe, a także najzwyczajniej marnotrawione.

W odniesieniu do polskiego podwórka prof. Rybiński zauważa: "Mimo wpompowania dziesiątków miliardów złotych środków unijnych w rozwój innowacyjności w skali gospodarki ta innowacyjność dramatycznie spadła w minionych sześciu latach. Dlatego trzeba postawić pytanie, czy pomoc rozwojowa szkodzi czy pomaga w rozwoju kraju, który ją otrzymuje. Jedno wiadomo na pewno: warunki dołączane do tej pomocy bardzo często skutecznie promują interesy krajów, które jej udzielają".

Na marginesie tekstu prof. Krzysztofa Rybińskiego sprzed kilku tygodni warto zauważyć jeszcze jedną kwestię. Otóż obecnie płynące do Polski dotacje nie są pierwszymi, jakich Polska oraz nasza część Europy, doświadczyły po tzw. transformacji ustrojowej. Podobnie rzecz ma się chociażby z Rosją. Już w 1989 roku płynęły w naszą stronę strumienie amerykańskich dolarów, które miały służyć wzrostowi innowacyjności gospodarek próbujących wyjść z komunizmu. Szczególnie ciekawy jest przypadek Rosji, gdzie w procederze pompowania pieniędzy poprzez różne fundusze brali udział m.in. ekonomiści z Uniwersytetu Harvarda, z Jeffreyem Sachsem, tym samym, który reformował polską gospodarkę, na czele. Naukowcy z USA związali się tam z "kliką Czubajsa i Gajdara", którzy decydowali o tym, kto otrzyma pieniądze i na co je przeznaczy. Jeśli ktoś chciałby doszukać się odpowiedzi na pytanie skąd wzięli się rosyjscy czy ukraińscy oligarchowie, być może tu znajdzie choćby jej część. Przy okazji przypomnijmy, że w niedawnym wywiadzie dla jednej z polskich gazet, prof. Jeffrey Sachs zdefiniował swoje poglądy jako lewicowe, a za swój autorytet uznał Johna Maynarda Keynesa. I pomyśleć, że tyle lat udawało się oszukiwać Polaków, iż autorem "terapii szokowej" i transformacji ustrojowej był skrajny liberał gospodarczy, Jeffrey Sachs. Tym sposobem powstała III RP, jakaś postkomunistyczna hybryda, która skutecznie obrzydziła Polakom liberalizm na wiele lat.

Zjawiska towarzyszące procesowi pomocy zagranicznej dla krajów przechodzących transformację ustrojową opisała w książce "Collision and Collusion: The Strange Case of Western Aid to Eastern Europe", amerykańska antropolog, Janine R. Wedel. Książka ta dotychczas nie została chyba przetłumaczona na język polski. Socjolog Jacek Kurczewski, wspominając o tej książce we wstępie do innej pracy Wedel - "Prywatna Polska", przedstawia jeden z opisanych w niej przykładów działania funduszy pomocowych: "[Wedel] pisze, jak szybko ludzie Zachodu uczyli się nowych możliwości. I tak ustanowiony przez Kongres limit 120 tysięcy dolarów rocznego wynagrodzenia urzędnicy funduszu w Polsce przekraczali za pomocą sklonowanego Private Equity Found, którego zyski szły do ich kieszeni. Poza tym zatrudniono polskich administratorów prywatyzacji po zakończeniu przez nich pracy w pierwszym etapie funduszu, utworzono kosztowne biura w Ameryce. Ręka rękę myje, polski dyrektor był jednocześnie prezesem fundacji dotowanej przez fundusz oraz pobierał pensję z uczelni, przy której zatrudniona została fundacja".

Dalej Kurczewski pisze: "Samowystarczalność funduszu, który na koniec wypracował 300 milionów dolarów (z czego część później znów zainwestowano w Polsce) została uzupełniona o podwyższenie samowystarczalności finansowej jego urzędników amerykańskich i polskich. Finanse były świetne, ale początkowy cel, jakim miała być pomoc dla małych i średnich firm, odszedł na plan dalszy".

Kto zatem stał się głównym beneficjentem tych milionów dolarów możemy się tylko domyślać. Dodam jedynie, że dochody chociażby takiego Jeffreya Sachsa tylko z jednej "operacji" wyniosły - jak podaje Wedel - 322 728 dolarów. Jak na człowieka z "sercem po lewej stronie" gaża całkiem niezła...

Te pouczające historie nie przekonają zapewne wielkich zwolenników unijnych dotacji, których nie brakuje również wśród internautów komentujących tekst prof. Rybińskiego w "Rzeczpospolitej" sprzed kilku tygodni. Przekonanie, że Unia daje nam prezenty i zapominanie przy tym o prostej prawdzie, że sami sobie te "prezenty" finansujemy, dowodzić może tylko bardzo selektywnego postrzegania rzeczywistości. Rachunek ekonomiczny jest jednak nieubłagany i wcześniej czy później zostanie on nam wystawiony. A kto na tym całym mętnym systemie skorzysta? Bez wątpienia, dzięki unijnym dotacjom narodzą nam się nowi oligarchowie, którzy, przy wsparciu pęczniejącej coraz bardziej biurokratyczno-politycznej kasty uczynią wiele, by w Polsce nie zagościł autentyczny wolny rynek.

Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl

13 czerwca 2014

5
Ocena: 5 (1 głos)
Twoja ocena: Brak