Kilka słów o standardach i lokalnej polityce czyli… o dyskredytacji lokalnego PiS przez domniemanego PiSożercę.
Kilka dni temu p. Witold Kowalczyk relacjonując „Drugie posiedzenie Klubu przy Pośle na Sejm RP”
napisał: „Rozgrzała część zebranych radiowa audycja i art. z lokalnego tygodnika TT. Piotrkowskie PiS zmienia strategię , Piotrkowskie PiS zmienia strategię Owe medialne wydarzenia to, pewnie nie autoryzowane wywiady z szefem piotrkowskiego PIS. Audycji nie słuchałem, art to ewidentny element dyskredytacji lokalnego PIS. Na Klubie natomiast można było usłyszeć, że to forma negatywnego naznaczania osoby Prezydenta. Mamy więc taktyczne zamieszanie. ” (cytat dosłowny). Jako biorący udział w jednej i drugiej dyskusji, poczułem się „wywołany do tablicy” i wypowiedzenia się na temat rzekomego dyskredytowania czy siania zamieszania.
Na początku kilka uwag porządkowych. Polityków piotrkowskich oceniam zazwyczaj źle albo bardzo źle (z jednym wyjątkiem, o czym poniżej) i zawsze z NAUKOWEGO PUNKTU WIDZENIA. Punktem odniesienia dla mej oceny, dokonywanej zarówno w skali krajowej, jak i lokalnej, są nie doświadczenia najnowsze, ale zawsze STANDARDY DRUGIEJ RZECZYPOSPOLITEJ, traktowanej przeze mnie jako przykład jedynego, niepodległego, nowoczesnego państwa w naszej historii, i do którego doświadczeń winniśmy się odwoływać. W Polsce międzywojennej zaistniały tak naprawdę dwie szkoły historyczne: Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Tę drugą odrzucam zdecydowanie, jako wizję Polski ograniczonej i przede wszystkim nie mającej aspiracji do odgrywania samodzielnej roli w polityce międzynarodowej (vide Dmowski i jego panslawistyczne obsesje) oraz ze względu na nietrafione analizy zagrożeń. Druga, piłsudczykowska, którą przyjmuję i do której dostosowuję ocenę zachowań politycznych, zakłada m.in.: 1/ wierność tzw. imponderabiliom (można powiedzieć zasadom, choć to nie to samo); 2/ służbę ogółowi (w myśl hasła BBWR: Praca dla Państwa dobrem najwyższym); 3/ założenie celów politycznych; 4/ konsekwentną ich realizację i 5/ przy realizacji nieliczenie się z opiniami otoczenia, które zazwyczaj będzie się przeciwstawiało realizacji tych celów (zapożyczenie z teorii Carla Schmitta o nieuchronności konfliktu w polityce). Drugi element mojej analizy naukowej to stworzenie modelu i ciągu przyczynowo-skutkowego oraz próba odpowiedzi na pytanie, czy działania struktur lokalnych służą czy nie służą: 1/ realizacji programu danego ugrupowania – rozumianego w kontekście zdobycia władzy dla urzeczywistnienia wytyczonych celów, względnie jej utrzymania; 2/ interesowi ogółu popierającego dane ugrupowanie.
Te założenia skłoniły mnie do ułożenia na prywatny użytek swoistego rankingu. Jeśli Dmowskiego i Piłsudskiego traktować jako pierwszą ligę (używając nomenklatury sportowej), to w której grają dzisiejsi politycy? Próba przyporządkowania do drugiej zakończyła się fiaskiem, bo czy najlepszego, rzekomo, zawodnika w lewej linii politycznej: A. Kwaśniewskiego można w ogóle porównać z B. Limanowskim, I. Daszyńskim czy K. Pużakiem (moim zdaniem różnica co najmniej czterech klas rozgrywkowych)? Podobnie wypada W. Pawlak na tle W. Witosa. Również wiele do zaproponowania miał J. Giertych, choć można z nim się było zgadzać bądź nie, ale zarówno jego syn, jak i wnuk w porównaniu z seniorem odpadają w przedbiegach. Smutne, że najlepsi, którzy wytrzymywali jakiekolwiek porównania – a byli to J. Kaczyński i J. M. Rokita, których jako politolog oceniam wysoko za spójność przedstawianych koncepcji i rozumienie teorii nowoczesnego państwa – przez zabieg komparacji z formatem polityków II RP ulokowani zostali w czwartej lidze. Podobnie rzecz się ma z ocenami piotrkowskich samorządowców. Żaden z obserwowanych przeze nie dorósł do poziomu m.in. jednego z przedwojennych prezydentów miasta, Kazimierza Szmidta. Tyle tytułem wstępu.
Przejdę do zarzutów dotyczących zawartości artykułu i audycji. Nie rozumiem o jaką autoryzację chodzi: w audycji na żywo po prostu trwa szermierka na argumenty. Podobnie, gdy dziennikarz stawia pytania, nagrywając na magnetofon czy prosząc o pisemną wypowiedź (nie ma znaczenia, mailem czy odręcznie), wypowiadający winien być świadomy tego co mówi, czy pisze, albo też w ogóle nie powinien się wypowiadać. Jak zostanie jego zdanie użyte, to w znacznej mierze zależy od dziennikarza, lecz jest to zupełnie inna para kaloszy. Ja osobiście też odnotowałem przypadek przeinaczenia mej wypowiedzi w prasie piotrkowskiej, ale od tego jest prawo prasowe, i temu też służą sprostowania odredakcyjne. Jeśli ktoś uważa, że coś było nie tak (zwłaszcza główni autorzy spektaklu), TT zobligowany jest do sprostowań.
Postaram się odnieść do zarzutu o dyskredytacji lokalnego PiS (skoro padł zarzut, że artykuł dyskredytuje, to prawdopodobnie moje wypowiedzi również, a może przede wszystkim). Uważam, że NIE DA SIĘ BARDZIEJ ZDYSKREDYTOWAĆ TEGO CO JUŻ ZDYSKREDYTOWAŁO SIĘ SAMO. Moja – skonstruowana na użytek obserwacji naukowych – główna teza dotycząca lokalnego Prawa i Sprawiedliwości brzmi: w obecnym stanie piotrkowski PiS nie stanowi żadnego zagrożenia dla potencjalnych politycznych przeciwników, jakościowo odstaje w sposób dramatyczny od analogicznych przedstawicielstw innych powiatów naszego okręgu wyborczego. Decyduje o tym jakość przywództwa nad lokalnymi strukturami.
Nie była to pierwsza audycja, w której ja wypowiadałem się jako politolog UJK, a razem ze mną w studiu obecny był P. Prezes P. Grabowski. Już w trakcie poprzedniej poruszona została kwestia autorytarnego zarządzania lokalnymi strukturami PiS i domniemania o istnieniu powolnej dr. Grabowskiemu tzw. kliki gorzkowickiej. Odpowiadając na pytanie prowadzącego, wypowiedziałem się wówczas, że doszły mnie słuchy, iż takowa istnieje, ale nie mam wiedzy na ten temat i nie przesądzam, czy nie jest to jedynie przejaw niechęci wobec ówczesnego pełnomocnika. Dementi dra Grabowskiego było wówczas na tyle nieprzekonywujące, że z zainteresowaniem śledziłem wszelkie informacje wskazujące na egzystencję wewnątrz PiS tego pejoratywnie określonego, nieformalnego bytu. Jako członków tej grupy różne źródła wymieniały przede wszystkim A. Gaika, K. Sztarka i Z. Ziembę, od czasu do czasu również P. Masiarka. Ponadto już w lecie zeszłego roku (sic!) pojawiły się pierwsze informacje na temat składu przyszłego „demokratycznie wybranego” zarządu powiatowego PiS i oczywiście w tym kontekście wymieniani byli „faworyci”. W efekcie finalnym, tylko jedno nazwisko stanowiło pewną nowość w ostatecznie ukształtowanych władzach powiatowych partii. Teoria polityki używa na taki stan określeń, których przytoczyłem w artykule. Nie sądzę, by przywoływanie naukowej terminologii było aktem jakiejś szczególnej dyskredytacji.
Natomiast jeśli chodzi o pytanie, dlaczego uważam liderów PiS za słabych polityków: dlatego, że nie znajduję innego określenia dla ludzi, którzy nie są w stanie osiągnąć możliwych do osiągnięcia celów politycznych. Przywołam tylko postępowanie działaczy PiS z przedednia wyborów parlamentarnych, gdzie – wciąż twierdzę – w naszym okręgu PiS powinien zdobyć więcej niż 4 mandaty. Sposób uprawiania polityki, m.in. zeszłoroczna letnia eskalacja konfliktu z Prezydentem Chojniakiem, ruchy wewnątrz struktur, sprowokowały mnie wówczas do postawienia hipotezy, że celem politycznym tych zabiegów było jedynie „rozprowadzenie” wyselekcjonowanych osób i stworzenie im możliwości dobrego startu, a nie odtworzenie „zdolności” rządzenia, czyli obronienie przez PiS stanu posiadania koalicji PiS+LPR+Samoobrona. Jednego z dowodów (oczywiście rozumianych jako dowód w sferze naukowego rozumowania) dla prawdziwości tej hipotezy dostarczył późniejszy układ list i wyniki wyborów. Dlaczego – uznawany za alter ego ówczesnego pełnomocnika P. Grabowskiego – P. A. Gaik został umieszczony tak wysoko na liście do sejmu, choć - jak się później okazało – przepaść między wynikiem mandatowym (liczonym w liczbach bezwzględnych) a osiągniętym przez Niego rezultatem była aż tak znaczna. Czy lista w okręgu była skonstruowana po to, by PiS odniósł sukces, czy po to, by do Sejmu wprowadzić określone postacie? Pośrednia przesłanka, upoważniająca do tego typu dywagacji to lepszy (od A. Gaika) wynik innego kandydata z Piotrkowa, startującego z list PiS, b. poseł H. Molki i to mimo odległego miejsca w drugiej dziesiątce listy. Świadczy o tym również bezprecedensowy mandat uzyskany przez startującego z 14 miejsca R. Telusa. Czemu/komu zatem – mimo że wszelkie teorie kampanii politycznych mówią o stawianiu na czele list osób odgrywających rolę „lokomotyw” – te dwie wymienione przeze mnie postacie „zawdzięczały” tak odległe miejsca na liście? Czy zaskoczeniem dla kreujących politykę PiS był dobry rezultat tej dwójki, czy tak (relatywnie!) słaby wynik P. Adama? Czy władze PiS nie miały świadomości tego stanu rzeczy? Dlaczego zatem okazywano aż taką niechęć i zmarnotrawiono tyle energii dla podważania wiarygodności sondaży przeprowadzanych przez studentów UJK, które badały rozpoznawalność danego polityka (Vide wypowiedzi P. Grabowskiego dla red. M. Obszarnego w dodatku do „Dziennika Łódzkiego”. Pół roku przed wyborami P. Gaik osiągnął w nich wynik 2 proc. podczas gdy P. Molka 10 proc.). Dlaczego po ujawnieniu przez prasę wyników ankiet studenckich główny trzon kampanii propagandowej szedł w kierunku zwalczania K. Chojniaka (wówczas lidera listy najbardziej rozpoznawalnych w Piotrkowie polityków z okręgu 10. Co istotne PiS byłą JEDYNĄ formacją, która podważyła efekty pracy studentów), a nie koncentrował się na walce ze zdeklarowanymi przeciwnikami PiS? Dlaczego żadnej refleksji nie wywołała informacja, że drugim – co do rozpoznawalności – politykiem Piotrkowa był b. prezydent W. Matusewicz (przypomnijmy, już wówczas skazany prawomocnym wyrokiem). Dlaczego wiedzy na temat rozpoznawalności – skoro była powszechnie dostępna – nie wykorzystano w kampanii dla dobra partii? Do tej pory przywołane sondaże otwarcie się w PiSie dyskredytuje, mimo iż dokładnie odwzorowały podział mandatów do Sejmu czy wyniki wyborów do Rady Miasta. Stawiam zasadnicze pytanie, czy był to wynik jedynie ewidentnych błędów, nieprawidłowej komunikacji z wyborcami czy fiasko celowej polityki? Odpowiedzi na to pytanie pewnie nie poznamy. Tak czy inaczej, jest to – w mym przekonaniu – olbrzymia kompromitacja ludzi autorytarnie traktujących materię polityki. Nie są to jedyne argumenty z czasów kampanii (wybrałem jedynie najłagodniejsze), które mogę przedstawić na poparcie swych twierdzeń, choć mam też świadomość, że jest to już – może nie tak odległa, ale jednak – historia. Niemniej można pokusić się o inną historyczną analogię. Sądzę, że gdyby przedstawicielom piotrkowskiego PiS-u dane było zetknąć się z Józefem Piłsudskim, usłyszeliby od niego te same słowa, które Marszałek skierował do E. Śmigłego-Rydza 10 listopada 1918 r.
Podobnie potwierdzeniem tezy o słabej jakości kadr są przykłady chybionych w mym przekonaniu ostatnich posunięć byłych już wiceprzewodniczących RM z PiS. Złożenie funkcji w momencie, gdy w lokalnym systemie politycznym partii grozi marginalizacja, a przede wszystkim oddanie w takiej sytuacji instrumentu wpływu, wszystkie teorie uznają za absurd. Choć zapewne działacze PiS-u będą w stanie na poczekaniu dorobić do tej sytuacji jakąś ideologię, postawa radnych stanowi przejaw przysłowiowego „walenia na oślep” z powodu braku wiedzy na temat poruszania się po meandrach polityki. Zresztą – co istotne - piotrkowscy działacze PiS wypadają szczególnie niekorzystnie nie na tle innych ugrupowań, ale przede wszystkim na tle swych odpowiedników z Opoczna, Radomska czy Bełchatowa. Śmiem twierdzić, że PP. J. Bruzda, K. Maciejewski czy R. Telus zachowaliby się w analogicznej sytuacji bardziej racjonalnie. Natomiast sam poseł A. Maciarewicz, choćby dwoił się i troił, nie sądzę, by zdołał zmienić oblicze tutejszych struktur.
Zarzucanie mi, że nagle dyskredytuję PiS jest dziwne z jeszcze jednego powodu. Me tezy na temat jakości „kadr” piotrkowskiej polityki nie stanowią tajemnicy, a w swych twierdzeniach jestem konsekwentny od momentu, gdy dane mi było obserwować zachowanie poszczególnych formacji podczas ostatnich wyborów samorządowych. Słabym pocieszeniem wydaje mi się, że istnieje w Piotrkowie formacja, która – choć wydaje się to prawie niemożliwe – z punktu widzenia kanonów nauk o polityce wypada jeszcze żałośniej niż PiS.
W tym kontekście nie dziwi mnie unicestwiający charakter sporu politycznego, narzuconego Prezydentowi Chojniakowi. Ewentualny sukces PiS-owskiego Prezydenta, choć pożądany dla partii, nie musi oznaczać, że aureolą sukcesu zostaną „opromienieni” również poszczególni działacze. Mogę również założyć, że uczyniona przez nich analiza wykazała coś zupełnie odwrotnego. Niepokorny K. Chojniak, nie stosujący się do zaleceń „jedynie słusznej siły” i nie działający w jej interesie, stanowić będzie zagrożenie dla założeń. Stąd też bezpardonowy konflikt, pt. „zniszczymy Prezydenta i jego ludzi”, rozgrywany wewnątrz PiS pod hasłem walki z bezideowością. Ja – do czego się otwarcie przyznaję – cenię Prezydenta, za kilka spraw, w których jako politolog jestem władny pokusić się o ocenę (na boku zostawiam kwestie ekonomiczne i filozofię zarządzania, bo w tych kwestiach nie czuję się powołany do wypowiedzi, a ostateczny rachunek i tak wystawią Prezydentowi wyborcy. Również nie wypowiadam się w kwestiach relacji interpersonalnych, wszechobecnych na trybunalskich.pl a przypominających mi swary „dawnych kolegów z jednej piaskownicy”. W mej opinii niejednokrotnie sposób ich ujmowania przekracza granicę dobrego smaku). Po pierwsze, Prezydenta uważam za jednego (jeśli nie jedynego) z tych polityków piotrkowskich, których postępowanie mieści się w jakimś przynajmniej stopniu w nakreślonym powyżej kanonie zachowań skonstruowanych przez liderów piłsudczykowskich, a dla mnie stanowiącym podstawę ocen zachowań politycznych. Po drugie, należą mu się wysokie noty za niedopuszczenie do upartyjnienia magistratu, kosztem spadku jakości obsługi mieszkańców. Oparcie się w tej sprawie naciskom ze strony PiS, zwłaszcza w momencie gdy liderem partii w Piotrkowie była druga osoba w Państwie, stanowiło dowód odwagi i to nie tylko politycznej. Po trzecie, za rozwagę w sytuacji konfliktogennej, wytworzonej przez własną partię i reakcje polityczne adekwatne do możliwości. Po czwarte, za umiejętne oddzielenie spraw miasta od kwestii polityki. I po piąte, za konsekwencję w zmianie oblicza Grodu Trybunalskiego. Nie oznacza to, że Prezydent nie popełnił również błędów, choć z Jego punktu widzenia ocena może wyglądać inaczej. W mym przekonaniu najpoważniejszym było nie przeprowadzenie zmiany na stanowisku Sekretarza Miasta. Koszty polityczne tej decyzji, w postaci perturbacji w rządzeniu miastem, były niewspółmierne do korzyści wynikających z procesu kontynuacji działań na tym stanowisku. Nie zmienia to faktu, że w przypadku zestawienia poczynań działaczy PiS-u, czy przedstawicieli innych partii z działaniami Prezydenta, wyższe noty zbierał u mnie i zapewne zbierać będzie dalej K. Chojniak.
Ponieważ zacząłem od standardów dwudziestolecia, to i na nich skończę. Bardzo boleję nad faktem, że istnieją na trybunalskich.pl wypowiedzi odwzorowujące sienkiewiczowski syndrom Kalego w polityce: jeśli my rzucamy błotem to dobrze, jeśli w nas to źle. A myślę, że przeszczepienie dobrych standardów nie zawadziłoby również na poziomie „małej Ojczyzny” czy portalu obywatelskiego (takie ambicje mają wszak trybunalscy). Marszałek Piłsudski generalnie o politykach, zwłaszcza posłach, mówił niejednokrotnie wręcz ordynarnie. Czynił tak w rozmowach prywatnych lub gdy jego wypowiedzi służyły celom politycznym. W debacie publicznej standardem Jego wystąpień – co udowodnił w trakcie majowej konferencji na UJK dr Zbigniew Girzyński (notabene członek PiS) – była pełna kurtuazja i unikanie stosowania obraźliwych form bez wyraźniej potrzeby. Tak postępowali też Jego ludzie, tak postępowała też opozycja. Choć np. moje spięcie z Panem Ziembą w sprawie akademickości Piotrkowa było – tak przynajmniej wnoszę po reakcjach – ostre w treści, w żaden sposób nie mogę zarzucić Panu Staroście uchybienia formy (mam nadzieję, że On mnie również; ale nie mogę już tego powiedzieć o P. RB). Diametralnie innym przykładem jest choćby wypowiedź pt. „Był sobie Chojniak”. Pewnie jej wydźwięk czy treść nie zmieniłaby się, gdyby została zatytułowana „Był sobie Prezydent Chojniak”. Tego typu „wybryki” rażą mnie tym bardziej, gdy mam świadomość, że są czytane przez młodzież, od której ja następnie wymagam na zajęciach szacunku dla sprawujących najwyższe urzędy. A wszak Mickiewicz podkreślał, że szacunek i zaszczyt należą się „z wieku i z urzędu”. Nieważne czy sprawujących te urzędy lubimy i cenimy czy nie.
Arkadiusz Adamczyk
UJK, Filia Piotrków Trybunalski
30 października 2008
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz
Panie doktorze...
Pańska obecność na trybunalskich.pl to pozytywne wydarzenie. Zdecydowanie w obronie swoich pozycji, może budzić szacunek. Szkoda, że to nie jest naszą normą. Owszem jest ale z „zarogu”. Rozumiem, że zajmuje się pan „produkcją” piłsudczyków. Jestem pewny, że robi to Pan bardzo ostrożnie. Wydaje się, że już najwyższy czas stawać ponad kilku pokoleniowy podział Polaków na endeków i piłsudczyków. Zawsze w konfliktach politycznych wychodzi. Tak było w latach junty wojskowej. Tak jest i dziś.
Nie jestem piłsudczykiem.
Za krytykę sceny politycznej oczywiście dziękuję. Skierowaną do mnie szczególnie doceniam. Staram się, może zbyt ostro oddzielać gości od ich funkcji, bo chowają się jak za parawanem. Bo powłazili na stołki jak na maszty i siedzą... Robię to już wiele lat. Np. . Krzysztof Chojniak w rok po
Może pewne rozgoryczenie, sprowadza moją polemikę do form niedopuszczalnych. Pewnie tak jest. Tu uwaga, wpierw jesteśmy ludźmi, potem politykami. Człowiekiem się jest ministrem się bywa... Zdarza się, że jest się po to ministrem, żeby nie wyszło. Marzę o sytuacji, kiedy przed lokalnymi wyborami zbiera się grupa aktywnych, sformatowanych, w stowarzyszeniu, partii i ustalają, kto z nich tym razem, będzie kandydował, kto ma czas.... kasę, a kto chce odpocząć itp., Co mamy.... Pokazał Pan dobitnie. Osoba publiczna pozyskuje szacunek nie przez funkcję a codzienność i konsekwencję.
Mam Pan racje słowo puszczone w świat żyje swoim oddzielnym życiem. Biorą z niego, co chcą i jak chcą. Ważne żeby bronić swojej interpretacji słowa i Pan to robi. Dziś w szczególności zależy mi na tym, aby zbudować miejsce publicznej debaty. Naginam, zatem sytuacje pod potrzeby. Przywołane spotkanie, tak mi się wydawało, potrzebowało satysfakcji. Pański głos dopełnia pełnego przekazu, który zaszufladkowałem..
witold k