Amerykańscy prezydenci
Do szkoły średniej (technikum TPS), przez 5 lat codzienna droga wiodła Aleją Bieruta. Gdy pytano - którędy chodzisz do szkoły?, przekornie odpowiadałem, że „ depczę Bieruta”. Rodzice, szczególnie babcia, informowali mnie, że to Al.3Maja, ul.Piłsudskiego, ul.Pierackiego itd.
Babcia nie używała innych nazw tylko przedwojennych.
W III RP, przywracano dawne nazwy i wróciła Al. 3Maja. Na jej przedłużeniu, rozpoczynała się Ul.Pierackiego, gdzie pod numerem 1 stał budynek „Gimnazjum Męskiego Humanistycznego” (obecnie ZSP nr 1). Ale było to do roku 1939. Po zakończeniu wojny, komuniści nadali nazwę dzisiejszą czyli Ul.Fr. Roosevelta.
Czy Władza Piotrkowska zastanawiała się dlaczego? Ten prezydent sprzedał Polskę komunistom, Teheran, Jałta!. To była historyczna przyczyna uhonorowania przez polskich komunistów amerykańskiego prezydenta mimo, że wtedy wrogiego ideowo mocarstwa. Przez pewne środowiska w Europie (np.w Austrii) był on nazywany "największą szumowiną amerykańską". Na takie określenie składało się kilka negatywów jego czterokrotnej kadencji.
Proponuję uruchomienie procedury zamiany nazwy ulicy na innego amerykańskiego prezydenta – Reagana. Prezydent Reagan ma niekwestionowane zasługi w wyzwoleniu Polski spod despocji sowietyzmu. Inną opcją byłoby przywrócenie przedwojennej nazwy ulicy, upamiętniającej Polskiego Ministra Spraw Wewnętrznych, zamordowanego w 1934 r przez Ukraińca Banderę.
Czy to będzie możliwe w „czerwonym” Piotrkowie? (przepraszam – chcę sprowokować dyskusję na ten temat). Wielkie nadzieje pokładam w obecnych dwóch Prezydentach Piotrkowa, wywodzących się z naszej szkoły na ul.Roosevelta 1. Jeden to kolega z klasy.
Serdeczne pozdrowienia.
PS
Ta zamiana byłaby (pozytywnie) głośna w całej Polsce. Zmieniłaby postrzeganie Piotrkowa. Ulice o tej nazwie istnieją w wielu miastach, również w Poznaniu. Dyskutuje się tylko o potrzebie zamiany. Brak determinacji i konstruktywnej inicjatywy, jak w wielu innych tzw." przyziemnych" sprawach.
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz
Sprawa Roosevelta
Sprawa Roosevelta wraca co najmniej po raz trzeci. Pierwszy raz, to pierwsza kadencja, jak mówimy odrodzonego samorządu - niestety... nie samorząd się odrodził.
Radny Urbaczka podniósł temat targu trzech panów i zaproponował zmianę nazwy ulicy. Przez RM przeszło totalne oburzenie... . Kolejny raz poprzez zaczepkę z kŧórej nic nie wyszło. Czy ta zaczepka przyniesie skutek, mam nadzieję, że tak.
Moglibyśmy zacząć od serii artykułów pokazujących czas układania się Europy pod dyktando Wisarionowicza. Państwo historycy, studenci historii do pracy... Obecni radni...
Sponiewierany Kawaler Orderu Orła Białego
Bronisław Pieracki, odznaczony pośmiertnie Orderam Orła Białego, powinien, w mojej powyższej propozycji, stać na pierwszym niekwestionowanym miejscu nawet przed prezydentem amerykańskim.
PS
Nie będę już pisał kto sponiewierał Jego pamięć. Liczę na obecną mądrość Rady Miasta.
Dodane ( przez admin) zdjęcie R.Reagana, uzupełniam zdjęciem B.P.
Wracamy do tematu Roosevelta
Agenci sowieccy w administracji Roosevelta
Obszerne fragmenty historiografii dotyczącej Powstania Warszawskiego z 1944 roku zostały poświęcone rozważaniom, czy Armia Krajowa powinna rozpocząć Powstanie wobec bierności stalinowskiego Związku Sowieckiego, a także analizom długofalowych konsekwencji Powstania dla Polski. Rola największych zachodnich sojuszników, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, była rozpatrywana jedynie w kontekście tego, jak niewielką pomoc materialną i dyplomatyczną zapewnili oni Powstańcom. Istnieje jednak inny, równie ważny aspekt tej sprawy, który dopiero stosunkowo niedawno przykuł uwagę badaczy. Chodzi tu o to, w jakim stopniu na sposób prowadzenia polityki przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta wpływali sowieccy agenci i inne prosowiecko zorientowane osoby w jego najbliższym otoczeniu i w głównych departamentach jego administracji. Jednym z powodów, dla których temat ten nie był wcześniej wystarczająco zgłębiany, jest status nadany Rooseveltowi zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na całym świecie. Roosevelt jest postacią praktycznie nietykalną. Znajduje się poza obszarem krytyki, której tak często podlegają przecież ludzie ze świata polityki. Co więcej – zakrojona na szeroką skalę infiltracja jego rządu przez Sowietów, szczególnie w okresie II wojny światowej, została zamazana przez amerykańską biurokrację – zbyt zakłopotaną brutalnością prawdy na ten temat. Niemniej jednak ostatnie ujawnienie ważnych dokumentów z rosyjskich archiwów oraz bezpośrednie świadectwa kilku osób dramatu – szczególnie byłych funkcjonariuszy KGB i dysydentów – Aleksandra Wasiliewa i Wasyla Mitrochina, pozwoliło historykom na prowadzenie badań nieobciążonych politycznie i ideologicznie. Umożliwią one ujawnienie tego, co od zakończenia wojny było ukrywane – tak długo i przez tak wielu. Zachodni marksiści wraz z szerokim kręgiem środowisk lewicowych i liberalnych uparcie odmawiają prawa do prowadzenia jakichkolwiek badań aktywności szpiegowskiej Sowietów, nazywając je “polowaniem na czarownice”. Na szczęście nasza wiedza na ten temat jest coraz większa.
Roosevelt a Polska
Roosevelt, potomek patrycjusza z liberalnie zorientowanego establishmentu Wschodniego Wybrzeża, w żaden sposób nie myślał o dobru Polski ani Europy Wschodniej, kiedy w 1941 roku decydował o przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny. Na dodatek, nie uważał on, że kraje te przedstawiają dla niego jakąkolwiek wartość. Mimo to prowadził wytrawną politykę finezyjnych gier dyplomatycznych na przykład wobec generała Władysława Sikorskiego, polskiego premiera i Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych od 1939 do 1943 roku. Roosevelt w sposób bezwzględny realizował Realpolitik. Oznacza to, że prawie od początku celowo marginalizował on polski interes narodowy reprezentowany przez Rząd Polski na Uchodźstwie, uparcie realizując nieetyczną prosowiecką politykę. Okazjonalnie tylko, w 1940 i 1944 roku, szukając poparcia potrzebnego mu do wygrania wyborów, w sposób dwulicowy i efemeryczny umizgiwał się do amerykańskich wyborców polskiego pochodzenia. Trzeba zaznaczyć, iż dla Roosevelta szybkie ugłaskanie Stalina stało się raison d´ůtre jego szerzej rozumianego stosunku do Polski i reszty Europy Wschodniej. Swoje stanowisko zaprezentował jednoznacznie na wczesnym etapie wojny podczas tajnego spotkania w Waszyngtonie w marcu 1942 roku z ambasadorem sowieckim Maksymem Litwinowem, a następnie ze Stalinem w czasie konferencji w Teheranie (listopad – grudzień 1943). W czasie obu tych spotkań, ignorując traktat ryski z 1921 roku, zgodził się on na zajęcie przez Stalina wschodnich terenów Polski (Kresów). Nie powinno zatem dziwić, że chociaż Roosevelt chwalił odwagę i patriotyzm warszawskich Powstańców, nie chciał zapewnić im żadnego konkretnego wsparcia, bojąc się gniewu swojego największego sojusznika – Związku Sowieckiego, bez którego – jak uważał prezydent Stanów Zjednoczonych – szczególnie po kluczowych bitwach pod Stalingradem i Kurskiem w 1943 roku, w których zwyciężyła Armia Czerwona – niemożliwe stałoby się powodzenie antyniemieckiej koalicji.
Prezydencka para Eleonora i Franklin Delano Roosevelt -zagorzali sympatycy lewicy i Związku Sowieckiego (FOT. ARCH.)
Roosevelt usankcjonował reżim sowiecki
Trzeba także zaznaczyć, że szczególnie w odniesieniu do sowieckiej polityki w czasie wojny jednym z pierwszych aktów Roosevelta po tym, kiedy został on wybrany na prezydenta w listopadzie 1933 roku, było oficjalne usankcjonowanie reżimu sowieckiego przez Stany Zjednoczone. Niemniej jednak, wyjaśnienie polityki Roosevelta wobec ogarniętej wojną Polski rozciąga się poza jego pojmowanie militarnych i dyplomatycznych imperatywów. Należy uzmysłowić sobie, że główne ośrodki opiniotwórcze w ogarniętych wojną Stanach Zjednoczonych, wliczając w to świat akademicki i medialny, prezentowały stanowisko zdecydowanie prosowieckie, co dało zielone światło prowadzeniu zakrojonej na szeroką skalę prosowieckiej polityki przez administrację Roosevelta. W te działania włączyła się spora liczba wysoko uplasowanych, wpływowych oficjeli znanych ze swojej sympatii, a wręcz podziwu dla Związku Sowieckiego. Nie byli oni jedynie narzędziami kreowania prosowieckiej polityki w Białym Domu i w głównych departamentach, ale także ugruntowywali osobiste upodobania prezydenta do “znajdujących się na przegranej pozycji” – kategorii, w której postrzegał on przywódcę i społeczeństwo Związku Sowieckiego okupowanego przez brutalnego wroga – nazistowskie Niemcy.
Prosowieckie otoczenie
Najważniejsi członkowie prosowieckiego otoczenia Roosevelta byli z początku zwolennikami jego liberalnej koncepcji “Nowego Ładu” z lat 30. Koncepcja ta stanowiła punkt wyjścia dla pozytywnego wizerunku Sowietów. W tej grupie znaleźli się: wiceprezydent Henry A. Wallace, który w roku 1944, po powrocie z wizyty w Związku Sowieckim, wychwalał “wspaniałe przywództwo Stalina”, i Harry L. Hopkins – liberalno-lewicowy były działacz społeczny, który został następnie czołowym doradcą Roosevelta w dziedzinie polityki wobec Sowietów. Ten ostatni dostarczał Kremlowi informacji o tajnych operacjach FBI przeciwko ambasadzie sowieckiej w Waszyngtonie. W tym gronie znalazł się także Elmer Davies, dyrektor Biura Informacji Wojskowej, Ruben Markham, szef Sekcji Europejskiej Biura Informacji Wojskowej, Joseph E. Davies, były ambasador w Moskwie, a zarazem specjalny wysłannik prezydenta do kontaktów ze Stalinem, oraz William Averell Harriman, ambasador w Moskwie od jesieni 1943 roku. Trzeba wreszcie powiedzieć, że żona Roosevelta, Eleonora, była osobą o konsekwentnie lewicowych poglądach. Wypowiadała się publicznie, otwarcie popierając Sowiety. Ta imponująca koteria stanowi jednak odzwierciedlenie zaledwie wierzchołka góry lodowej.
Siatka szpiegowska
Niezaprzeczalnym faktem jest także nieproporcjonalnie wysoka liczba Żydów w szeregach agentów sowieckich
Udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że administracja Roosevelta była głęboko spenetrowana na najwyższych szczeblach władzy przez zadziwiająco wielką liczbę sowieckich agentów, z których niektórzy kierowali się w swoich działaniach względami czysto ideologicznymi bądź politycznymi, innymi natomiast kierowały wyłącznie względy finansowe. W kilku przypadkach agenci podejmowali działania z obu powodów. Nie ma oczywiście niczego dziwnego w fakcie, iż Sowieci pod maskami NKWD bądź GRU (wywiadu wojskowego) umieszczali swoich agentów w obcych państwach – tak działa przecież wywiad na całym świecie. Tym, co zasługuje na uwagę, jest nie tyle sam fakt zaangażowania Sowietów przeciwko własnemu sojusznikowi, ile raczej stopień rozbudowy sowieckiej siatki szpiegowskiej w Stanach Zjednoczonych i skala odnoszonych przez nią sukcesów. Świadczy to z jednej strony o ich wiedzy i skuteczności, z drugiej zaś o swobodzie, z jaką mogli działać, o naiwności Amerykanów i ich przyzwoleniu na rozwijanie przez Sowietów aktywności szpiegowskiej. Departament Stanu, Skarb Państwa, Departamenty Sprawiedliwości i Handlu są wydziałami najbardziej wrażliwymi, ale agenci sowieccy spenetrowali także Biuro Bezpieczeństwa Strategicznego – w czasie wojny: agencję wywiadu. Wśród osób najbardziej zagrażających interesom Stanów Zjednoczonych i aliantów znaleźli się: Lawrence Duggan z Departamentu Stanu, Harry Dexter White z Departamentu Skarbu, Lauchlin Currie, osobisty asystent prezydenta w Białym Domu, J. Robert Oppenheimer, główny architekt techniczny Manhattan Project ds. zbrojeń atomowych i Whittaker Chambers, jeden z byłych redaktorów naczelnych magazynu “Time”. Do tej listy można dodać także agenta GRU Algera Hissa, który ujawnił tajemnice z dziedziny zbrojeń atomowych. Nawiasem mówiąc, był on doradcą Roosevelta na konferencji jałtańskiej. Siatkami szpiegowskimi kierowali: Nathan Silvermaster, Julius i Ethel Rosenberg oraz Victor Perlo. Istnieją także rejestry innych agentów – kobiet i mężczyzn, dziennikarzy, profesorów uniwersyteckich, naukowców, inżynierów i osób zatrudnionych w służbie cywilnej. Pochodzili oni z rozmaitych środowisk, z różnych obszarów kraju, różnili się także poziomem i rodzajem wykształcenia. Wielu z nich było jawnymi bądź tajnymi członkami Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Niezaprzeczalnym faktem jest także nieproporcjonalnie wysoka liczba Żydów w szeregach agentów sowieckich. Pochodzili oni niezmiennie z Rosji, Litwy i Polski. Trzeba także wziąć tu pod uwagę istnienie dobrze zorganizowanego i bardzo wpływowego “lobby żydowskiego”, do którego należeli czołowi członkowie rządu – tacy jak Henry A. Morgenthau, Bernard Baruch i Felix Frankfurter. Lobby to było znane ze swojej polonofobii. Z powyższym faktem wiąże się równie dobrze udokumentowana wiedza o tym, że przeważająca większość przedwojennej trzyipółmilionowej polskiej wspólnoty żydowskiej niechętnie wywiązywała się z obowiązków przynależnych obywatelom II Rzeczypospolitej. Ten niechętny stosunek do Polski znalazł swój najbardziej wymowny wyraz w szerokim wsparciu udzielonym przez Żydów, zwłaszcza na Kresach, bolszewickim najeźdźcom podczas wojny polsko – sowieckiej w latach 1919-1920 i sowieckiej okupacji Kresów w latach 1939-1941. Wielu z tych Żydów okazało się po prostu nielojalnymi obywatelami Polski. Z długiej listy żydowskich agentów sowieckich w Stanach Zjednoczonych najbardziej znaczącymi postaciami byli: wspomniany już White (pochodzenia litewskiego), Hiss, Silvermaster, Rosenbergs i Perlo, a także I.F. Stone (znany też jako Isidor Feinstein, dziennikarz), dr Harald Glasser (wyższy urzędnik Departamentu Skarbu), Jacob Golos (dziennikarz), James Allen (znany także jako Solomon Auerbach, dziennikarz), Ludwig Ullmann (US Army), David Salmon (Departament Stanu), David and Ruth Greenglass (naukowcy, Manhattan Project), oraz wielu innych – takich jak Alfred Stern, Soloman Adler, Harry Gold, David Weinberg, David Wahl, George Koval, Maxim Lieber, Morris and Lona Cohen, David Weintraub, Charles Kramer (Krivitsky), Morton Sobell, William Perl czy Samuel Dickstein, kongresman Partii Demokratycznej z Nowego Jorku. Jest rzeczą oczywistą, że Roosevelt i jego administracja działali w klimacie, przestrzeni i środowisku w znacznym stopniu nacechowanym obecnością i wpływem sowieckich agentów i osób z nimi sympatyzujących, wielu pochodzenia żydowskiego, którzy z całą pewnością przyczynili się do bagatelizowania haniebnego aktu zdrady wobec Polski, jakiego dopuścił się jej silny sojusznik, Stany Zjednoczone, cieszące się zaufaniem Polski. W USA nadzieję pokładał polski rząd na uchodźstwie i polski Naród. Ostateczną katastrofą dla Polski stało się porozumienie jałtańskie z lutego 1945 roku, które było kompletnym pogwałceniem Karty Atlantyckiej z 1941. Może być ono interpretowane, przynajmniej w części, jako wynik haniebnych działań prosowieckiego otoczenia, które pracowało skrycie w otoczeniu Roosevelta w sposób bezkarny i śmiertelnie skuteczny.
tłum. Agnieszka Żurek
Autor był kierownikiem Katedry Współczesnej Historii Europy na Uniwersytecie w Stirling, w Szkocji. Obecnie jest dyrektorem niezależnego Centrum Badań Współczesnej Historii Polski. Opublikował szereg badań na temat XX-wiecznej historii Polski i Niemiec.
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 4-5 sierpnia 2012, Nr 181 (4416)
Tablice informacyjne CIT - u wystarczyłyby
Panie Witoldzie
Procedury i koszty (z kasy Miasta, też obywateli) zmiany nazw są kłopotliwe. Można spróbować tego typu sprawy zorganizować mądrze i ugodowo z szerokim spektrum opinii Obywateli. Na końcach (początkach) ulic, umieścić tablice z nazwami nowymi, w opcji informacji turystycznej i komentarzem historycznym.
Mógłby tym tematem zająć się piotrkowski "CIT" . Byłaby to świetna pomoc edukacyjna dla mieszkańców , którzy przechodząc jakąś ulicą mogliby przypominać sobie genezę jej nazwy bądź poznać poprzednią nazwę historyczną a więc poznać historię własnego miasta.
Marek
PS
A czasu jest mało, "Wielki Jubileusz 2017" tuż, tuż.
No. To jest oryginalny pomysł
Panie Witoldzie
Procedury i koszty (z kasy Miasta, też obywateli) zmiany nazw są kłopotliwe. Można spróbować tego typu sprawy zorganizować mądrze i ugodowo z szerokim spektrum opinii Obywateli. Na końcach (początkach) ulic, umieścić tablice z nazwami nowymi, w opcji informacji turystycznej i komentarzem historycznym.
Mógłby tym tematem zająć się piotrkowski "CIT" . Byłaby to świetna pomoc edukacyjna dla mieszkańców, którzy przechodząc jakąś ulicą mogliby przypominać sobie genezę jej nazwy bądź poznać poprzednią nazwę historyczną a więc poznać historię własnego miasta.
Marek
PS
A czasu jest mało , "Wielki Jubileusz 2017" tuż,tuż.
No. To jest oryginalny pomysł. Przekażę go v-ce przewodniczącemu RM i kierownik CIT