Skip to main content

Oprawcy Inki – tym razem będę sędzią historii

portret użytkownika Jacek Łukasik

Brutalne śledztwo przeciwko Danucie Siedzikównie prowadzili funkcjonariusze gdańskiego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Najważniejszym z nich był Jan Wołkow, który nie tylko osobiście znęcał się nad aresztowanymi, ale decydował o tym, kogo zamordować.
Przed wojną skończył on szkołę podstawową, pracował w Warszawie jako parkieciarz. Kilkuletni wyrok więzienia odsiadywał za antypolską działalność komunistyczną. Po wrześniu 1939 r. działał w kom-partii na Wołyniu. W 1944 r. zrzucono go do Polski jako sowieckiego wywiadowcę. Do pracy w Gdańsku ściągnął go kierujący WUBP Grzegorz Korczyński, do którego oddziału Armii Ludowej wcześniej Wołkow należał.
Wołkow walczył z „bandytyzmem”, czyli polskim podziemiem niepodległościowym. Prócz tropienia 5 Brygady Wileńskiej zasłynął z dowodzeniem, w październiku 1951 r., 800-osobową obławą UB i KBW, w której zabito innego słynnego Żołnierza Niezłomnego – Edwarda Taraszkiewicza.
W końcu Wołkowa zwolniono z bezpieki, bo nie był w stanie opanować czytania i pisania. Zmarł niepokojony przez Temidę III RP w styczniu 1999 r. w Warszawie. Pochowano go na Cmentarzu Komunalnym Północnym.
Jego ofiarę – „Inkę” w śledztwie bito i poniżano. Strażniczka z Gdańska o imieniu Sabina, znana z ludzkiego traktowania więźniarek, opowiadała, że rozbierano ją do naga, że do jej celi z premedytacją wpuszczano żony ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom „Łupaszki”.
Aresztowana wkrótce po Siedzikównie, jedna z sióstr Mikołajewskich – Helena, zobaczyła ją tydzień po aresztowaniu. „Inka” wyglądając przez zakratowane okno, położyła palec na ustach – dała znak, że nic nie powiedziała. Pytana przez ubeków o cel przyjazdu do Gdańska, powtarzała, że była umówiona na wizytę u dentysty. Ubecy nie zmusili jej nawet, aby wskazała miejsce swojego spotkania ze szwadronem – wiedzieli tylko (od „Reginy”), że ma to nastąpić na jednej ze stacji kolejowych w Borach Tucholskich. Dlatego obstawili kilka z nich, a na właściwej – Lipowa –rozbili ich żołnierze „Łupaszki”.
Drugiego sierpnia 1946 r. Józef Bik, naczelnik Wydziału Śledczego gdańskiego WUBP, wystosował pismo do prokuratury wojskowej: „Przesyłam akta sprawy przeciwko Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego w trybie postępowania doraźnego. Proszę o uzgodnienie terminu rozprawy na dzień 3.08.1946”. Sześć dni po egzekucji „Inki” (zapewne w nagrodę) Bika awansowano do centrali Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie.
Józef Bik, drugi po Wołkowie morderca z gdańskiego WUBP, był uważany nawet przez swoich resortowych kolegów uważali za wyjątkową kanalię. W 1968 r. – po zmianie nazwiska na Bukar, a potem Gawerski – uciekł do Szwecji, gdzie przedstawiał się jako ofiara polskiego antysemityzmu (typowe).
W 2003 r. przysłał do IPN list, w którym prosił o wydanie zaświadczenia, że w latach 1945-1953 pracował w bezpiece, czego potrzebował, aby starać się o wyższą emeryturę. Gdy sąd odmówił mu, odwołał się do drugiej instancji i wygrał. Po tym cudownym odnalezieniu, IPN wytoczył Bikowi proces, który jednak, z powodów proceduralnych, nigdy się nie rozpoczął. Akt oskarżenia brzmiał: „Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań”.
Nie mniejsze okrucieństwo wobec „Inki” przejawiał Andrzej Stawicki (w gdańskim UB prowadził też inne śledztwa, zakończone wyrokami śmierci; więźniowie oceniali go na 25-26 lat). To właśnie jego podpis widnieje na akcie oskarżenia. Mimo intensywnych poszukiwań prowadzonych m .in. przez gdański IPN, nie udało się nawet ustalić, kim był ten człowiek. W polskich archiwach nie znajdziemy po nim śladu. Najprawdopodobniej zmienił nazwisko, po czym zniszczył dokumentację i wyjechał za granicę. Może, jako obywatel sowiecki, wrócił do kraju powszechnej szczęśliwości. Niewykluczone też, że wybrał inny kierunek – Izrael lub Szwecję, jak Józef Bik.
Proces „Inki”, mimo iż trwał trzy godziny, był tylko formalnością. Oskarżał ją wspomniany Wacław Krzyżanowski. Sądowi przewodniczył major Adam Gajewski, przedwojenny prawnik (absolwent KUL). Po ochotniczym wstąpieniu do Ludowego Wojska Polskiego w 1944 r. został sędzią wojskowym, skazującym w procesach politycznych. Później został radcą prawnym Dyrekcji Budowy Osiedli Robotniczych w Gdańsku. Zmarł w 1972 r., pochowano go na Cmentarzu Oliwskim.
W składzie sędziowskim towarzyszyli mu kpr. Wacław Machola i kpt. Kazimierz Nizio-Narski. Ten drugi w czasie wojny był oficerem niemieckiej Kriminalpolizei (Kripo), członkiem Polskojęzycznej Grupy Gestapo powołanej przez Alberta Forstera do germanizacji Pomorza. Później skazano go za zatajenie tego faktu na osiem lat więzienia.
Wszyscy ci „sędziowie” mieli całkowitąą świadomość bezprawności swoich działań: niepełnoletnią dziewczynę skazali bez dowodów. Na wykonanie wyroku „Inka” czekała zamknięta w izolatce. Wysłaną przez obrońcę prośbę o łaskę do Bieruta „sąd” zaopiniował negatywnie. Nie miała ona i tak żadnego znaczenia – wyrok na Siedzikównie został wykonany, nim do Gdańska dotarła odmowna odpowiedź Bieruta, co stanowi kolejny dowód bezprawia bermanowszczyzny.
Danutę Siedzikównę – sanitariuszkę „Inkę” rozstrzelano rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą pododdziału 5 Brygady Wileńskiej – por. Feliksem Selmanowiczem „Zagończykiem” w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej.
Przed egzekucją wyspowiadał ją ks. Marian Prusak, uczestnik powstania warszawskiego, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym:
„Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano. Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z informacją, że dostała wyrok śmierci. […] W końcu zaprowadzono mnie do sali egzekucyjnej. […] Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce.
Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym, że był to „Zagończyk”, ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach]. Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda „po zdrajcach narodu polskiego ognia”. W tym momencie oni krzyknęli: „Niech żyje Polska”, tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów”.
Ponieważ 10 ściągniętych na egzekucję i uzbrojonych w pepesze żołnierzy KBW nie zdołało trafić „Inki” i „Zagończyka” z odległości trzech kroków (strzelali w powietrze), dobił ich strzałem z pistoletu w głowę dowódca plutonu egzekucyjnego ppor. Franciszek Sawicki z gdańskiego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Był człowiekiem z tzw. awansu społecznego, który wcześniej służył w NKWD. W chwili oddania strzału miał krzyknąć: „Nie chciała gadzina zdechnąć trzeba ją dobić”. Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie „Inki” – przekazał wiadomość pod wskazany adres. W 1949 r. skazano go na sześć lat więzienia, odsiedział trzy i pół roku.
Winien jestem wyjaśnienie drugiej części tytułu. Żaden z tych bermanowskich zbirów nie poniósł odpowiedzialności prawnej. Nie dosięgli ich prawnicy. Co innego odpowiedzialność moralna, na którą nigdy nie jest za późno. Jest ona domeną historyków. I wyrok tu brzmi: były to bermanowskie, unurzane w polskiej krwi bezwzględne, okrutne zbiry, niezależnie od tego, czy byli to ludzie skrajnie prymitywni jak Wołkow i Sawicki, chazarscy bezczelni polakożercy jak Bik czy byli agenci gestapo jak Kazimierz Nizio – Narski. Żaden z nich nie zasługuje na jakąkolwiek dobrą pamięć i szacunek.

Jacek Łukasik

2 października 2025

5
Ocena: 5 (1 głos)
Twoja ocena: Brak