"(...) Są w historii takie momenty, w których przyszłość całych kontynentów zostaje przesądzona na wiele dziesięcioleci. Dat, które by się do nich odwoływały nie znajdzie się w encyklopedii, nie są one również powodem bezsennych nocy, starających się je zapamiętać, studentów. Zna je zaledwie kilku wybrańców. Natomiast my, którzy stanowimy niewtajemniczoną masę, kładziemy się pewnej nocy spać w znanym nam środowisku ojczystego kraju, a następnego ranka budzimy się w warunkach jakiegoś związku socjalistycznych republik. Nie jesteśmy nawet w stanie pojąć, kto i kiedy podjął tak fatalną w skutkach decyzję...". Władimir Bukowski pisząc te słowa w książce "Unia Sowiecka czy Związek Europejski" wiedział dobrze, że tych "kilku wybrańców" nie zrezygnuje ze swojego planu wcielania w życie idei europejskiego superpaństwa. Gdy kilka lat temu spotykał się z Polakami w ramach objazdowej konferencji uniosceptycznej twierdził jasno, że ci "wybrańcy" będą robić wszystko, by unijna konstytucja weszła w życie. Odrzucenie jej w referendach przez Francuzów i Holendrów nie ostudziło zapędów Wielkich Budowniczych Wspólnego Europejskiego Domu, przesunęło jedynie cała sprawę trochę w czasie.
Dziś znów ważą się losy polskiej suwerenności. Część parlamentarzystów aż przebiera nóżkami, by już, natychmiast podłączyć się do wielkiego unijnego koryta. Im koryto większe tym więcej można nakraść. Imponderabilia, takie jak niepodległość, nie mają dla nich żadnego znaczenia. Postawa PiS-u nieco zastanawia. Partia, która do tej pory zapewniała, że Traktat Lizboński nie oznacza utraty suwerenności przez Polskę teraz nagle domaga się gwarancji, że ta suwerenność nie będzie utracona, a Polska nie będzie - jak to się wyraził niedawno Jarosław Kaczyński - jedynie jednym z wielu województw Unii Europejskiej. Skąd nagle taka troska u szefa największej partii opozycyjnej o Polskę? Cóż, chyba tylko stąd, że skoro jest się opozycją to wypadałoby się odrobinę czymś różnić od partii rządzącej. Obawiam się jednak, że manewr jaki wykonuje obecnie Jarosław Kaczyński będzie - niestety - źle odebrany przez społeczeństwo i nie przysporzy PiS-owi elektoratu (bo o to też pewnie chodzi). Skoro PiS przez całą kadencję swoich rządów wmawiał Polakom, że Unia jest cacy a Traktat to krok w dobrym kierunku, to niby dlaczego nagle teraz mają uwierzyć Kaczyńskiemu, że z tą suwerennością coś jest jednak nie tak..?
W tej sytuacji pojawia się możliwość przeprowadzenia referendum. Nie jestem jego zwolennikiem, bo przy zmianie ustawy o referendum, co już zapowiedział marszałek Komorowski, przejdzie ono miażdżącą dla uniosceptyków większością głosów. Wolałbym, aby odpowiedzialność za ratyfikację Traktatu wzięli na siebie parlamentarzyści i prezydent. Przynajmniej wiadomo by było, kto sprzedał Polskę. A tak, będzie że naród sam chciał...
Jest jednak pewien plus tej sytuacji. Referendum w Polsce, którego wszak miało nie być, może dać do myślenia innym krajom, które też pierwotnie miały ratyfikować Traktat w parlamentach. Daje to nadzieję na to, że cała procedura się przeciągnie (czas może działać na niekorzyść "wybrańców"), a także - że gdzieś Traktat zostanie odrzucony. Być może da to bodziec do debaty o skutkach przyjęcia Traktatu, być może zmusi to polityków do bardziej świadomego podejścia do tej kwestii. Dlatego PiS niech robi to co robi, niezależnie od pobudek. To chyba ostatnia szansa na to, byśmy, "(...) kładąc się pewnej nocy spać w znanym środowisku ojczystego kraju", nie obudzili się przypadkiem w "(...) warunkach jakiegoś związku socjalistycznych republik...".
Paweł Sztąberek http://www.kapitalizm.republika.pl
17 marca 2008
Polecany serwis:
Fundacja PAFERE:
www.pafere.org
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz