Od sześćdziesięciu, a może i więcej lat, każdego 14 października dziennikarze prasowi, radiowi i inni, przypominają sobie o Nauczycielu Polskim, pojawiają się artykuły, wywiady, ceremonie i dekoracje. Ponieważ w młodości umyśliłem sobie karierę nauczyciela i wychowawcy młodzieży, więc w każdą taką rocznicę chciałbym wyjechać z Polski, gdzieś w zamorskie kraje, w jakąś głuszę czy pustynię, żeby nie słyszeć tego fałszywego i głupawego jazgotu dziennikarskiego, towarzyszącego odświętnym mowom i obłudnym deklaracjom wszelkiego rodzaju oficjeli.
Uważam się bowiem za wydziedziczonego spadkobiercę pokoleń nauczycieli polskich, za wychowanka tych wspaniałych ludzi, którzy nie zginęłi w Katyniu, Ostaszkowie, Miednoje, nie wymarli w łagrach syberyjskich, nie zostali zagłodzeni w obozach Sachsenhausen czy Dachau, ale którym los pozwolił przetrwać te okropności i którzy, po wojnie, mogli podjąć niewdzięczny trud uczenia polskich dzieci.
Pamiętam te wspaniałe, przedwojenne, postacie nauczycieli, którzy uczyli mnie w szkołach Szprotawy, Sławy Śląskiej, Oławy, Jeleniej Góry, dla których uczenie i wychowywanie było powołaniem, a nie karą za brak sprytu i umiejętności urządzenia się w życiu. I widziałem, jak z roku na rok, ten najszlachetniejszy z zawodów podupadał, jak na miejsce starych i przedwojennych przychodzili młodzi i bez entuzjazmu, jak ten zawód błyskawicznie się feminizował, jak odchodzili mężczyźni – gdzie tylko kto miał i mógł… Jak można było żyć, utrzymywać rodzinę z głodowej pensji, z marnego ochłapu finansowego, jakim tym nieudacznikom rzucała Polska Ludowa?
Podupadało nauczycielstwo, podupadała szkoła. Nauczyciele, zamiast uczyć i kształcić, ganiali z lekcji na lekcję, od szkoły do szkoły. Szkoła stała się terenem nieubłaganych zmagań uczniów z nauczycielami. Rozwijała się błyskawicznie epidemia "dokształcania pozaszkolnego", epidemia korepetycji.
Dzisiaj, jak zewsząd słyszę, już wręcz nie można sobie wyobrazić, żeby nawet i bardzo zdolny uczeń mógł sobie poradzić, bez dodatkowych lekcji, bez korepetycji. A już na pewno, gdy rzecz idzie o zdobycie miejsca w jakiejś bardziej popularnej czy modnej szkole wyższej.
Jeszcze kiedy ja chodziłem do szkół, ta plaga była zaledwie w zalążku. Ale z roku na rok jej zasięg się poszerzał. W szkole rozwijać się poczęła korupcja, której to "prywatne dokształcanie" było tylko jednym z elementów. Ukoronowaniem tego procesu gnilnego była matura, na której królowały wszelkiego rodzaju formy oszustwa szkolnego, "ściągawki", przemycane zarówno w najprostszych, jak i w najbardziej wyszukanych formach. Te "ściągi", ten spryt, to cwaniactwo, to oszustwo edukacyjne rozpleniło się do niebywałych rozmiarów. Stało się trwałym elementem polskiego folkloru edukacyjnego.
Najtrudniej, naturalnie, jest uczyć przedmiotów trudnych, takich które wymagają samodzielnego myślenia, solidnej pracy umysłowej. Pierwszą więc ofiarą tej "rewolucji edukacyjnej" padły przedmioty ścisłe. Tutaj – bez ściągi ani rusz! Dzieci szkolne podzieliły się na ogromną większość "humanistów" – takich co to "ja zawsze byłem z matematyki i fizyki idiotą" i na tę skromną mniejszość, która nie padła na tym edukacyjnym ugorze. To idiotyczne "ja zawsze byłem idiotą z matematyki", wypowiadane w formie przechwałki i z wielkim zadowoleniem z siebie, stało się standardem cywilizacyjnym w szeregach nowej, powojennej inteligencji.
Ten kretyński obyczaj uzewnętrznia się szczególnie przy okazji Dnia Nauczyciela, kiedy rożne, zadowolone z siebie bałwany, obsiadające mikrofony wszystkich stacji radiowych i telewizyjnych, zaczynają, luzacko, dzielić się z widzami i słuchaczami swoimi przeżyciami szkolnymi.
Z dumą opowiadają sobie, śmiejąc się do rozpuku, jak to przemycali ściągi w bułkach, w butach, w kanapkach, w klozetach, jak to sami nauczyciele w tym oszustwie im – z miłości do nich, naturalnie – pomagali, wystawiając na urągowisko cały proces edukacyjny. Dostaję wysypki i formalnie krew mnie zalewa, kiedy słyszę te obrzydliwe idiotyzmy.
Ale, ja wiem. To jest folklor polski. Ci ludzie w ogóle nie rozumieją i nie zdają sobie sprawy z tego co robią. Oni nawet nie mają pojęcia, że to, czym się chwalą i szczycą, jest autentycznym powodem do wstydu i zażenowania. Nie mają pojęcia, ze nawet w tej Europie, tuż za miedzą, żyją ludy, w których opisywany przez nich proceder jest po prostu nie do pomyślenia!
Że są w Europie i na świecie kraje, w których uczniowi nie przyjdzie do głowy, żeby w czasie egzaminu ściągać od kogoś czy od czegoś, ani nikomu nie przyjdzie do głowy, aby jakieś ściągi podawać. Że takie zachowania są przedmiotem wstydu, a nie chwalenia się, albowiem oszustwo, w każdej dziedzinie, jest tam traktowane jak przestępstwo, jak coś, dla człowieka cywilizowanego, niedopuszczalnego.
Czy i kiedy dożyjemy czasów, że podobne będą postawy polskich nauczycieli i ich wychowanków? Co trzeba zrobić, żeby słowo "nauczyciel" brzmiało dumnie, żeby było oznaką prestiżu społecznego i budziło szacunek, a nie współczucie?
Moim zdaniem trzeba sięgnąć do tradycji II Rzeczypospolitej, do tego niezwykłego wyczynu historycznego, jakim była edukacja Polaków przed II wojną światową. Trzeba stworzyć materialne podstawy pozycji społecznej nauczyciela. Trzeba przypomnieć naszym nieukom Ustawę z dnia 9 października 1923 roku "O uposażeniu funkcjonariuszów państwowych i wojska" (Dz.U. R.P. nr 116 z r. 1923).
Ustawa ta zrównywała uposażenia profesorów zwyczajnych z uposażeniami dyrektorów departamentów, komendanta głównego policji, wojewodów i generałów. Zarobki profesorów nadzwyczajnych i nauczycieli gimnazjalnych z 27 letnim stażem z zarobkami wicewojewodów, pułkowników, komandorów, nadinspektorów PP itp. Nauczyciele po 15 latach pracy otrzymywali pensje podpułkownikow, podinspektorów PP i starostów. Itd. itd.
Co się musi stać, żeby w Polsce edukacja mogła stanąć na takim poziomie, na jakim była w II Rzeczypospolitej? Czy można przekonać nieuków w Sejmie do uchwalenia ustawy przypominającej tę z października 1923?
Wydaje mi się, że nie można. Tak jak nie można przekonać tych bęcwałów radiowych i prasowych, że chwalenie się oszustwem w szkole nie jest powodem do dumy, lecz do wstydu. Na razie prof. Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego, rozsyła nam pytanie o radę, jak rozdysponować dodatkowy miliard, który nasz rząd, łaskawie, wstawia do przyszłorocznego budżetu z przeznaczeniem na naukę i badania naukowe. Dzisiaj 0,3 procent PKB przypada na tę dziedzinę życia, a gdy władza doda miliard, to będzie już 0,4! Jak im wytłumaczyć, że nowoczesny kraj , który chce się liczyć w konkursie cywilizacyjnym, musi wydawać nie 0,3 lecz 3 procent PKB na naukę i badania?
Selekcja negatywna poszła już za daleko, tu na ewolucję liczyć nie można. Potrzebna jest porządna miotła, która to wszystko wymiecie i przeczyści. Potrzebny jest fundamentalny mechanizm oczyszczający, mechanizm selekcji pozytywnej.
Takim mechanizmem selekcji pozytywnej byłaby w Polsce reforma systemu wyborczego do Sejmu i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych na wzór brytyjski. Ja wiem, ze związek tych dwu spraw: pozycji nauczyciela i systemu wyborczego wydaje się być trudny do zauważenia i zrozumienia! Ale jeśli tego nie zrozumiemy, nasze życie społeczne i narodowe czekają jeszcze trudniejsze czasy.
Nikt, poza nami, nie jest zainteresowany w tym, żeby Polska miała elitę społeczną i polityczną na światowym poziomie. Jeśli tego nie zrobimy czeka nas nieustanny proces ześlizgiwania się w rankingu cywilizacyjnym, a wreszcie i z niego wypadnięcie. Kto wie, czy już nie jest za późno? Pocieszam się myślą, że może jednak, mimo wszystko, jeszcze mamy szansę!
Jerzy Przystawa www.prawica.net
14 października 2008
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz